 |
Polne Drogi Wagabundowe forum dla trampów, obieżyświatów i włóczykijów. "Nie ważne czym, ważne z kim"
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Luca
Dołączył: 13 Paź 2011 Posty: 300 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Okolice Kielc Płeć: 
|
Wysłany: Wto 11:35, 25 Wrz 2012 Temat postu: |
|
|
cejot napisał: | No proste: |
Dzieki 
Ostatnio zmieniony przez Luca dnia Wto 11:36, 25 Wrz 2012, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
 |
cejot
Dołączył: 29 Wrz 2011 Posty: 824 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Strzeniówka Płeć: 
|
Wysłany: Wto 14:43, 25 Wrz 2012 Temat postu: |
|
|
Płoszę . Jak byś nie znalazł na allegro właściwego to dzwoń do nich bo oni to produkują i mogą ci jakiś nietypowy zrobić ale z tego co pamiętam to do Jelonków był baaaardzo typowy  |
|
Powrót do góry |
|
 |
Luca
Dołączył: 13 Paź 2011 Posty: 300 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Okolice Kielc Płeć: 
|
Wysłany: Wto 8:48, 02 Paź 2012 Temat postu: |
|
|
No i tak jak napisałeś, na allegro nie znalazłem takich o jakie mi chodziło, ale w asortymencie mieli. Zamówiłem i mam już w domu. Wyglądają solidniej niż oryginały.  |
|
Powrót do góry |
|
 |
Luca
Dołączył: 13 Paź 2011 Posty: 300 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Okolice Kielc Płeć: 
|
Wysłany: Śro 14:37, 24 Paź 2012 Temat postu: |
|
|
Pora wziać się za pisanie, bo pamięć już nie ta
DZIKI WSCHÓD 2012
Dzień pierwszy, wtorek 21 sierpnia.
Właśnie wróciłem z dwutygodniowych wakacji rodzinnych, no i od razu wiercę dziurę w brzuchu mojej wyrozumiałej małżonce. Urlopu zostało mi jeszcze kilka dni, bo zakład cienko przędzie i przymusowo zostałem obdarowany niemalże całym urlopem na raz. Ciekawe, czy będzie jeszcze do czego wracać?
Żonka wie jak to dla mnie ważne i mówi, że za rogi mnie nie trzyma i mogę sobie jechać.
Wiele nie zastanawiając się obieram ,,kierunek Wschód, tam musi być jakaś cywilizacja”.
,,Ooo bocian, skoro on żyje, to my też możemy”.
Nie, to nie będzie Seksmisja, a zwykły wypad na naładowanie akumulatorów.
Potrzebuje też trochę pobyć sam z przyrodą, bo bycie mężem i ojcem nie jest łatwe i potrafi mocno zmęczyć.
Wyruszam dopiero koło szesnastej, bo mi trochę zeszło z pakowaniem tobołów, a i tak nie jestem pewien, czy wszystko, co miałem zabrać, zabrałem?
Chciałem jeszcze wykupić ubezpieczenie asistans na Jelonka, ale jak usłyszeli, że chce na Ukrainę, to cena wzrosła do prawie 200zł. Ciekawe dlaczego?
Nigdy jeszcze nie wykupywałem Jelonkowi ubezpieczenia, ale miałem jakieś takie dziwne przeczucie, że tym razem może być bardzo potrzebne.
Oczywiście, z ubezpieczenia zrezygnowałem, bo tyle kasy nie dam. Co ma być to będzie.
Szybkie uściski z rodzinką i jadę.
Wiatr we włosy i te sprawy, tylko jakoś mam wyrzuty sumienia.
Zostawiłem żonę samą z trójką małych dzieci, a sam jadę się byczyć. To jeszcze nic, ale co będzie jak mi się coś stanie?
Z roku na rok coraz bardziej się boję wyjeżdżać, bo jak coś mnie rozjedzie na drodze, zginę, lub co gorsza, zostanę warzywkiem na inwalidzkim fotelu? Nie dość, że cała rodzina będzie cierpieć, to jeszcze zniszczę im życie i to tylko dlatego, że mi się zachciało jeździć.
Ubezpieczenie od kosztów leczenia wykupiłem i transport zwłok też. Przynajmniej tyle.
Z każdym nawiniętym kilometrem przestaję myśleć o tym wszystkim i strach nieco słabnie.
Przygoda, adrenalinka przed nieznanym, to jest to. Pieprzyć głupie straszydło, jest ryzyko jest zabawa. Wybieram sobie malowniczą trasę przez Ropczyce, Wiśniową, Strzyżów oraz Prządki. Znacznie mniejszy ruch, sporo winkli i całkiem malownicze górki i pagórki. Pogoda całkiem dobra, przyjemnie ciepło i nie pada.
Do Sieniawy dojechałem jeszcze przed zmrokiem. Rodzinne strony, to dobra baza wypadowa na wschodnie rubieże galaktyki.
Jeszcze tylko szybka wymiana oleju, tak przed snem i można kimać spokojnie. Oczywiście jak zawsze niezawodny samochodowy Lotos w półsyntetyku.
[link widoczny dla zalogowanych]
Trochę mi się oleju rozlało i nie wiem, czy meteoryt jeszcze był czy już nie? Przy poprzedniej wymianie na dnie znalazłem coś w rodzaju rozkruszonego kamyka. Może coś się rozpada w Jelonie? Na razie jednak do archiwum X, bo pochodzenie meteorytu jest nieznane.
Teraz znalazłem tylko dwie małe drobinki, ale jak już wspomniałem, część oleju poleciała mi poza pojemnik i nie wiem, czy było tego więcej?
Może kiedyś ta zagadka się odgadnie?
Dobranoc.
Podsumowanie dnia:
Przejechanych kilometrów : 238, tak na rozgrzewkę
Widzianych krajów: Polska
Awarie: Wszystko ok.
[link widoczny dla zalogowanych]
Dzień drugi, środa 22 sierpnia.
Wstałem raniutko, ale zanim się zebrałem było już po ósmej. Pogoda niczego sobie, słoneczko i całkiem przyjemnie. Beztrosko Jelonek mknie w stronę bieszczadzkiej dziczy.
Niby na Ukrainie paliwko trochę tańsze, ale profilaktycznie tankuję w Komańczy na wróblenie, bo a nuż braknie.
Przejście graniczne w Radoszycach idzie gładko, malowniczymi serpentynami z dobrym asfaltem. Na samym szczycie granica państwa RP i żywego ducha. Zupełna cisza. Jelonek robi tylko swoje bur, bur.
No i jestem na Słowacji. Od razu przychodzą miłe wspomnienia z pierwszej dużej, a nawet wielkiej, jak to niektórzy nazwali, wyprawy na dziesięciu chińczykach.
To właśnie w tym miejscu CJT7 wykonał mistrzowski pokaz stuntu i uświadomił wszystkim obecnym, jak wielkie są możliwości do wykorzystywania konstrukcji jednośladowych zza Wielkiego Muru.
[link widoczny dla zalogowanych]
Zjeżdżam na sam dół do pierwszej słowackiej wioski, a tam atakuje mnie radziecki czołg.
Co on tam robi w tych krzakach? Przecież mamy niby pokój?
Czołg nie pyta się mnie, czy mam jakiś problem i puszcza mnie dalej, to sobie grzecznie jadę.
Mijam miasteczko Medzilaborce. Takie tam, nic ciekawego, ale daje się zauważyć spore grupki Cyganów. Spał tu w namiocie nie będę, bo rano obudzę się zupełnie goły na jakiejś łące. To już wolę spać gdzieś z niedźwiedziami w lesie.
Robi się coraz cieplej i wdzianko z czarnej skóry zaczyna mi przeszkadzać. Kawałek cienia, nad rzeczką, ochlapanie facjaty w zimnej wodzie i już jest lepiej. W takich okolicznościach przyrody kanapki od mamusi smakują wybornie, mniam, mniam.
Od Sniny (sporo większe miasteczko) do kolejnej granicy już całkiem niedaleko. Asfalt dobry to śmigam radośnie stóweczką przed siebie.
W końcu dotarłem do przejścia granicznego w Ubla. Po stronie słowackiej bardzo grzecznie i miło. Paszporcik, piecząteczki i mogę jechać dalej. Spisali jeszcze tylko stan licznika i sprawdzili nr ramy, czy się zgadza z dowodem rejestracyjnym. Nie wiem, po co im te nawinięte kilometry, ale może sława Jelona dotarła aż tutaj i chcieli sobie na własne oczy zobaczyć i zapisać na pamiątkę tej wiekopomnej chwili?
Dalej nawet nie wsiadam na motocykl, bo pas ziemi niczyjej bardzo okrojony, tylko spokojnie majestatycznym krokiem przeprowadzam Jelonka pod kolejną budkę strażniczą. Oczywiście pełna klasa, w pełnym motocyklowym skórzanym umundurowaniu, o dwunastej w południe, w pełnym jarającym słońcu. Jak opuszczać UE, to z fantazją.
Pierwszy napotkany ukraiński pogranicznik nie chce nawet ode mnie paszportu, tylko daje jakąś karteczkę i pokazuje by iść dalej, no to idę, coraz mniej pewnym krokiem.
W pierwszej budce pan w wielkiej czapce wziął paszport i czyta na głos moje dane, a ja grzecznie potwierdzam, mówiąc w języku międzynarodowym: ,, ychy” albo ,,uchu”.
Pan wklepał to wszystko w stacjonarnego kompa i oddaje paszport z podbitą karteczką, którą wcześniej dostałem. Pytam się po naszemu, czy wszystko, pan kiwnął głową, to spokojnie przemieszczam się dalej, a tu hola, hola z drugiego okienka. Acha, chciałem nielegalnie opuścić granicę!!! Grzecznie cofam się do sąsiedniego okienka i daję paszport z karteczką, oraz glejty Jelonka. Kolejne potwierdzanie moich danych. Pan w kolejnej dużej czapce znowu się o wszystko pyta, a kontem oka widzę, że na kompie ma już wpisane moje dane. Pewnie jak ten pierwszy wpisywał to przeszło po kabelku, jednak kolejne pytanie mnie zaskoczyło. Czy to wasze motorku?
Jakie motorku panie, toż to poważna maszyna jest, a nie jakieś motorku. Tak sobie w myślach, pomyślałem i wyksztusiłem ,,nasze, znaczy się moje”.
A kuda jediosz?
No i tu błyskawicznie zaczął mi się przypominać od czasów podstawówki, dawno już zapomniany język rosyjski.
Do Odessy jadę, dumnie wypowiedziałem. Pan gdzieś zadzwonił, czy coś i przyszła kobieta w mundurze.
Ocho jak już babę na mnie nasłali, to będzie się coś działo? Pani na szczęście była całkiem sympatyczna, no dobra ładna była. No i ta pani znowu się pyta, czy to moje motorku? Grzecznie odpowiadam, ale pani dalej pyta, ale co to za motorku? Mówię JINLUN 250-5.
Ale gdzie go zdjełano?
No w Chinach, no w Czajna i odmieniam przez różne przypadki te Chiny. Pani, tak myśli i myśli i nagle z uśmiecham na ustach mówi ,,aaaa kitajec” No kitajec, kitajec, potwierdzam.
Motocykl mamy już za sobą, teraz przeszliśmy do bardziej osobistych pytań.
Narkotyki, marihuana, LSD, środki odurzające, materiały wybuchowe, broń ma?
Od razu zrobiłem się przy pani malutki i pokorny i zapieram się jak mogę, że nic, a nic nie mam, jak bum cyk, cyk. W myślach mam te zapakowane tabletki z magnezem w luźnym worku. Nie chciałem brać całego plastikowego opakowania i BabaLuca wsypała mi kilka luzem do hermetycznego woreczka. Woreczek był takich rozmiarów, jak dilerzy na dobrych filmach akcji używają.
O matko jak ja to im wytłumaczę, że to tylko magnez z witaminami, a nie jakieś prochy?
Wsadzą mnie na 48 do wyjaśnienia, jak nic, a tabletki w międzyczasie pójdą do laboratorium.
Blady jak ściana słucham co pani mówi do mnie dalej: ,,medykamenty to ma”?
No i tu nie wytrzymałem i się rozkleiłem i się przyznałem do wszystkiego. No prawie do wszystkiego, bo tylko do maści do smarowania na ból mięśni, bo mi ręka lubi dretwieć, oraz do tabletek na przeczyszczenie. Znaczy się w razie jakiejś zemsty Lenina, albo czegoś takiego? Jakbym jechał na zachód, to by była pewnie zemsta Faraona, ale ja przecież jadę na wschód.
Pani stwierdziła, że tyle medykamentów to mogę mieć, ale nie odpuszcza, tylko pyta dalej.
- nóż ma?
mam
- a kakij, balszoj?
- a takij
i pokazuje dwoma palcami od do. Pani się dziwnie na mnie popatrzyła i zapadła niezręczna chwila milczenia.
- a jak takij, to możet byt, czy jakoś to tam po swojemu powiedziała.
Nawet mi nigdzie nie zaglądała, znaczy się do tobołów nie zaglądała, tylko stwierdziła, że już nie będzie ze mną więcej gadać i mogę sobie jechać.
Odzyskałem paszport, papiery wozu, dwukrotnie podbitą karteczkę i pewność siebie.
No to się zbieram. Ujechałem kawałek, a tu hola, hola, szlaban i kolce. Taka tam rura w asfalcie z poprzyspawanymi, zaostrzonymi, kawałkami pociętego pręta żebrowanego. Wot technika, wystarczy przekręcić rurą, a już pod kołami mamy ostre kolce do przebijania opon.
Pan w kolejnej wielkiej czapce coś do mnie mówi, chyba czegoś chce?
Daje mu wszystko co mam, a on sobie zabiera tylko tą podstemplowaną karteczkę i podnosi szlaban. Ukraino witaj!
[link widoczny dla zalogowanych]
Jeszcze tylko fotka przejścia granicznego od strony Ukraińskiej i w drogę. Fotka oczywiście robiona nielegalnie, jakby mnie zobaczyli, to najprawdopodobniej straciłbym zdjęcia, lub nawet cały aparat.
[link widoczny dla zalogowanych]
Tylko gdzie się podział, ten piękny gładziutki asfalcik? Jak nożem odciął, zniknął. Na mapie wygląda, że to boczna droga. Za kilka kilometrów dojadę do głównej, to powinno być lepiej.
Po kilku minutach jest i droga główna z tablicą informacyjną Lwów-Uzhhorod. No to jadę trochę w stronę Lwowa, czyli na północ. Taka mała zmyłka. Asfalt jeszcze gorszy, łata na łacie, dziura na dziurze, a jak jest nawet kawałek niby prostego, to jest pralka. Trzepie całym motocyklem, kierownicę muszę mocno ściskać, bo coś chce mi ją wyrwać z rąk.
Bagaż podskakuje, łańcuch wali po motocyklu, jeden łomot, a ja jadę ledwie 40km/h. Co jest grane, jak oni tu mogą czymkolwiek jeździć?
[link widoczny dla zalogowanych]
Jadę tak z godzinę w upale i zaczyna mnie już wszystko boleć. Normalnie mam już dosyć, a przejechałem może ze 30km. Zaraz mi plomby z zębów powypadają, bo łzy już same ciekną z oczu. Nie ma rady, staję na mały odpoczynek.
Decyzja podjęta, upuszczam powietrze z kół. pssss, przód i pssss tył. Byle by nie za dużo, bo na sflaczałej oponie łatwo o kapeć.
Zmniejszenie ciśnienia pomogło, mogę teraz pociskać 60-tką, a czasami nawet dobijam do 70. Oczywiście cały czas jeden łomot, bagaże radośnie podskakują, a ja razem z nimi. Jak mi Jelon to przeżyje, to będzie jakiś cud. Normalnie, jak przetrwa i rama nie popęka i się nie rozpadnie na atomy, to zostanie moim najlepszym motocyklem na świecie.
Cały czas jadę i szukam drogi w stronę Wołowatego. Jedną znalazłem, ale okazała się drogą na Kremenaros, to jadę dalej. Jest w końcu kierunek na wioskę Liwnje, czy jakoś tak. To chyba w tym kierunku? Od razu widać, że zjechałem z głównej, bo asfalt zaczyna znikać z każdym przejechanym kilometrem.
[link widoczny dla zalogowanych]
Za wioską znika prawie zupełnie i przechodzi w stromo wijącą się szutrówkę. Teraz to sobie dopiero Jelonek podskakuje na kamolach a ja razem z nim. Poprzecinam tu opony jak nic, ale ciekawość, co jest wyżej jest silniejsza, zatem się wspinam uparcie. Silniczek pracuje w upale, na pierwszym biegu, chłodzenie ma raczej mizerne, ale nie daje za wygraną i ciągnie pod górę jak dziki, wystrzeliwując, co rusz jakimś kamieniem spod tylnego koła.
W niektórych miejscach dało się zjechać z kamoli na trawę, to przynajmniej tak nie tłukło i chwilami można było nawet zapiąć dwójkę.
[link widoczny dla zalogowanych]
Wioska zniknęła gdzieś w dole, a ja się ciągle wspinam. Po lewej trafia się jakaś polanka i cudne widoczki, no to staję dokończyć kanapki od mateńki.
[link widoczny dla zalogowanych]
Nie musze chyba mówić, że w takich okolicznościach przyrody kanapeczki były pyszniutkie. Szybko jednak musiałem uciekać do cienia, bo upał dawał czadu. Wyrozbierałem się jak do rosołu i nawet pochodziłem trochę po miękkiej trawie na bosaka. Mądre to nie było, bo coś mnie mogło ukąsić, ale chęć rozprostowania kości po tych ukraińskich drogach i schłodzenia organizmu była silniejsza.
Po posiłku odpaliłem w telefonie mój turystyczny GPS, pierwszy i ostatni raz tej wyprawy. Chciałem sprawdzić, gdzie dokładnie dojechałem?
[link widoczny dla zalogowanych]
Jak widać jestem już przy samiutkiej granicy, a Ukraina to biała plama na moim GiePeSie.
Dalej droga, stromo prowadzi w las i widoczków już nie będzie, ale ciekawość mówi jechać. Może uda się dojechać do Polski? No to jadę. Silniczek w Jelonie już trochę ostygł, to ciągnie ochoczo w kierunku szczytu, ale do szczytu i tak nie dociągnął.
[link widoczny dla zalogowanych]
Przeszkodził nam zamknięty szlaban. Wprawdzie dałoby się prześlizgnąć boczkiem, ale potem wytłumaczenie strażnikowi dlaczego jeżdżę sobie po pasie granicznym, mogłoby być trudne w realizacji. Parę dni w więzieniu zapewne nauczyłoby mnie szacunku do ukraińskich szlabanów, zatem wolałem nie ryzykować. Znacznie bardziej wolę te kilka kolejnych dni spędzić razem z Jelonkiem na wolności.
Pamiątkowa fotka i zawracam. Dopiero jadąc w dół przekonałem się jak było stromo. Oczywiście silnika nie odpalałem, bo i po co? Zawsze można trochę paliwka zaoszczędzić, zwłaszcza, że w zbiorniku jest jeszcze to drogie z Polski. Hamulce jednak nie były tego samego zdania, bo mocno się rozgrzały, ale wszystko jeszcze w granicach przyzwoitości, bo tarcza nie zrobiła się bordowa, tak jak to miało miejsce rok temu w Alpach.
[link widoczny dla zalogowanych]
Na samym dole zatrzymałem się w tej wioseczce Liwnja, by zrobić kilka fotek. Na pierwszy rzut poszła karetka, która właśnie wjechała do wioski. Nie na sygnale, to chyba nic poważnego?
[link widoczny dla zalogowanych]
Jak widać służba zdrowia na Ukrainie jest jeszcze bardziej niedofinansowana, niż u nas. Taki chory, na noszach jedzie sobie razem z 20 litrową bańką na paliwo, samochodem, z którego rdza się już sypie. To i tak była jeszcze całkiem dobra karetka. W jednym z miast widziałem z takimi dziurami, że niemalże można było zobaczyć, to co jest wiezione w środku karetki.
Miało być o wiosce, a nie o karetkach, to już się więcej nie rozpisuje. Powiem tylko jedno, za nic nie chciałbym tu chorować.
W wioseczce raczej ubogo, ale bardzo klimatycznie. Przypomniały mi się czasy dzieciństwa i wioska z podstawówką, w której spędziłem kawałek swojego urwisowatego młodego życia.
Tylko, że ta właśnie wioska, jak i wiele innych w Polsce zmieniła się nie do poznania, a tutaj jakby czas się zatrzymał.
[link widoczny dla zalogowanych]
Widać, że ludzie tutaj żyją bardzo skromnie, ale za bardzo też nie dbają o obejście domowe.
Nie wiem, może mieszkają tutaj same starsze osoby, lub po prostu im się już nic nie chce?
Jednak klimat tutaj panuje bardzo fajny i warto było zboczyć z głównej trasy by tu zaglądnąć.
Zjeżdżałem sobie cały czas w dół i co kawałek robiłem jakąś fotkę. W jednym miejscu zatrzymałem się by zrobić zdjęcie pojazdowi gąsienicowemu o wdzięcznej nazwie DET.
[link widoczny dla zalogowanych]
Pstryknąłem fotkę, a tu słyszę, że ktoś krzyczy za moimi plecami. Odwracam się, a zza płota wyłania się jakiś gość i biegnie w moim kierunku, krzycząc coś do mnie. Po tonie wyczuwam, że ma jakieś pretensje? Wysiliłem swój umysł i staram się zrozumieć o co biega?
Nie spodobało mu się, że zrobiłem zdjęcie i głośno pyta jakim prawem? Myślę sobie, że zaraz mi przywali, ale, gdy podbiegł bliżej trochę wyhamował.
Zachowałem zimną krew i spokojnie mu tłumaczę po polsku, że u nas już takich nie ma, a to haroszaja maszyna.
Krzykliwy tubylec zrobił duże oczy i widzę, jak złość z niego uchodzi i pyta:
- ty Polak?
- Polak
- płacić, dolary, rarytas (czy coś w tym guście i pokazuje palcem na gąsienicowy traktor)
Oczywiście udaje, że nie rozumiem o co mu chodzi i gadamy sobie dalej:
- a ty skąd?
- no z Polski
- ale skąd konkretnie?
- z Kielc ( w tym momencie tubylec zaczął się śmiać)
- u mienia telewizja Kielce (i pokazuje palcem na antenę satelitarną)
No i obaj zaczęliśmy wesoło szczerzyć zęby. Od razu atmosfera się poprawiła i jeszcze sobie trochę pogadaliśmy. Widać było, że jak powiedziałem mu, że jadę do Odessy, to zrobiło to na nim spore wrażenie i powiedział, że to bardzo daleko jest.
Pożyczył mi szerokiej drogi a ja mu miłego dnia. Teraz to żałuję, że nie dałem mu z pięć dolarów za tą fotkę, bo by się pewnie bardzo ucieszył, a raczej na bogatego to nie wyglądał.
Zjeżdżając dalej w dół widziałem jeszcze kilka ciekawych ujęć, ale niestety tu by się przydał aparat z dobrym zoomem. Robić komuś zdjęcia prosto w twarz, nie wypada.
W jednym miejscu stary drewniany domek był tuż przy samej drodze i miał wejście wprost z drogi, no i przed tym wejściem, na schodku siedziały dwie bose, zmęczone upałem babcie i z uśmiecham przyglądały mi się uważnie, jak w ślimaczym tempie przetaczam się przez wioskę. Babcie wyglądały zupełnie jak bliźniaczki i aż prosiło się by zrobić im zdjęcie, przed tym domkiem, ale wymiękłem i nie pstryknąłem, choć pewnie byłoby to najlepsze zdjęcie, jakie zrobiłem na tej wyprawie.
Wracam z powrotem na główną i nadal jadę w Kierunku Lwowa, szukając cały czas odbicia w dół mapy, czyli drogi po prawej nrT0722. Przejeżdżam przez jakąś wioskę i jest maleńka droga w prawo, prowadząca jakby w środek wsi. Jest też niebieska tablica z nazwami miejscowości tych po prawej. Sprawdzam na mojej mapie, ale żadnej z miejscowości nie mogę zidentyfikować, zatem według starej, sprawdzonej zasady jadę dalej prosto, wypatrując kolejnej krzyżówki.
Droga zaczyna się wspinać malowniczymi serpentynami, wyłaniając piękne widoczki.
[link widoczny dla zalogowanych]
Oczywiście asfalt nadal beznadziejny, ale urok Zakarpacia to rekompensuje. Wspinam się wyżej i podziwiam górskie kolejowe budowle z minionego wieku.
Na samym szczycie, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu stoi sobie szlaban w towarzystwie ukraińskich pograniczników.
Maszynownia stop, bo coś tu jest nie tak? Gaszę sprzeta, wyciągam z kufra mapę i próbuje się odnaleźć w zaistniałej sytuacji. Wychodzi na to, że jestem na samym cycku Polski, tylko dlaczego straż graniczna, tu stacjonuje?
[link widoczny dla zalogowanych]
Przypuszczam, że droga wjeżdża w pas przygraniczny i stąd ta kontrola graniczna. Dalej nie jadę, bo nie mam po co. Stracę tylko niepotrzebnie czas na kontrolę, a i tak muszę wracać, bo ta droga T0722, to najprawdopodobniej właśnie ta, w tej miniętej wioseczce.
Zjechałem po serpentynkach do wioski i odbijam na południe. Przez wiochę droga wąska i cała pokryta bydlęcymi odchodami, ale jadę twardo dalej. Wyjechałem z wioski a tu asfalt jak nożem odciął.
[link widoczny dla zalogowanych]
Dalej już tylko szuter. Jadę kawałek dalej zdezorientowany, wzbijając tumany kurzu za sobą.
Kto zwinął asfalt i dlaczego? Ujechałem kolejny kawałek i znowu maszynownia stop i znowu do kufra po mapę. Oceniam sytuację i nie wierze. Po mapie wychodzi jakieś 60, a jak będą górki i zakręty, to może nawet z 80km po tym szutrze, zanim dotrę do jakiejś większej miejscowości. Paliwa mam na jakieś 50km i nie mam pojęcia ile faktycznie spalił na tym Wołosatym oraz na dodatek nie mam jeszcze ukraińskiej gotówki.
Zawracam, nie będę ryzykował, że utknę, gdzieś w ukraińskiej dziczy bez paliwa i pieniędzy.
Trochę humor mi się popsuł, na myśl, że muszę wracać niemalże do punktu wyjścia i jeszcze raz muszę jechać po tej beznadziejnej pralce, niemalże Frani.
[link widoczny dla zalogowanych]
No to wracam, zaciskając zęby na tych dziurach i już nie jadę spokojnie 40km/h, tylko miejscami dochodzę do 70km/h. Jelon jęczy z rozpaczy, a ja się czuję, jak na wytrząsarce do pustaków. Bagaż beztrosko podskakuje, a ja co kawałek sprawdzam, czy jeszcze jest.
O dziwo na samej pralce, jakby lepiej, moto nie wpada w rezonans, tylko jakby przelatuje nad, ale jak tylko pojawiają się dziury i łaty, większa prędkość daje zawieszeniu o sobie znać.
Koło jakiegoś bunkra znajduję trochę cienia i ochłody, by posilić się Snickersem i uzupełnić płyny. Kanapki niestety już mi się skończyły. Snickers od gorąca zmienił stan skupienia i rozsmarował się po kufrze, bo od drgań przetarło się opakowanie, ale na upartego zjeść się da. Dobrze, że bambetle miałem w workach foliowych, bo miałbym wszystko w kolorze czekolady.
W najbliższym miasteczku udało się znaleźć bankomat, ale opróżnienie go już nie było takie proste. Menu w każdym języku, tylko nie po polsku. W cyrylicy na pewno sobie nie poradzę, no to biorę angielski.
Po angielsku jest, a jakże ale jakiś ten angielski taki inny niż w naszych bankomatach. Mało co mogę zrozumieć. Używają bardzo dziwnych sformułowań, mało typowych. Nic to, zawsze pozostaje metoda prób i błędów. Przeszedłem wszystkie możliwe opcje, a i tak wszystko kończyło się komunikatem, że transakcja nie może być zrealizowana. Teraz to ja nawet do polski nie dojadę na tym paliwie, co mam. Muszę zdobyć te ichniejsze hrywny. Wokół mojego motocykla zaczął się już mały zlot tubylców, to korzystam z okazji i zagaduje o inny bankomat. Okazało się, że jest kawałek dalej, gdzieś, koło marketu. Oczywiście w zamian musiałem odpowiedzieć na kilka pytań, skąd jestem, gdzie jadę i co to za fajny motocykl jest. Nie wiem, dlaczego, ale nikt nie chciał uwierzyć, że Jinlun spala 3L/100km. Wzięli mnie chyba za jakiegoś ekscentrycznego wariata, przynajmniej tak wyglądały ich miny gdy odjeżdżałem. Drugi bankomat znalazłem szybko, ale niestety był to ten sam bank i sytuacja się analogicznie powtórzyła. Na szczęście dostrzegłem jeszcze trzeci bankomat i udało się go oskubać na tysiąc hrywnien. Noo, teraz to mogę szaleć. Morale od razu wzrosło i dumnie zajechałem na pierwszą napotkaną stacyjkę paliwodajną, taką maleńką z dwoma, czy trzema dystrybutorami
Złapałem za pistolet z doku nr 95, znaczy się tyle oktanów pewnie i czekam zastanawiając się, dlaczego nic nie leci? Za jakąś chwilę z tyłu budki wyszedł pan paliwowy i mnie pyta, czego chce. No to ja po polsku, że zatankować do pełna, a pan na to:
- hrywny ma?
- maaa i od razu pokazuje panu plik świeżutkich banknotów.
Pan podszedł do dystrybutora, pochylił się nad nim, nacisnął z boku maleńki guziczek i zaczął do niego mówić:
- Saszaaa, dawaj do pełna, Polak prijechał.
Ledwo powstrzymałem wybuch śmiechu, bo od razu sobie wyobraziłem, takiego umorusanego Saszę w poplamionym podkoszulku na ramiączka, który siedzi gdzieś w ciemnej piwnicy pod dystrybutorem i zaczyna kręcić pedałami, żeby paliwo zaczęło lecieć do zbiornika mojego Jelonka. Okazało się jednak, że Sasza nie przesiadywał w ciemnej piwnicy, tylko w budce przy kasie i miał magiczne guziczki do uruchamiania dystrybutorów.
Taka sytuacja z mówieniem do dystrybutora jeszcze wielokrotnie się powtarzała na mojej drodze. Tylko dlatego, że byłem Polakiem, miałem fory i mogłem tankować do pełna, oczywiście po wcześniejszym udowodnieniu, że jestem przy kasie. Ukraińcy jednak nie mieli tak dobrze, nawet ci w wypasionych furach. Najpierw płacili, potem dostawali paliwko, a jak ktoś się przeliczył i zapłacił za więcej litrów niż weszło do zbiornika, to otwierał bagażnik i lał pozostałość do przygotowanej banieczki. Co kraj to obyczaj.
W mniejszych miasteczkach, też widać, że ludzie żyją raczej skromnie i na sztukę i kulturę brakuje im już czasu i pieniędzy.
[link widoczny dla zalogowanych]
Z kina i teatru korzystają teraz kury. Przykre to, ale taka jest niestety ukraińska rzeczywistość.
Nawet na pomalowanie bloków w centrum miasta, nie ma pieniędzy, albo zwykłej ludzkiej chęci.
[link widoczny dla zalogowanych]
Mnóstwo przygnębiającego szarego, brudnego betonu. Można szybko wpaść w depreche w takim miejscu, ale za to sami ludzie bardzo sympatyczni. Pozdrawiają na drodze, uśmiechają się, a dzieciaki to aż czasami podskakują machając radośnie w moją stronę. Oczywiście wszystkim odmachuję. To bardzo miłe uczucie, gdy sobie jedziesz, a ludzie cię pozdrawiają, tylko za to, że jedziesz motocyklem, a nie jakąś puszką.
Być może jest to spowodowane tym, że motocyklistów jest tu jak na lekarstwo. Do tej pory widziałem dopiero jednego, jak gdzieś boczną drogą zasuwał bez kasku, na rusku z koszem. Świecącej armatury to nie uświadczysz, a jak już się uda, to najczęściej jest to ktoś przyjezdny. Do tego, to łatwo rozpoznać zagraniczniaka, bo jest ubrany od stóp po czubek głowy, a miejscowi to jeżdżą w tym, co akurat mają na sobie, czyli najczęściej koszulka z krótkim rękawem i krótkie spodenki, a na nogach chińskie klapki. W końcu upał był, no nie?
W jednej z wiosek wstąpiłem do sklepu, uzupełnić zapasy i jak wszedłem, to mnie wryło. Normalnie puste półki. Gdzieś tam po kątach odrobinka towaru a po reszcie wiatry hulają. Chciałem coś do zjedzenia kupić i nie było się czego czepić. Żadnego pieczywa czy nawet jogurtu, ale za to można było sobie ciepłe lane piwo z beczki nabyć.
W kolejnym dużym sklepie, typu GS na szczęście było pieczywo, owoce i nawet lody, to się obłowiłem . Musiałem jednak przyśpieszyć konsumpcję, bo zaczęło kropić, a nad górami pokazały się grube, ciemne warkocze , czyli nieźle już musiało lać.
Ogień w tłoki i przed siebie z pełnym brzuchem. Burza dogoniła mnie dopiero w Uzhhorodzie, ale nawet nie ubierałem przeciwdeszczówki, bo było tak parno i duszno, że mokry deszczyk dawał przyjemną ulgę.
Byłbym niesprawiedliwy pisząc, że wszystko na trasie było szare, bure i ponure. W Uzhhorodzie na jednym z budynków aż musiałem przymrużyć oczy od nasycenia kolorów.
[link widoczny dla zalogowanych]
Chyba coś dla dzieci, w rodzaju świata bajek z tysiąca i jednej nocy? Deszcz pada coraz bardziej, to nie tracę czasu i pytam napotkanego tubylca o drogę na Mukachevo (Mukaszevo).
Po kilku zawijasach udało się złapać dobry kierunek. W końcu jakaś normalna droga. Wprawdzie pełno łat i pęknięć, ale można popylać stóweczką, bez obawy, że zastanę katapultowany gdzieś do rowu.
Na wzniesieniu pięknie widać panoramę miasta na U i nie tylko.
[link widoczny dla zalogowanych]
Na samym dole rondo, całkiem spore, a na środku ronda pasą się beztrosko dwie krówki. Jakiego koloru jest mleko od takiej rondowej krowy, kto zgadnie?
W bonusie za jazdę w ochładzającym deszczu dostałem też piękną tęczę, a po pół godziny całkiem suchą drogę.
W Mukaszevie pojeździłem sobie po całkiem fajnej starówce, ale musiałem się szybko ewakuować, bo słoneczko postanowiło się chować. Kostka brukowa nie koniecznie jest dobrym miejscem na rozbijanie namiotu. Na obrzeżach miasta był nawet zamek, ale ja już byłem zajęty szukaniem tropu na nocleg.
Kierunek Khust i ogień w tłoki, by zdążyć znaleźć jakąś fajną miejscówkę przed zmrokiem.
Po jakichś 10 kilometrach, natrafiłem na jeziorko. Fajne, ale trochę za blisko drogi i za bardzo na świeczniku. Po drugiej stronie za to jakaś górka, pola i za polami interesujące krzaki. Zgasiłem światła i w półmroku, tak by nie zwracać na siebie uwagi, zdobyłem wzniesienie, zaszywając się w krzakach. Z głównej drogi byłem już niewidoczny i miałem całkiem ładny widoczek na jeziorko. Armaturę pod pokrowiec, by nie puszczała zajączków w świetle księżyca, namiot na kawałku w miarę równego terenu i już mogę się byczyć w pozycji horyzontalnej. Jakość ukraińskich dróg dała mi popalić. Wszystko mnie boli, jakby mnie walec przejechał, co najmniej dwa razy i do tego to uciążliwe gorąco. Leże cały zlany potem w tym namiocie i usiłuję jakoś zasnąć. W końcu ubrany tylko w zegarek i obrączkę, nie w ale na śpiworze, padłem snem kamiennym.
Wejście do namiotu związałem od środka sznurówką z buta, bo mi w drodze kłódka się rozleciała. Pękł bębenek w środku i nie dało się włożyć kluczyka. Pewnie żadne to zabezpieczenie, ale jakoś spokojniej spałem.
Podsumowanie dnia:
Przejechanych kilometrów : 402
Widzianych krajów: Polska, Ukraina
Awarie: Jakimś cudem bez.
[link widoczny dla zalogowanych] |
|
Powrót do góry |
|
 |
cejot
Dołączył: 29 Wrz 2011 Posty: 824 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Strzeniówka Płeć: 
|
Wysłany: Sob 16:47, 27 Paź 2012 Temat postu: |
|
|
No bardzo ładnie te dwa dni opisałeś - czekamy na resztę!!!
Rzeczywiście wspomnienia wracają do wspólnych poprzednich wypraw. Kurcze ten rok jakoś mi przechodzi Jelonkowo-bezpodróżowo. Jedynie rozpoczęcie sezonu... Jakoś tak mniej czasu....
Tak, że pisz Łukasz, co dalej bo fajnie się czyta ....  |
|
Powrót do góry |
|
 |
Luca
Dołączył: 13 Paź 2011 Posty: 300 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Okolice Kielc Płeć: 
|
Wysłany: Pon 13:16, 29 Paź 2012 Temat postu: |
|
|
Na zimowe wieczory w sam raz odgrzebać sobie to i owo w pamięci
cejot napisał: | Kurcze ten rok jakoś mi przechodzi Jelonkowo-bezpodróżowo. |
Ale za to rodzinnie nieźle pośmigałeś, a to się bardzo liczy 
Ostatnio zmieniony przez Luca dnia Pon 13:20, 29 Paź 2012, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
 |
cejot
Dołączył: 29 Wrz 2011 Posty: 824 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Strzeniówka Płeć: 
|
Wysłany: Pon 14:58, 29 Paź 2012 Temat postu: |
|
|
Luca napisał: | Na zimowe wieczory w sam raz odgrzebać sobie to i owo w pamięci ... |
Nooo - też muszę dokończyć te relacje z wakacji nie wykończone aby można było sobie powspominać a zabieram się za to jak pies do jeża....
Luca napisał: | ...Ale za to rodzinnie nieźle pośmigałeś, a to się bardzo liczy  |
Tak, coś za coś a rodzinnie jest ważniejsze....  |
|
Powrót do góry |
|
 |
Luca
Dołączył: 13 Paź 2011 Posty: 300 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Okolice Kielc Płeć: 
|
Wysłany: Wto 14:00, 30 Paź 2012 Temat postu: |
|
|
Dzień trzeci, czwartek 23 sierpnia.
Przypiekające z samego rana słonko, budzi mnie gdzieś koło ósmej. Mimo, że namiot jest jeszcze w cieniu, to już nie da się leżeć. Nadal jestem cały obolały po wczorajszym, ale wstać trzeba, tak, czy siak. Szwędam się wokół namiotu, jak w spowolnionym tempie, zastanawiając się po co się tu właściwie pchałem?
Mogłem sobie spokojnie siedzieć w świętokrzyskim i moczyć nogi w jakimś ciepłym jeziorku, popijając soczek, a mi się na stare lata hardkoru zachciało.
[link widoczny dla zalogowanych]
Okazało się, że miejsce w którym się rozbiłem, to jakiś stary, zdziczały sad. Nawet są jabłka.
Zanim zjadłem śniadanie i poskładałem obozowisko, to wskazówki zegara zdążyły zbliżyć się do dziesiątej. W takim tempie czasoprzestrzeni, to ja dzisiaj daleko nie zajadę.
Przedarłem się do asfaltówki i ogień w tłoki. Od razu zrobiło się przyjemniej i chęci na dalszą jazdę z każdym kilometrem jakby więcej. Przed Hustem skręciłem w prawo na Vynohradiv, no i znowu droga z tych, co poskromią każde zawieszenie. Czołgi tędy jeździły, czy co?
Wioski, wioseczki i pola z dyniami z arbuzami i innymi różnościami. Region typowo rolniczy. Przy drodze niemalże w każdym miejscu, można od rolnika kupić, płody ukraińskiej ziemi. Aż ślinka cieknie, tylko, gdzie ja takiego arbuza zapakuje? Całego na raz przecież nie zjem, a marnotrawstwa nie lubię. Niestety musiałem objeść się smakiem. Kupować całego, by wszamać kawałek na miejscu, to nie przejdzie. Jeszcze rolnik by się poczuł urażony i zaliczyłbym widłami he, he.
Poza tym, to muszę zbić trochę wagę, bo mi zadek na tych wertepach nie wytrzymuje.
Z pustym brzuchem będzie mniejszy nacisk na powierzchnię. Miało się tą fizykę, no nie…
W miasteczku Vynohradiv, dojechałem do krzyżówki. W prawo, lub lewo, innej opcji nie ma.
Z mapy wynika, że znacznie krócej będzie w lewo, ale zanim zdążyłem mapę zwinąć, podszedł do mnie tubylec i zagaduje po angielsku, czy może pomóc? Wytłumaczyłem pokazując na mapie o co mi chodzi, a miły tubylec, od razu namawia mnie by jechać w prawo, bo w lewo, trochę krócej, ale droga beznadziejna, o ile nie powiedzieć, że fatalna.
Miejscowy GPS na pewno wie najlepiej, więc go posłuchałem. Skręcam w prawo na Vylok.
Faktycznie, droga całkiem dobra, tylko strasznie dużo starych rozlecianych Ład. Jakiś dzień targowy chyba dzisiaj mają, bo zjechało wszystko z okolicznych wiosek. Trzeba uważać na dziadki w Ładach, bo jadą na pamięć nie używając kierunkowskazów.
W końcu zobaczyłem, na wylotówce, pierwszego chopperka, zaparkowanego na ukraińskiej ziemi. Okazało się, że to Niemiec zatrzymał się na kawkę i tak jak ja tłucze się po Ukrainie z tobołami przytroczonymi pajęczyną.
W Vylok za pordzewiałym mostem napatoczyłem się na panią ze straży pogranicznej.
[link widoczny dla zalogowanych]
Okazało się, że tuż przy drodze jest przejście graniczne z Węgrami. Zapytałem grzecznie jak jechać na przejście z Rumunią, a pani pokazała, że cały czas dalej priamo, priamo.
No to pojechałem priamo, tak jak miła pani pokazywała.
Po drodze wstąpiłem jeszcze do spożywczaka, by się trochę posilić i uzupełnić zapasy. Sklepowa, trochę z przerażeniem na mnie spoglądała, jak do niej mówiłem. Pewnie sobie myślała, że mam coś z głową, by przy takim upale ubierać się w czarne skóry. Tutejsi motocykliści jeżdżą w krótkich spodenkach, krótkiej koszulce, sandałach i obowiązkowo bez kasku. Nic też dziwnego, że wypijałem dwukrotnie więcej płynów, niż spożywam zazwyczaj. Ukraińskie lody, też mi smakowały i dały chwilę ochłody.
Jak przystało na prawdziwego rewolwerowca, na przejściu granicznym zjawiłem się w samo południe. Standardowa procedura z karteczką na wjeździe i zbieraniem pieczątek po okienkach. Teraz przecież już doskonale wiedziałem co i jak.
Pierwsze okienko przeszło gładko. Spisywanie moich danych, oraz Jelonka i pytanka po co na co i dlaczego? Narkotyki, bomby, pistolety, rakiety ziemia-powietrze, papierosy, alkohol i te sprawy. Oczywiście wszystkiemu z uporem zaprzeczam. Pan uwierzył i puszcza dalej.
Po prawej widzę wielkie pole, załadowane samochodami, zarośniętymi trawą po dachy. Niektóre już nieźle pordzewiały. Pewnie stoją już parę ładnych lat. Zapewne, jest to wszystko, co strażnicy skonfiskowali ludziom, chcącym przekroczyć granicę, bo na zwykłe złomowisko to nie wyglądało. Aż prosiło się by zrobić zdjęcie, ale wolałem nie ryzykować. Jeszcze by mi Jelonka tam zamknęli, a mnie pewnie w innym równie ciekawym miejscu.
Przejdźmy teraz do drugiego okienka. Po minie pana w wielkiej zielonej czapce widzę, że coś mu się nie podoba. Ogląda mój paszport kartka, po kartce. W końcu wsunął do maszynki UV i dalej przegląda mój paszport kartka, po kartce, a ja stoję jak kołek w pełnym słońcu. On ma przynajmniej klimatyzację. Starą jak świat, drewno pod wentylatorem już dawno przegniło, ale przynajmniej działa. W ruch poszła lupa, taka stacjonarna. Strażnik przystawił do niej swoje oko i inwigiluje mój paszport. No co jest, jaja sobie robi? Nie chce mnie wypuścić z tej Ukrainy? Jak już się znudziło patrzenie strażnikowi przez lupę, to wziął telefon i gdzieś zadzwonił. Po chwili przyszedł kolejny jakiś komandir, w jeszcze większej zielonej czapce z mocno obszytymi pagonami i zaczął robić to samo z moim paszportem, co ten pierwszy.
Kartkuje, kartka, po kartce, UV, lupa i też kręci nosem. Myślę sobie oho, zaraz mnie udupią. Tylko za co? Znowu telefonują. Po kilku minutach idzie strażniczka, całkiem elegancka z włosami w kok i kieruje się do mojej budki. No tak, myślę sobie, dwóch chłopów nie dało rady, to babę wezwali. Niewiasta weszła do budki i też ogląda mój paszport. Pewnie nigdy takiego nie widzieli i dlatego robią sobie wewnętrzny pokaz? Całkiem dobry paszport, zaledwie dziewięcio i pół letni. Za chwile chlap, okienko się zamknęło z trzema osobami w środku, a ja nadal stoję w tym upale, jak teletubiś. Za mną zrobiła się już niezła kolejka podirytowanych osobników.
Po jakichś 15 minutach, okienko się otwiera i zaczynają odprawiać innych, a ja nadal zdezorientowany czekam. Odprawiają Ukraińców, Rumunów i to bez najmniejszych problemów, a o mnie zapomnieli. Różne myśli człowiekowi przychodzą wtedy do głowy, ale cierpliwie czekam. Po już nie wiem jak długim czasie z okienka wysuwa się ręka z paszportem. Nie wiem czyj paszport, to się nie ruszam z miejsca i biorę na przeczekanie.
Po chwili ręka wychodzi na własnych nogach i wręcza mi mój paszport. Zabieram ucieszony i pytam się czy wszystko w porządku. Ręka w wielkiej zielonej czapce coś odburknęła niezrozumiałego, to dalej nie pytałem, tylko wskoczyłem na koń i przed siebie. Przy kolczatce oddałem podstemplowaną na wszystkich polach kartkę i witaj Unio Europejsko.
Jest znaczek unijny, to myślę sobie, że zrobię fotkę, na pamiątkę, a tu z budki wyskakuje rumuńska pani strażnik i krzyczy na mnie, że nie wolno! Grzecznie spuściłem uszy po sobie i szybko schowałem aparat. Dalej poszło już gładko. Przyjęcie na łono UE, było tylko formalnością. Rumunio witaj!!! Od razu jakoś tak raźniej.
[link widoczny dla zalogowanych]
Oczywiście na odjezdnym, nie byłbym sobą, gdybym nie pacnął pamiątkowej fotki, tego upierdliwego przejścia granicznego.
Po rumuńskiej stronie, asfalt miodzio, świeżutki, jeszcze pachnący. Jelon majestatycznie płynie, a nie trzęsie się w konwulsjach, jak to miało miejsce przed chwilą na Ukrainie.
Żyć nie umierać, wszystko wydaje się od razu bardziej kolorowe. W drodze do Baia Mare dogoniłem pięć motocykli BMW, na słowackich numerach. Czekali na czerwonym, bo były roboty drogowe. Po pozdrowieniach, kawałek jechaliśmy razem, a po kilkunastu kilometrach, oni skręcili w lewo, a ja pojechałem prosto. Upał dawał popalić i w Baia Mare postanowiłem odbić w lewo w stronę gór. Nadłożę trochę drogi, ale uwielbiam góry, a poza tym będzie trochę chłodniej. Długo nie musiałem czekać i po kilku kilometrach byłem w swoim żywiole, czyli na malowniczych serpentynach. Zrobiło się też chłodniej i znacznie przyjemniej, tylko, to burczenie w brzuchu jeszcze zostało. W połowie wspinaczki natrafiłem na górski strumyczek i od razu zapaliła mi się lampka: zupka i kawusia. Maszynownia stop, idę zdobywać wodę.
[link widoczny dla zalogowanych]
Mam nadzieje, że jakiś niedźwiedź teraz nie sika tam gdzieś w lesie u góry do tego strumyka.
Wziąłem z domu mały palnik spirytusowy, po własnoręcznie wykonanych modyfikacjach.
[link widoczny dla zalogowanych]
Upuściłem trochę ukraińskiej benzyny. Zobaczymy, czy się nada. Do palnika dorobiłem takie małe reszo, by płomień lepiej ogrzewał kubek.
[link widoczny dla zalogowanych]
Niestety taka kuchenka ma kilka zasadniczych wad. Strasznie kopci i wodę trzeba zabezpieczyć pokrywką, żeby nie powpadała tam sadza i nie capiło benzyną. Najlepiej jednak owinąć wszystko folią aluminiową, bo wtedy też nie trzeba czyścić osmolonego kubka.
No i kolejna wada, to, że trzeba czekać z 10 minut, zanim kubek wody się zagotuje.
Następnie trzeba też zwrócić uwagę na co się kładzie taką kuchenkę, bo mocno się rozgrzewa. Jak położy się na suche liście, tak jak w moim przypadku, to można spokojnie, taką małą kuchenką spalić cały wielki rumuński las.
Nie, no tak lekkomyślny aż nie byłem, zapaliłem wewnątrz serpentyny i niemalże dookoła miałem asfalt, ale i tak szybko musiałem usunąć liście z tego skrawka, do gołej ziemi, bo lepiej nie ryzykować.
Za 10 min zupka, a za 20, kawusia.
[link widoczny dla zalogowanych]
Podczas konsumpcji byłem świadkiem, jak dziadzio z babcią przyjechali starą Dacią, wyciągnęli z lasu kawał drzewa. Przecięli ręczną piłą (moja-twoja) na pół, bo drzewo nie mieściło się w bagażniku i po wszystkim odjechali.
Przy składaniu palnika i tak się trochę upaprałem sadzą, ale na szczęście był górski strumyk i mogłem się domyć. Najedzony i zrelaksowany ruszyłem dalej. Na samym szczycie mogłem już do woli podziwiać panoramę okolicy.
[link widoczny dla zalogowanych]
Czym wyżej, to chłodniej i o to mi właśnie chodziło. Niby bliżej słońca, to powinno być cieplej, no nie? Najwyraźniej góry łamią prawa fizyki he, he.
Na samym dole klimatyczna rumuńska wioska, zupełnie inna niż te wcześniejsze.
[link widoczny dla zalogowanych]
Wszystkie domostwa zabudowane szczelnymi płotami, a bramy wjazdowe wielkie i bardzo często gustownie zdobione. Wioska wygląda bardziej na obronną, niż taką zwykłą wiochę. Ciekawe przed czym oni się tak barykadują? Może w okolicy grasuje jakaś banda niedźwiedzi, albo co gorsza wampirów i wilkołaków?
Do miasta Sighetu Marmatiei nie chciałem wjeżdżać, więc znalazłem skrót na prawo.
[link widoczny dla zalogowanych]
Kolejne fajne górki, ale już niższe i niestety słońce znowu chce przypiekać czarną motocyklową skórę. Po powrocie do domu zacznę szukać tekstyliów, bo w skórze to się nie da jeździć w takich warunkach.
Jak widać na zdjęciu żółte pola wypalone słońcem. Ostatni deszcz, to pewnie był na wiosnę.
Jadę dalej po dzikich wioskach, chwilami asfalt prawie zupełnie znika, by po kilku kilometrach znowu się pojawić. Oznakowanie raczej marne, ale pytam tubylców, czy aby dobrze jadę. Za każdym razem kiwają głowami, to chyba dobrze? Nie mam wyjścia, muszę polegać na tubylcach, bo nie mam tych miejscowości na mapie, przez które teraz jadę.
Na jednej z wiosek minąłem silnik, leżący na poboczu, tuż obok drogi. Ujechałem kawałek, ale niee. Muszę go mieć w swojej kolekcji. Zawróciłem i jest fota.
[link widoczny dla zalogowanych]
Wygląda na silnik od ciężarówki. Tylko gdzie ta ciężarówka jest? Silnik sobie wypadł i pojechała dalej? Na tych dziurawych drogach, to chyba nic nadzwyczajnego. Oby tylko silnik z Jelonka tak nie skończył. Mimochodem sprawdzam, czy jeszcze jest he, he.
Trochę mi to zajęło, ale w końcu wyjechałem na właściwą drogę w kierunku Borsy. Wprawdzie wzdłuż idzie druga droga, bardziej główna, ale jednak wolę tą dziurawą, bo są fajne wiochy, a w oddali widać już, całkiem wysokie pasmo górskie. Gdy się zatrzymałem, by zrobić fotę, minęli mnie ci sami słowaccy motocykliści, których spotkałem przed Baia Mare.
Chyba mnie poznali, bo pozdrawiali wyjątkowo serdecznie. Miło spotkać na trasie kogoś znajomego. No prawie znajomego.
Jadę dalej, a tu co jakiś czas widzę, samochody na włoskich blachach. Co jest grane? Na takich dzikich, zapomnianych rumuńskich wiochach, jakieś zagłębie Italiańców? Po kilku kilometrach sprawa się wyjaśniła. Trafiłem prosto na wesele rumuńsko-włoskie. Znaczy się, ona, młoda piękna Rumunka (nie mylić z rumuńskimi Cygankami), a on już nie młody i nie piękny, ale Włoch i z grubym portfelem, sądząc po samochodzie. Nagrałem nawet filmik by uwiecznić rumuńsko-włoski folklor. [link widoczny dla zalogowanych]
Przed zmrokiem udało się dojechać do Borsy. Takie turystyczne miasteczko o górskim klimacie. Ludzi sporo, gwar, restauracje, knajpy, muza i korek, na jedynej głównej drodze. Remont i co kawałek czynny tylko jeden pas. Jazda wahadłowa po zdartym do podłoża asfalcie w tumanach kurzu, nie była zbyt przyjemna. Przeciskanie się między samochodami, tubylcy szybko mi wybili z głowy. Kto większy, ten tu rządzi, a używanie kierunkowskazów jest po prostu nie modne. Piasek w oczach i ustach, też nie ułatwiał w omijaniu wszelkiego rodzaju drogowych niespodzianek.
Przejazd przez Borsę wyssał ze mnie resztkę sił i w najbliższym napotkanym lesie postanowiłem rozbić obozowisko. Dookoła góry i wcale nie było łatwo znaleźć kawałek płaskiej ziemi pod namiot. Na szczęście tajemnicza leśna droga zaprowadziła mnie na polankę nad rzeczką. Strzał w dziesiątkę, obym tylko w nocy nie miał nieproszonych gości.
[link widoczny dla zalogowanych]
Las wyglądał trochę złowieszczo i pewnie pękał w szwach od niedźwiedzi i innych drapieżnych stworzeń.
[link widoczny dla zalogowanych]
Jeszcze tylko kolacyjka. Nawet dało się to ukraińskie coś zjeść. W smaku było całkiem dobre.
[link widoczny dla zalogowanych]
Wieczorna kąpiel w orzeźwiającej górskiej rzeczce i spokojnie można iść spać.
[link widoczny dla zalogowanych]
W górach, jak to w górach, znacznie chłodniej i przyjemniej. Przynajmniej nie będę miał siódmych potów, tak jak ostatniej nocy.
Miejscówka super, ale nie byłem tu pierwszy, bo znalazłem śledzia od czyjegoś namiotu i jest trochę śmieci, typowych dla Homo Sapiens.
Przed ostatecznym sklejeniem powiek, opracowuję jeszcze plan działania w przypadku pojawienia się niedźwiedzia. Chyba najlepiej będzie udawać, że mnie tu nie ma? Na wszelki jednak wypadek przygotowałem sobie szybki dostęp do scyzoryka. Przystawi nos do namiotu, to go dziabnę, a potem rozpruję namiot i zeskoczę ze skarpy wprost do rzeki. Chyba niedźwiedź nie będzie takli walnięty, żeby skakać za mną z tej skarpy?
Więcej głupot już nie wymyśliłem, bo zasnąłem.
Podsumowanie dnia:
Przejechanych kilometrów : 298
Widzianych krajów: Ukraina, odrobinkę Węgier i Rumunia
Awarie: LED-y w lightbarach nie wytrzymują drgań i zaczynają siadać.
[link widoczny dla zalogowanych] |
|
Powrót do góry |
|
 |
Luca
Dołączył: 13 Paź 2011 Posty: 300 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Okolice Kielc Płeć: 
|
Wysłany: Śro 9:01, 07 Lis 2012 Temat postu: |
|
|
Dzień czwarty, piątek 24 sierpnia.
W środku nocy obudziła mnie burza. Błyskawice, grzmoty, wyjący wiatr i deszcz. Jak sobie uświadomiłem, że jestem gdzieś w rumuńskim lesie, to wcale nie było mi do śmiechu. Zacząłem się zastanawiać czy w aby dobrym miejscu rozbiłem namiot? Czy przypadkiem nie jestem łatwym celem dla piorunu, gdzieś na odsłoniętym terenie? Obok jest przecież las, to raczej małe prawdopodobieństwo, że znajdzie mnie tu piorun. Prędzej wezbrana rzeka podmyje skarpę i sobie odpłynę razem z namiotem.
Na szczęście hałaśliwa burza jak szybko przyszła, tak szybko poszła. Został tylko deszcz i musiałem się głębiej wsunąć do śpiwora, bo się ochłodziło. Jeszcze tylko posprawdzałem, czy nic nie dotyka ścianek namiotu, w celu uniknięcia powodzi i odpłynąłem po raz drugi, znaczy się nie rzeką, tylko we śnie odpłynąłem.
Z samego rana przyszedł do mnie rumuński niedźwiedź. Niektórzy znawcy twierdzą, że to nie niedźwiedź, tylko rumuńskie Yeti było.
[link widoczny dla zalogowanych]
No i wtedy się obudziłem. Wyglądam z namiotu, a niedźwiedzia już nie ma. Pewnie sobie poszedł. A tak na poważnie, to mam nadzieje, że żadnego misia nie było, gdy spałem.
Na wszelki jednak wypadek trzymałem całą żywność szczelnie zamkniętą, by nie wywoływać wilka z lasu. [link widoczny dla zalogowanych]
Poranna kąpiel w rzece nie wchodziła już w grę, bo temperatura wody była raczej dla tych z klubu Mors. Skończyło się na toalecie podstawowej. Mam nadzieje, że kleszczy w tym lesie nie ma zbyt wiele, bo przymusowo musiałem skorzystać z eko-tojtoja. Borelioza nie była by wskazana, jako pamiątka tego wiekopomnego wydarzenia, a o takim przypadku już mi ktoś tam opowiadał.
Namiot niestety nie chce wyschnąć, to go składam na mokraka.
Trudno, nie mogę aż tyle czekać, bo znowu dochodzi dziesiąta. Przy takim porannym guzdraniu, to moją podróż będę musiał ograniczyć tylko do Rumunii, bo mi czasu braknie.
Słoneczko świeci, ale jest chłodno i wilgotno po nocnej burzy, więc kominiarka idzie w ruch. Jest pięknie, ledwo wyjechałem z lasu i już zaczyna się wspinaczka po serpentynach. Trzeba tylko mieć się na baczności, bo na drodze dzikich koni nie brakuje, że też właściciele się nie boją i tak puszczają samopas zwierzęta.
Wspinam się coraz wyżej ciesząc oko pięknymi górskimi widokami.
[link widoczny dla zalogowanych]
Chcąc uchwycić klimat miejsca, nagrałem nawet filmik.
[link widoczny dla zalogowanych]
Gdy tylko skończyłem nagrywać po serpentynach zjechała ciągnąca się po asfalcie stara Dacia. Tylna klapa bagażnika była zamknięta tylko do połowy, bo bagażnik był wypełniony drewnianymi belami. Takie metrówki. Na niedomkniętej klapie bagażnika siedziało dwóch Rumunów, a plecy mieli wygodnie oparte o tylną szybę. Zanim zdążyłem ponownie odpalić nagrywanie w komórce, obładowana Dacia zniknęła za kolejnym zakrętem.
Szkoda, bo miałbym ciekawy filmik. Na pocieszenie znalazłem sobie tablicę informacyjną z mroczną przeszłością.
[link widoczny dla zalogowanych]
Jak widać dobre rady, by w Rumunii nie jeździć po zmroku, nie są bezpodstawne.
[link widoczny dla zalogowanych]
Kaliber raczej spory. Srebrne pociski na wampiry, już chyba ktoś wcześniej pozbierał, bo nawet resztek nie znalazłem.
Pora jechać dalej. Kilka kilometrów przed szczytem w jakimś opustoszałym dużym budynku (schronisko, albo hotel) natknąłem się na siedlisko Cyganów rumuńskich. W tym miejscu, to dziękowałem Jelonkowi, że dalej jedzie dzielnie ciągnąc pod górę. Nie chciałbym tu utknąć. Dziwne, że na takim bezludziu jest taki duży obóz cygański. Nawet nie zatrzymałem się, by zrobić zdjęcie. Ciekawe, co sobie myśleli, jak przejeżdżałem im przed samym nosem?
Ooo, niezły kąsek jedzie, w sam raz do obskubania?
Na samym szczycie niespodziewanie zagnieździła się cywilizacja. Schronisko, jakiś pomnik, kilka komercyjnych straganów i nowobudowany kościół, na wzór pałacu, niczym z bajki.
[link widoczny dla zalogowanych]
Na wieżach metalowe krzyże. To już wiem, gdzie w nocy waliły te wszystkie pioruny.
Obok schroniska zauważyłem kilka rozbitych namiotów. Fajne miejsce z widokami, że też nie wiedziałem. Ci to dopiero mieli wrażenia podczas tej burzy, he, he. Otwarty teren, na szczycie góry i pioruny, że tak powiem piorunująca mieszanka. W tym moim lesie, to miałem, jak u Pana Boga za piecem. Przyglądam się mapie i okazuje się, że okoliczne szczyty mają ponad dwa kilometry wysokości.
Pietrosul 2303m.n.p.m. i Ineu 2279m.n.p.m. Nie spodziewałem się tutaj tak wysokich gór, to bardzo miła niespodzianka dzisiejszego poranka. Czy już mówiłem, że uwielbiam góry?
Nie każdy jednak miał tak udany poranek. Te rumuńskie niedźwiedzie polarne, nie mogą tego samego powiedzieć.
[link widoczny dla zalogowanych]
Przynajmniej na pocieszenie, mają ładny widok na góry. Mogłem sobie jednego polarnego misia kupić, tylko po co?
Zapytałem jednego Rumuna jak jechać, bo na mojej mapie nie wszystko było do końca jasne. Okazało się, że brodaty pan jeszcze bardziej nie wie jak jechać, bo razem z żoną przybył tu turystycznie i nie zna okolicy. Wyciągnął swoją mapę w języku rumuńskim i wspólnie ustaliliśmy, która droga gdzie prowadzi. Brodacz był bardzo sympatyczny i po jakiejś godzinie jazdy niespodziewanie znowu się mijaliśmy na trasie, serdecznie pozdrawiając.
[link widoczny dla zalogowanych]
Kierunek ustalony, no to jazda z górki na pazurki po kolejnych serpentynkach. Asfalt całkiem dobry, no to się wyżywam na moich skromnych umiejętnościach. Micha się cieszy, hamulce się grzeją, jest zarąbiście. W połowie góry roboty drogowe, leją nowy asfalt. Widać, że w Rumunii dużo dróg remontują. Za kilka lat będą tu świetne drogi, w przeciwieństwie do Ukrainy, bo tam się niestety nic nie robi w tym kierunku.
Dobry asfalt szybko przeszedł w frezowany, a dalej to już niemalże była walka o życie.
[link widoczny dla zalogowanych]
Śmiałem się z gościa od ciężarówki, że zgubił zderzak, bo pewnie ostro popylał po rumuńskich drogach. Jak widać TIR stoi na awaryjnych, a lewa lampa już wcale nie świeci, czyli musiało wyrwać też przewody.
Po kilku kilometrach zmieniłem zdanie, bo droga przerosła moje najśmielsze oczekiwanie. Tam nie było zwykłych dziur drogowych, tam były najprawdziwsze wilcze jamy.
[link widoczny dla zalogowanych]
Z przerażeniem zatrzymałem się, by obadać to niebezpieczne drogowe zjawisko.
[link widoczny dla zalogowanych]
Wsadziłem nogę po kolano i do dna jeszcze nie dostałem. Brakło jakieś 10cm. Dalej nie wchodzę, bo a nóż jakiś wąż tam sobie siedzi i czeka na to co wpadnie mu na ząb?
Od razu wyobraziłem sobie co by było, gdybym nie ominął takiej jamy i odruchowo na plecach pojawiła się gęsia skórka. Ciężarówka jeszcze przeskoczy, osobówka, co najwyżej urwie koło, a motocyklista?
Ano motocyklista, to pewnie zostawi motór w jamie, a dalej sam poszybuje niczym szybowiec, a że ma mniejszą siłę wznoszącą, to przyglebi, podskakując na następnych dziurach, jak ziemniak po tarce.
O jednym takim przypadku słyszałem, że przednie koło wpadło motocykliście w dużą dziurę, motocykl został, a motocyklista się nieźle poturbował. Połamane żebra i odklejone płuco, ale na szczęście przeżył. Był z kumplami i to go uratowało, a ja jestem sam jak palec i nie mogę sobie pozwolić, na takie widowiskowe przeloty, zatem podkręcam moją czujność do maksimum. Omijam co się da, ale w niektórych miejscach się nie da i trzeba pokonywać głębokie ubytki w jezdni. Dobrze, że Jinlun ma spory prześwit i nie jest ciężki. Jakimś 300 kilogramowym, niskopodłogowym cruiserem, nieźle bym się tu napocił, ale i tak po piętnastu kilometrach takiego poligonu miałem dosyć.
Kolejne 20km, na szczęście już nie było tak ekstremalne, bo zamiast dziur, były łaty. Trzęsło, ale przynajmniej nie trzeba było jechać wężykiem i prędkość przemieszczania wzrosła, do niebotycznych 60km/h. Już nawet wpadłem w taki nawyk, że co pół kilometra automatycznie sprawdzałem, czy jeszcze toboły nie poodpadały razem z kuferkami.
Trochę zaczęła mi się dłużyć ta droga, ale wszystko kiedyś się kończy. Dojechałem do głównej E58, a tam nówka dywanik. Jak się tak długo jedzie z małymi prędkościami i po kiepskich nawierzchniach, to potem na dobrej drodze wrażenie jest podwójnie odczuwalne.
Jelonek płynie niczym GoldWing w mega komforcie, a prędkość 110km/h wydaje się jakby było ze 160. No i cóż za przyśpieszenia, odwijam manetkę, a tu maszyna ciągnie jak oszalała. Co najmniej jakbym litra dosiadał he, he. Człowiek jednak do dobrego szybko się przyzwyczaja i po kilku kilometrach jechało mi się już zupełnie normalnie.
W Vatra Dornei zatankowałem do pełna i nasmarowałem łańcuch. Dorwałem też bankomat, a w bankomacie, tylko leje i leje. Wziąłem tego trochę, takie tam jakieś plastikowe.
[link widoczny dla zalogowanych]
Z porannego górskiego chłodu już nic nie zostało i słońce znowu przypieka. Woda idzie w zastraszającym tempie, za to jeść się w ogóle nie chce. Odbijam w kierunku wąwozu Bicaz i dalej lecę przed siebie. Wysokich gór, takich po 2km w pionie już nie ma, ale nadal są te trochę mniejsze i również całkiem malownicze.
Na drodze sporo furmanek rozwozi cudowny zapach siana.
[link widoczny dla zalogowanych]
Furmanki oczywiście mają swoje numery rejestracyjne i są dobrze oznakowane czymś jaskrawym. Jest tu pewna dowolność, bo były takie z kamizelkami odblaskowymi, trójkątami samochodowymi, lub po prostu wystarczały zwykłe gacie teściowej.
Dobry asfalt szybko się skończył i odsłonił betonowe płyty. Teraz jazda przybrała postać cyklicznego dum, dum, dum, ciągnącego się wzdłuż urokliwej rzeczki.
[link widoczny dla zalogowanych]
Po drugiej stronie rzeki, trafiają się co jakiś czas małe osady, składające się z kilku domków.
Można tam się dostać, przez różnego rodzaju konstrukcje mostowe. Jeden z takich pomostów postanowiłem sam osobiście sprawdzić.
[link widoczny dla zalogowanych]
Wjechałem na most Jelonem, a most od razu zaczął się niebezpiecznie kołysać. Maszynownia STOP! Dalej nie jadę. Zszedłem z motocykla i ostrożnie idę dalej. Most się kołysze, spróchniałe deski trzeszczą. Za chwilę coś mi chrupnęło pod nogą i to gdy akurat byłem dokładnie w połowie mostu??
Nogi zrobiły mi się jak z waty i na tych wacianych nogach wykonałem taktyczny odwrót.
Bliżej brzegu nagrałem jeszcze bohaterski filmik z niewzruszoną grą aktorską i spyliłem stamtąd, czym prędzej.
[link widoczny dla zalogowanych]
Most składa się z czterech długich, rozciągniętych, pordzewiałych, stalowych lin. Dwie górne robią za barierki, a te dolne unoszą wszystkie spróchniałe dechy.
Widać, że po tym moście coś jeździ, ale wydaje mi się, że jest to co najwyżej furmanka, bo nie wygląda mi na to, żeby te liny mogły wytrzymać ciężar osobówki. W każdym bądź razie, ja bym się nie odważył na niczym tam przejechać, to już wolę te betonowe płyty.
Kolejny dzień po beznadziejnych drogach, potrafi zmiękczyć każdego, to i ja zacząłem wymiękać. Pewna część ciała już była tak obita, że kolejne większe dupnięcie, niemalże wyciskało łzy. Tak się nie da! Chiński chopper nie nadaje się na takie drogi, tu by się przydał jakiś cross. Podjąłem męską decyzję, dalej tak nie jadę. Po raz drugi upuściłem powietrza z kół, na tyle by się opony mocno uginały. Trudno, jak zniszczę gumy, to wtedy będę się martwił.
Po powrocie do domu jak sprawdzałem, to w przednim kole było 1,2 atm., a z tyłu 1,5.
W lightbarach od drgań zaczęły też wysiadać żarówki LED , więc je całkowicie odłączyłem.
Nie uprzedzajmy jednak faktów i lećmy po kolei dalej, a dalej był mały market i uzupełnienie zapasów, wody i nie tylko. Podczas małego conieco na głoda, minęło mnie znajome stadko Słowaków, na niemieckich jednośladach. Z każdym kolejnym mijaniem pozdrowienia były coraz serdeczniejsze. Najwyraźniej obrali podobną trasę, skoro tyle razy na siebie wpadliśmy.
[link widoczny dla zalogowanych]
Z pełnym brzuchem, płynąc po płytach betonowych, dojechałem do całkiem niezłego asfaltu. Drugie upuszczenie powietrza zwiększyło komfort podróżowania diametralnie. Teraz to Jelon, był królem szos, bujał się na miękkich balonach, niczym amerykańska limuzyna.
[link widoczny dla zalogowanych]
Kolejny fajny most tej wyprawy, tym razem nieco solidniejszy. To na dole wygląda jak koryto jakiejś wyschniętej rzeki. Do Bicaz już zupełnie niedaleko. Cały czas, albo się wspinam pod górę, albo zjazd z górki na pazurki. Zakręty dopisują i znowu jest motocyklowo.
W jednym miejscu przed ostrym zakrętem w lewo stoi jakiś gościu i macha. Podjeżdżam bliżej i widzę na drodze coś zielonego, jeszcze bliżej i widzę na całym moim pasie porozwalane w drobny mak, zielone płytki łazienkowe. Ktoś pewnie sobie wiózł i mu wypadły z samochodu. Coś jak takie jedno duże opakowanie.
Zjechałem na lewy pas by wyminąć tą zieloną pułapkę, a tu w ostatniej chwili wyłania mi się zza zakrętu osobówka. No i cóż było robić? Szybko wróciłem na swój pas i po tych wszystkich płytkach przejechałem. No to ładnie, pewnie pokroiłem sobie opony jak na sałatkę, tak sobie myślę, jednocześnie z trudem utrzymując motocykl w pionie.
Było pełno ostrych, spiczastych kawałków ceramicznych. Nasłuchuje, czy gdzieś powietrze nie syczy, albo czy coś wbitego nie widać, ale na szczęście opony jakimś cudem wyszły bez szwanku i ja też, bo takie rozsypane płytki na zakręcie, były też cholernie śliskie. Mogłem spokojnie wyglebić. Dziękowałem Bogu, że wyszedłem z tego cało.
Nie wiem czy to były płytki tego gościa co machał, ale dobrze że machał, bo gdybym wcześniej nie został ostrzeżony, to nie wiem jakby się to mogło skończyć? W słoneczny dzień, akurat cień z drzewa padał na te połamane płytki i z daleka nie dało się ich w porę dostrzec.
Po kilku kilometrach moim oczom ukazał się zalew.
[link widoczny dla zalogowanych]
W Bikaz jest zapora i stąd tyle wody. Ładny kawałek drogi jedzie się wzdłuż tego malowniczego zalewu, zanim zobaczy się samą zaporę. W końcu jest i zapora.
[link widoczny dla zalogowanych]
Z tym miejscem wiążą się wspomnienia, bo pięć lat temu, byłem tu Ticusiem ze swoją szanowną małżonką i 1,5 potomstwem. Właśnie tam gdzie pokazuje paluchem, na pływającej restauracji, jedliśmy pyszny obiad.
[link widoczny dla zalogowanych]
Na zaporze spotkałem grupkę Polaków. Wyglądali na studentów. Dziewczynka zobaczyła, że mam polskie blachy i podeszła z zapytaniem, czy mówię po polsku? A ja na to, a w dobrym humorze byłem, że nawet gadam, latam, śpiewam, full serwis. Dziewczynka się roześmiała i pyta dalej, czy nie wiem o jakimś fajnym miejscu w tej okolicy, bo była tu jako dziecko i w pamięci ma jakieś skały? Szybko skojarzyłem, że chodzi pewnie o Kanion Bicaz. Któryś ze studenciaków podszedł z mapą i pokazałem im gdzie należy jechać. Potem trochę pogadaliśmy w cywilizowanym języku o motocyklach i podróżowaniu po świecie.
Jak miło jest porozmawiać po polsku, gdy człowiek posiedzi kilka dni na obczyźnie. Okazało się, że też jadą do Odessy. Umówiliśmy się, że mamy się tam spotkać. Niestety nie udało się, ale nie uprzedzajmy faktów.
[link widoczny dla zalogowanych]
Widok z zapory zachęcał do dalszej jazdy, ale temperatura mówiła zupełnie co innego, żebym raczej zrzucił z siebie te czarne skóry i się gdzieś w cieniu zdrzemnął. Nie posłuchałem temperatury i pojechałem uparcie dalej. W miasteczku Bicaz zbaczam z trasy w prawo i jest jak w piekle. Rozgrzany do czerwoności beton i brak jakiegokolwiek ruchu powietrza. Czuję się, jakby mnie ktoś wsadził do piekarnika. Jazda na motocyklu nic nie daje, bo powietrze parzy. Jelonek też zaczyna jakoś dziwnie pracować. Dostał większych basów na wydechu. Może rura pękła, albo co? Przy tak wysokiej temperaturze przydałby mu się olej 50W, albo nawet 60W, a nie marne 40W.
Silnik aż kipi, ale nie daje mu odpocząć, bo sam chcę się gdzieś schować w cieniu. Mijam po prawej, jakieś wielkie zakłady cementowe, a potem jeszcze dwie polskie osobowe blachy. Jedna to przeprawowe 4x4, opaćkane błotem. Pewnie chłopaki przyjechali się pobawić w rumuńskim błotku.
Droga biegnie wioseczkami, delikatnie pod górkę i nic nie zapowiada, że za chwilę wszystko się zmieni. Dopiero w miejscowości Bicaz Chei pojawiają się pierwsze strzeliste skały. Dalej droga biegnie wzdłuż rzeki i niespodziewanie wżyna się w środek skał. Od razu zapada półmrok, bo wysokie pionowe ściany bronią przed dostępem światło słoneczne. Na zewnątrz niemiłosierny upał, a tutaj przyjemny chłodek. Od razu człowiek czuje, że warto było.
[link widoczny dla zalogowanych]
Wspinam się dalej, a tu w najciekawszych miejscach trafiam na skupisko straganów.
Jak byłem tu pięć lat temu, to nie było czegoś takiego. Kilka straganów na samym dole i wsjo.
Komercja zupełnie zabiła klimat tego miejsca. Powinni wszystkich sprzedawczyków powywalać stąd. W miejsce potęgi skał, tajemniczego mroku i powiewu grozy wszedł straganiarski krzykliwy gwar.
Nic to, wspinam się dalej. Za tunelem mała przerwa na przygotowanie małego objazdowego studia telewizyjnego. Zapraszam na film.
[link widoczny dla zalogowanych]
Najpierw chciałem sfilmować kawałek drogi i to się w miarę udało. Asfalt też niestety się pogorszył i już gruntownego potrzebuje remontu. Resztę wąwozu Bicaz chciałem pokazać z innej perspektywy. Ustawiłem nagrywanie wyżej, tak, by było widać potężne, pionowe, skalne ściany i śmigam na sam dół. W połowie drogi po raz kolejny minąłem się ze znajomymi Słowakami. Miny jake mieli nie zapomnę na długo. Było coś w stylu, że jak, że co, jakim cudem? Z półtorej godziny wcześniej mnie mijali, a ja dopiero byłem w połowie posiłku, a teraz znowu jestem przed nimi?
Zjechałem na dół, ale na próżno. Nagrywanie w komórce zwariowało, zbyt duża różnica między ciemnym kanionem a jasnym niebem. Pionowe skały wyszły zupełnie czarne i niewidoczne, a za to można sobie pooglądać pasek nieba, więc filmiku nie zobaczycie, bo nadaje się tylko do kosza.
Zawróciłem i pojechałem w stronę Słowaków się przywitać. Pogadaliśmy chwilę w przyjacielskiej atmosferze. Zapraszali mnie by spędzić razem wieczór, ale niestety ja musiałem wrócić do drogi głównej w miasteczku Bicaz, a oni jechali dalej prosto.
[link widoczny dla zalogowanych]
Słowacy pojechali, a ja jeszcze trochę zostałem nasycić się niebiańskim chłodem.
[link widoczny dla zalogowanych]
Zrobiłem sobie mały piknik i szczęśliwy ruszyłem z powrotem. Wyjazd z wąwozu, był jak wjazd do piekarnika. Rozpalone powietrze bezlitośnie zaatakowało ze wszystkich stron.
Za to Jelonek się zdążył trochę ochłodzić, bo już nie wydawał z siebie dziwnych basów.
W mieście Bicaz uderzyłem na prawo, w kierunku Piatra Neamt. Ciekawe miasto, bo przez centrum biegnie kolejka linowa. Przez środek miasta można się przejechać w gondoli, nie stojąc w korkach, tylko frunąc nad nimi. Szkoda, że do gondoli nie można się zapakować razem z motocyklem.
Za Romanem, miastem takim, region staje się bardzo ubogi i wioski znowu są okute płotami.
[link widoczny dla zalogowanych]
Ponoć tak Rumuni bronią się przed Cyganami, robiąc z domostwa małą twierdzę warowną.
Nadal towarzyszą mi całkiem krajobrazowe góry. Już niższe, ale nadal całkiem, całkiem.
Z każdym kilometrem jest coraz biedniej, widać to po domach i obejściach. Ludzie żyją tu chyba tylko z rolnictwa, a ziemia wygląda, jakby dawno deszczu nie widziała.
Na jednej z wiosek atakuje mnie stado krów. Zatrzymałem się, bo dawno nie widziałem tyle krów jednocześnie. [link widoczny dla zalogowanych]
Podczas kręcenia tego wideoklipu zaczepił mnie starszy pan. Niestety nie udało nam się porozmawiać. Rumuński język nie jest kompatybilny z polskim, a angielskiego pan nie znał.
Pan powiedział coś po swojemu, ja powiedziałem coś po swojemu i obaj pokazaliśmy sobie uśmiechnięte zęby. Mogłem jechać spokojnie dalej. No dobra, nie tak spokojnie, bo podczas tej konwersacji nawłaziło mi tych krów na drogę co niemiara. Pomalutku, na jedynaczce i biorę slalomikiem krowę za krową, uważnie wypatrując, czy aby wszystkie to są krowy? Byka nie chciałbym spotkać, bo lusterka Jelona w razie odparcia ataku, nie są tak skuteczne jak twarde rogi byczka. Z duszą na ramieniu wyminąłem to bydło, bo to było najprawdziwsze bydło, zachowujące się jak na bydło przystało, czyli kompletnie nieprzewidywalnie. No i świeże placki też trzeba było uwzględniać przy obliczaniu toru jazdy. Dobrze, że za młodu latałem za babcinymi krowami, bo teraz pewnie jak każdy mieszczuch robiłbym w gacie.
[link widoczny dla zalogowanych]
Z tego co zaobserwowałem, to kilka osób przypędza krowy do wsi, potem krowy idą sobie drogą główną przez całą wieś, a właściciele, wychodzą sobie przed dom i polują na swoje krowy. Ciekawe po czym poznają, która czyja?
Całe bydło zostało już tylko w lusterku, a ja zaczynam szukać noclegu, bo słoneczko szybko się tutaj chowa.
[link widoczny dla zalogowanych]
Minąłem kilka kolejnych wiosek i z każdą chwilą coraz goręcej modlę się do mojego Stwórcy o dobry i bezpieczny nocleg. Wioski coraz biedniejsze i przy zachodzącym słońcu, podsycają mroczną atmosferę. Dużo ciemnoskórych Rumunów i wszyscy wodzą za mną wzrokiem, jak przejeżdżam. Może podziwiają motór, a może mają jakieś złe zamiary, albo to tylko w mojej głowie budzi się strach? Jakoś tak ta otaczająca bieda mnie przybiła. Niby wszyscy jesteśmy w UE, a wyglądam tutaj z moim Jelonem jakbym miał przy sobie milion dolców. Wspinam się po winklach do góry, zostawiając mroczną wioskę w dole. Po lewej widzę jakieś pola i krzaki, no to rozglądam się, czy nikogo nie widać w pobliżu, gaszę oświetlenie i lewa na burt.
Całkiem dobra polna droga doprowadziła mnie do krzaków. Schowałem motocykl za krzakami i sprawdzam, czy mnie z drogi widać. Nie dobrze, w jednym miejscu można mnie wypatrzeć, zatem odpalam sprzęta i jadę dalej w stronę lasu.
Polna droga zmieniała się w jakieś bruzdy wyżłobione przez ciągniki i wodę. Widać, że ani wody, ani ciągnika dawno tu nie było, bo wszystko porośnięte żółtą wyschniętą trawą.
W lesie panuje już półmrok. Na ścieżce jest pełno suchych pożółkłych liści, jak u nas późną jesienią. Widać też, że ktoś coś ciągnął po tej ścieżce, chyba ścięte drzewo?
Szukam równego miejsca pod namiot, ale pierwsze miejsce w rankingu zdobyła ta właśnie ścieżka. Po chwili namiot stał dumnie na samym środku ścieżki. No a co jak ktoś będzie jechał tą ścieżką i nie zauważy namiotu? W poprzek postawiłem Jelona, niech bierze ewentualny atak najpierw na siebie. Suche liście też nie były bez znaczenia, robiły za system wczesnego ostrzegania. W nocy, gdy człowiek ma wyczulony słuch, to bardzo dobrze słychać nawet małe zwierzątka, podczas ich nocnych spacerów po tych liściach.
Na kolację miałem jakiś rumuński wynalazek w puszce. Po prostu nie dało się tego przełknąć.
[link widoczny dla zalogowanych]
Cuchnęło czymś paskudnym a smakowało jeszcze ohydniej. Trudno, dzisiaj śpię bez kolacji.
Dobrze, że mam chociaż zapasy wody, to mogłem się opić. Namiot przy rozkładaniu był kompletnie mokry, bo takiego rano składałem. Zanim zdążyłem do niego wejść po rozbiciu, to był już suchutki. Tej nocy było chyba ze 30+. Po prostu upał w środku nocy i znowu spałem tylko w obrączce. Nawet namiotu nie dało się zasunąć na noc, bo po chwili nie było czym oddychać. Dobrze, że ktoś wymyślił namiotową moskitierę.
Zlany potem w końcu sklejam oczy ze zmęczenia, a tu słyszę wrrrrrr. Co jest?
Masakra teksańską piłą motorową? Nasłuchuję bacznie co się będzie działo. Jakiś kilometr, może półtora ode mnie ktoś w lesie ścina drzewo, w zupełnych ciemnościach.
Za chwilę słyszę, jak drzewo spada i wali o ziemie. Ziemia nie zadrżała, czyli, albo małe drzewo, albo nie jest tak blisko, jak mi się wydaje. Potem słyszę po charakterze pracy piły, że drzewo jest krojone na mniejsze kawałki.
Co teraz robić? Zwijać obóz i szukać innego miejsca w kompletnych ciemnościach?
Nocne leśne prace trwały prawie do 22-giej. Potem nastąpiła cisza. A co jak teraz właśnie tą ścieżką będą ściągali to kradzione drewno? A niech ściągają, jestem zbyt zmęczony idę spać.
Podsumowanie dnia:
Przejechanych kilometrów : 417
Widzianych krajów: Rumunia
Awarie: Wszystkie systemy sprawne
[link widoczny dla zalogowanych] |
|
Powrót do góry |
|
 |
cejot
Dołączył: 29 Wrz 2011 Posty: 824 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Strzeniówka Płeć: 
|
Wysłany: Pią 15:43, 09 Lis 2012 Temat postu: |
|
|
Miałeś szczęście Luca, że nie wpadłeś do tej dziury na drodze ani nie zleciałeś z tego mostku, oraz że pioruny oraz ścinane w środku nocy drzewa nie zawaliły się na twój namiot i że cię jakiś miś z zębiskami nie poszarpał - nie mówiąc już o trującym, cuchnącym, rumuńskim żarciu. Musisz więcej horrorów oglądać w domu to potem nie będziesz szukał takich wrażeń podczas wypraw  |
|
Powrót do góry |
|
 |
Luca
Dołączył: 13 Paź 2011 Posty: 300 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Okolice Kielc Płeć: 
|
Wysłany: Pon 8:23, 12 Lis 2012 Temat postu: |
|
|
cejot napisał: | Musisz więcej horrorów oglądać |
 |
|
Powrót do góry |
|
 |
Luca
Dołączył: 13 Paź 2011 Posty: 300 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Okolice Kielc Płeć: 
|
Wysłany: Wto 14:18, 20 Lis 2012 Temat postu: |
|
|
Dzień piąty, sobota 25 sierpnia.
Rano wstaję całkiem wyspany. Nic mnie nie zjadło, ani nie przejechało, jest dobrze. Wyglądam z namiotu, Jelonek stoi i czeka na kolejną przygodę. Ze składaniem namiotu nie ma problemu, przez całą noc był suchutki. W nocy było tak gorąco, że to co nachuchałem, nie miało szansy się skroplić na ściankach. Dzisiaj mogłem wystartować wyjątkowo wcześnie.
[link widoczny dla zalogowanych]
Rano wszystko wygląda bardziej kolorowo i radośnie, nawet na tym popsutym zdjęciu.
Po spakowaniu tobołów, tuż przed samym odjazdem słyszę, że coś się do mnie zbliża. Czekam i nasłuchuję. Wygląda na to, że jakiś wóz z koniem i faktycznie za chwilę z lasu wyłonił się rumuński dziadek na furmance. Powiedziałem kulturalnie dzień dobry.
Dziadek chyba się wystraszył, bo zrobił minę typu wielkie przerażone oczy i od razu skręcił koniem w boczną stromą ścieżkę. Z resztą moja mina też musiała być ciekawa.
[link widoczny dla zalogowanych]
Jak wróciłem na drogę główną, to wszystko mi się wyjaśniło.
Po drugiej stronie lasu był mały przysiółek, tak ze cztery domy i pewnie dziadek jechał skrótem do wioski, przez las. No cóż, wydawało mi się, że w takim dzikim lesie nikt mnie nie znajdzie, a tu okazuje się, że wszędzie jest pełno ludzi. Najpierw złodzieje z piłą motorową, potem furmanka i kto wie, co się jeszcze tam działo jak spałem?
W pierwszej napotkanej wiosce sfotografowałem tablicę z nazwą Blesca, by wiedzieć mniej, więcej, gdzie spałem. Znowu bieda rzuca się w oczy.
[link widoczny dla zalogowanych]
Ludzie mieszkają w bardzo skromnych domkach, a niektórzy po prostu w lepiankach.
[link widoczny dla zalogowanych]
Takich domostw było bardzo dużo. Przed miastem Vaslui, sytuacja nieco się poprawia. Większe domy i lepiej ubrani ludzie. Sporo osób czeka na przystankach. Pewnie jadą do pracy. Przy wjeździe do miasta widać kilka dużych zakładów, które pewnie dają utrzymanie okolicznej ludności. W mieście biedy już nie widać. Na ulicach sporo wypasionych fur i sklepy też niczego sobie.
Pora uzupełnić płyny, więc zajeżdżam na stację i nie żałuję sobie, ani mojemu wiernemu rumakowi. Jelonek, to co lubi najbardziej, czyli oktany do pełna, a mi się zamarzyła kawusia.
Chodziła za mną już od dłuższego czasu. Kawa niestety z automatu tylko za kesz. Kartą zapłacić się nie da. Po szeroko zakrojonych poszukiwaniach, udało mi się odnaleźć trzy plastikowe leje. No i tyle właśnie chciał automat, tylko, gdzie mu to wsadzić?
[link widoczny dla zalogowanych]
Wsadza się tam, gdzie te dwa żółte światełka. Najpierw nie chciał, ale potem zjadł całe trzy.
Na automacie dumnie widniał napis LavAzza. Nie wiem co to, tam było w środku, ale na pewno nie była to LavAzza? Kawa o smaku starej zjełczałej skarpety. Od razu przypomniał mi się smak kawy plujki, podawanej w podrzędnej komunistycznej knajpie z przykręcanymi talerzami do stołu i łyżką na łańcuchu, taki skwaśniały, pleśniowo-zjełczały smak. Ma być hardkor, to niech będzie. Na zdrowie i wypiłem do dna.
Zaraz potem poszła w ruch mineralna, na przepłukanie otworu gębowego, bo się inaczej nie dało i teraz mogę śmiało ruszać w drogę, przed siebie. Prosto na wschód, przez góry, przez łąki, przez morze, jeziora i las, tak ciągnie i ciągnie zdyszany Jelonek, by zdążyć na czas.
Droga całkiem dobra, asfalt nówka, więc szybko minąłem kolejne miasteczko Husi i już byłem przed granicą z Mołdawią. Trochę tylko, jakby zrobiła się pustynia dookoła.
[link widoczny dla zalogowanych]
Teraz to mogłem sobie śpiewać ,,w stepie szerokim”…
Godziny poranne, słonko już ostro przypieka, a na niebie ani jednej chmurki. Co będzie dalej?
Na granicy ruch niewielki i obsługa bardzo sympatyczna. Przez bramki rumuńskie przeszedłem w ekspresowym tempie, potem był spory pas ziemi niczyjej a następnie mołdawska straż graniczna.
Standardowe pytanie, dokąd jadę, po co i dlaczego, czy mam narkotyki, broń itp. Na wszystkie pytania odpowiadam śpiewająco po polsku. Wygląda na to, że rozumieją.
Pytają co to za motocykl, no to mówię, że Jinlun. Strażnik robi wielkie oczy i pyta dalej: ale Honda, Yamacha?
Nauczony doświadczeniem z ukraińskiej granicy mówię, że to kitajec.
Aaaa kitajec i się śmieje, razem z kolegami. Co ich tak bawi, sobie myślę i śmieje się razem z nimi? W końcu śmiech to zdrowie. Najwyraźniej chińskie produkty mają w Mołdawii duże uznanie he, he i się szczerze cieszą, że coś takiego będzie śmigało po ich pięknym kraju.
Jeszcze tylko opłata u pani w okienku i mogę jechać. Sprawa się komplikuje, bo pani chce mołdawską walutę. Niestety nie mam ani grosza mołdawskiego, ale po krótkiej konwersacji, może być w euro. Całe dwa euro pani chce. Szukam, szukam i pokazuje znalezione 10 euro.
Pani kręci głową, że nie ma wydać, no to pytam dalej, że może dolary?
Pani się zgadza i chce nadal dwa, tyle, że już dolary. Myślę sobie, że to i nawet lepiej, bo dolary tańsze i wyciągam zielony banknot pięciodolarowy.
Pani znowu kręci głową, że nie ma wydać, a całej piątki wziąć nie chce. No to niech już sobie weźmie te trzy jako napiwek. Pani uparcie kręci głową, że napiwku też nie chce.
No to może ukraińskie hrywny, pytam nieśmiało?
- dwadcat hrywien
Hrywien to miałem pod dostatkiem i z dumą dałem pani odpowiedni papierek. Pani wystawiła odpowiedni kwit i mogę odpowiednio jechać dalej. Mołdawio witaj!
[link widoczny dla zalogowanych]
Ku mojemu zaskoczeniu bardzo dobry asfalt i nie step, jak sobie to wyobrażałem, tylko teren pagórkowaty, a wzdłuż drogi bardzo często posadzone aleje orzechów włoskich.
Czasem ktoś sobie przyjeżdżał i zbierał te orzechy przy samej drodze.
Wioski, też jakby bogatsze niż te ostatnio widziane w Rumunii i wszystko jakoś tak bardziej poukładane. Całkiem przyjemnie, schludnie i czysto, chociaż bardzo gorąco i sucho. Nie da się jechać z podniesioną szybką, bo od razu w oczach pełno jakiegoś pyłu. Z resztą w Rumuni było to samo. Wydawało się, że powietrze jest czyste, a podczas jazdy oczy musiały być cały czas zasłonięte szybką, bo jak nie, to od razu wbijały się jakieś ostre drobinki, czegoś tam.
[link widoczny dla zalogowanych]
Niemalże każdy przystanek bogato zdobiony. Niektóre zasługują na miano dzieła sztuki.
[link widoczny dla zalogowanych]
Co jakiś czas mijam krzyżówki ze zjazdem do okolicznych miejscowości i przy niemalże każdej z nich stoi zdobiony krzyż.
[link widoczny dla zalogowanych]
Co jakiś czas są też miejsca, gdzie można odpocząć w cieniu i napić się źródlanej wody.
[link widoczny dla zalogowanych]
Mołdawianie, faktycznie zatrzymują się i napełniają butelki taką wodą. Są też kibelki, ale tego wam oszczędzę. Po prostu jak się już bardzo chce, to człowiek wchodzi do takiego kibelka, a po wejściu do środka, to się po prostu odechciewa, tego z czym się przyszło.
Konstrukcja prosta, taka dziura w podłodze, ale najwyraźniej nie wszyscy trafiają do niej.
Chwilę posiedziałem przy źródełku, rozkoszując się cieniem i obserwowałem przyjeżdżających tubylców. Wydaje mi się, że używają języka rosyjskiego do porozumiewania się, albo mocno zbliżonego. Najbardziej co mnie jednak zaskoczyło, to Mołdawianki. Jakoś miałem takie wrażenie, że w Mołdawii, Mołdawianki, to są takie niskie krępe, skośne oczy o karnacji żółtej. Coś jak Mongołki, a tu nic podobnego. Te które widziałem, były w większości przypadków bardzo ładne, żeby nie powiedzieć, że piękne i bardzo podobne (tutaj zapunktuję) do naszych pięknych Polek. Jak ktoś szuka żony, to spokojnie w Mołdawii, też może się rozejrzeć. Ja już nie musiałem, to pojechałem dalej, prosto na Kiszyniów (Chisinau), stolicę Mołdawii.
[link widoczny dla zalogowanych]
Chciałem ominąć stolicę jakąś obwodnicą, zwłaszcza w tym niemiłosiernym upale, ale mapę miałem niedokładną i wpakowałem się w sam środek. Najlepsze, że w jednym miejscu był znaczek na Tiraspol, a potem brak jakiegokolwiek oznakowania, zatem starą sprawdzoną metodą, jadę po prostu prosto przed siebie. W końcu natrafiłem na postój taksówek i pytam jak jechać na ten Tiraspol? Taksówkarz, chętnie mnie podprowadzi, ale za drobną opłatą. Tłumaczę mu, że sobie poradzę, tylko niech powie w którym kierunku jechać. Pokazał, a ja podziękowałem i zgodnie z wytycznymi ruszyłem.
Przejechałem kilkanaście krzyżówek i nie tracąc czasu, stojąc na czerwonym pytam kierowcy, stojącego na pasie obok, jak jechać na ten Tiraspol? Kierowca w starym nissanie, zasępił się, intensywnie pomyślał, a w końcu mówi : follow mie”. No i od tego momentu się zaczęło.
Mołdawianin wziął sobie chyba na ambicję, że mnie przeprowadzi przez miasto, jak najszybciej się da i ruszył z kopyta. Ja ledwo dawałem radę się za nim utrzymać tą maleńką 250-tką. Nie miałem nawet czasu porozglądać się po bokach, nie mówiąc już o zrobieniu jakichkolwiek zdjęć. Trzymałem się dzielnie nissana, miejscami po nie najlepszych drogach. W stolicy, niestety drogi były w kiepskim, albo bardzo kiepskim stanie. Na jednej krzyżówce, takiej promienistej coś w rodzaju rozgwiazdy, spotykało się morze samochodów. Żadnych świateł, czy znaków, więc kto większy ten lepszy. Tam to były sceny niczym z filmów azjatyckich. Nie wiem jak, ale przytuliłem się do zderzaka nissana i jakoś przez to przebrnąłem w jednym kawałku. Adrenalina na maxa i do tego upał na maxa. To był najgorętszy dzień tej wyprawy, jeśli chodzi o stopnie Celsjusza i nie tylko.
Potem długo jechaliśmy wzdłuż wielkich fabryk. Nie była to główna droga, bo ruch znacznie zmalał. W końcu pod jedną z fabryk nissan się zatrzymał. Podjechałem pod otwartą szybkę i otrzymałem kolejne wskazówki, jak jechać. Podziękowałem serdecznie i ruszyłem dalej.
Teraz wiem, że ten wcześniejszy taksówkarz, który za drobną opłatą, chciał mnie przeprowadzić przez miasto, nie chciał źle dla mnie, bo przejazd przez stolicę wyglądał raczej jak zabawa w labirynt.
Po jakimś czasie znowu pytam tubylca o Tiraspol, a on kręci głową, że nie wie, gdzie to jest.
No to pytam kolejnego, pokazuje by jechać dalej prosto. Coś mi jednak nie pasuje i po kilku kilometrach znowu pytam. Niestety tamten poprzedni mi źle pokazał, muszę zawrócić, no to zawracam. W butach już mam mokro, bo pot leje się po nogawkach. Nic to, trzeba jakoś wydostać się z tego piekła. W końcu wyjechałem z tej aglomeracji i jadę wąską mocno zadrzewioną drogą. Przynajmniej jest cień. Na dokładkę jednak trafiły się roboty drogowe, zfrezowany asfalt i ruch wahadłowy. Korzystając z okazji pytam robotników, czy dobrze jadę? Nie wiedzą. Co jest grane, przecież Tiraspol to duże miasto, jak można nie wiedzieć? Potem dopiero po powrocie do domu się dowiedziałem w necie, że Mołdawianie nie uznają Tiraspolu i niechętnie o nim mówią, bo to stolica separatystów. Kolejny zapytany Mołdawianin, jednak chciał mi pomóc i potwierdził, że dobrze jadę. Wyjechałem w końcu z tej zalesionej drogi i wjechałem na jakąś główną z dużym ruchem. Była nawet tabliczka z nazwą Tiraspol. Potem to już było prawie cały czas prosto. Przed Bender zatrzymałem się by zerknąć na mapę, która pokazała właśnie, że mam przejechać przez środek Bender, to skręcam na centrum. No i w tej właśnie chwili coś na mnie trąbi. Patrzę, a to mój znajomy w nissanie. Podjechałem do niego, a on pokazuje że nie muszę pchać się przez centrum, bo jest obwodnica. Za chwile jednak zmienił zdanie i chce mnie eskortować do samej granicy i tak też uczynił. Znowu musiałem cisnąć ostatnie soki z Jelonka w tym upale, by nissan mi nie uciekł. Przed mołdawskim szlabanem, uścisnęliśmy sobie międzynarodowe dłonie na znak przyjaźni między naszymi krajami. Muszę przyznać z czystym sumieniem, że Mołdawianie, to bardzo życzliwi i pomocni ludzie i chyba lubią Polaków.
Na granicy, której oficjalnie nie ma na mapie, strażnik po stronie mołdawskiej, wziął mój paszport, szybko przekartkował i pokazuje by jechać dalej. Trochę byłem zdziwiony, że nie było żadnego zbierania pieczątek, spisywania danych itp. Zbyt lekko poszło, jak na przeprawę graniczną, no ale każą jechać dalej, to jadę.
Kawałek dalej moim oczom ukazuje się kolejne przejście z wielkim kolorowym szyldem, przedstawiającym chyba godło. Pierwsze wrażenie jest takie, że ktoś tu chyba ma jakiś kompleks wielkości. Powolutku podjeżdżam z zaciekawieniem, co się będzie działo?
Wyskakuje jakiś strażnik i każe mi się zatrzymać, potem mówi po rusku, żeby zostawić motocykl na poboczu i iść do góry. Nie bardzo zrozumiałem gdzie mam iść, to grzecznie pytam. Pan pokazuje palcem na wąskie metalowe schody z blachy ryflowanej, prowadzące stromo do góry. Takie schody można też spotkać na okrętach podwodnych lub w niektórych postkomunistycznych zakładach pracy. Cały budynek wyglądał jak typowa wysoka budka dróżnika na przejeździe kolejowym. Takie 6 na 6 metra. To była wersja premium, bo z pięterkiem.
Wydrapuję się po tych schodach do jakiejś kanciapy 2 na1,5 metra. W środku dwie osoby, jakiś Anglik z dziewczyną. Dziewczynka, to chyba wynajęta tłumaczka, bo biegle mówi w obu językach. Dzielnie tłumaczy zdezorientowanemu Anglikowi co ma robić.
Korzystając z okazji i ja pytam co mam robić? Mam wejść do następnego pomieszczenia po jakieś papiery do wypełnienia. Wchodzę i widzę dwóch mundurowych w wielgaśnych czapkach, siedzących za biurkiem. Śmiać mi się chce, bo mają jeszcze większe czapy, niż ci na Ukrainie. Normalnie przerośnięte karykatury czapek, jak z jakiejś komedii. Mój ubaw szybko studzą grobowe miny spod tych czapek. Panowie siedzą za biurkami, mają nawet PC-ty i wielkie biurkowe podkładki z mapą całego świata. Na biurku leży jeszcze tylko długopis i stacjonarny telefon. Pytam o jakieś papiery do wypełniania. Oczywiście mówię po polsku, wolno, by zrozumieli. Pan się pyta, czy wolę w języku naddniestrzańskim, czy po angielsku.
Po angielsku, oczywiście. Pan wyciągnął dwa papierki formatu A4 i wyszedł ze mną do tego małego przedsionka. Pokazuje mi palcem na jeden druk już wypełniony. To wzór do naśladowania. Zostałem sam na sam z papierami. Anglika już nie było. Oglądam te papierki i miało być po angielsku, a jest cyrylicą. No nic metodą dedukcji dojdę co i jak z tego wzoru, bo wzór faktycznie jest po angielsku. Wypełnił go jakichś Włoch, widocznie dobrze, skoro wzięli go za przykład do naśladowania. Spokojnie mogę Italiańca odwiedzić, bo wszystkie jego prywatne dane są jak na dłoni.
Lepiej będę pisał brzydko, bo też zrobią ze mnie wzór hehe. Musiałem wpisać wszystkie dane z paszportu i dowodu rejestracyjnego Jelona, oraz dokładny adres zamieszkania. Do tego najważniejsze, że jadę tranzytem. Mam całe 10 godzin na opuszczenie tego kraju, a jak nie zdążę, to dostanę 750 dolarów kary i płatne na miejscu.
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
Gdyby nie ten wzór, to po prostu nie byłbym w stanie wypełnić tego świstka w dwóch egzemplarzach, oczywiście. Zaniosłem do pana w wielkiej czapce. Pan uważnie wszystko sprawdził i wklepał w komputer. Jeden świstek zabrał, a za drugi chce jeden dolar.
Jednego nie miałem więc daje mu pięć. Panu się zaświeciły oczy, ale właśnie w tym momencie wszedł drugi pan w równie wielkiej czapce i ten się zmieszał. Mówi, że nie ma wydać. Jednego euro, też nie mam, to próbuję, czy przejdzie patent z ukraińskimi hrywnami. Pięć hrywien i jestem wolny. Pan przybił kilka pieczęci i wręczył mi dokument.
Zszedłem po metalowych schodach na dół. Od razu powietrze buchnęło jak z piekarnika. Na górze mieli klimę to zdążyłem ostygnąć. Idę do motocykla, a strażnik mnie zaczepia, czy ,,kartoszku imigracyjnu” już wypełniłem? Pokazuje mu to co mam, a on kręci głową i pokazuje na parter. Obok mnie Anglik kłóci się z innym strażnikiem za pomocą tłumaczki. Otwieram kolejne drzwi a tam pełno ludzi w pomieszczeniu 2 metry na 3. Gwar ścisk i smród od potu. Na zewnątrz jest chyba ze 40 stopni, a w środku, to z 10 więcej. Ze mnie też się leje. Ludzie wypełniają jakieś świstki, to obserwuję, skąd je mają. Biorą z okienka. Też dostaję. Są trzy stanowiska za szybą i nawet klimatyzowane, ale tam wstępu petent nie ma.
Wszyscy wypełniają na parapecie, a ja nie mam czym, zatem czekam aż ktoś skończy. No i się nie doczekałem, bo jak kończą, to zaraz chowają, najwyraźniej każdy ma swój prywatny długopis.
Po polsku ,,pożycz długopis” nie działa. Wryłem się do okienka i pokazuje pani, że nie mam czym pisać. Pani zrozumiała i dała mi długopis, ale z takim żalem, jakby już nigdy więcej go nie miała zobaczyć. No to podpatruję co wypisują inni. Imię, nazwisko, datę urodzenia, numer paszportu, to jakoś wydedukowałem, ale jednej pozycji ni jak nie mogłem rozszyfrować, zatem zdesperowany pytam tubylca. Pokazuje mu swój paszport i ten kwit i tłumaczę, że nie wiem co wpisać. Okazało się, że ma być tam imię ojca. Po co im imię mojego zmarłego ojca, nie wiem? Wypełniłem w dwóch egzemplarzach i ryje się do okienka. Inaczej się nie da i trzeba się ryć na krzywy ryj, bo jak stoję normalnie, to się inni ryją przede mnie. Leże komuś na plecach, by się nikt nie wcisnął. Mi już też ktoś leży z kolei na moich plecach. Trzeba pamiętać, że wszyscy są spoceni, niektórzy śmierdzą strasznie w tym gorącu, a jeszcze inni dodatkowo wydzielają broń biologiczną. Alkohol też daje się wyczuć.
W końcu się dopchałem i wręczyłem strażniczce kwitki. Pani pdstęplowała i jeden mi oddała na pamiątkę. Nawet się przyjaźnie uśmiechnęła do mnie, gdy oddawałem długopis.
[link widoczny dla zalogowanych]
Wychodzę i mijam się w drzwiach z podirytowanym Anglikiem. Współczuję mu, bo cały ten cyrk jeszcze przed nim. Ma ze sobą tłumaczkę, a i tak idzie mu ciężko z tą przeprawą. Widać, że kompletnie go zaskoczyła ta rzeczywistość, mnie z resztą też, ale żyłem w anomaliach komunizmu i nie panikowałem. Może dlatego jakoś sprawniej mi to poszło. Pytam strażnika, czy już wszystko? Przeglądnął papiery i mówi, że wsjo. Ze strażnika też się poty lały, to zagadałem jeszcze o pogodę, czy u nich zawsze tak gorąco? Mówi, że od kilku dni mają jak w Afryce, ale normalnie, to takich upałów nie ma. No to sobie wybrałem porę na podróżowanie, w najbardziej upalnym okresie. No to ruszam na podbój piekielnego Naddniestrza.
Z ukrycia zrobiłem jeszcze nielegalną fotkę, oczywiście na pamiątkę, jakby ktoś pytał, nie że do celów szpiegowskich. Adres mój znają, to zawsze mogą wysłać dwóch zamaskowanych naddniestrzańskich Nindza.
[link widoczny dla zalogowanych]
Nawet nie musiałem się za bardzo rozpędzać, bo już byłem na przedmieściach Tiraspolu.
[link widoczny dla zalogowanych]
Takie typowe miasto, jak z komunistycznego żurnala. Bloczyska, to zwykłe klocki i szaroburo dookoła, ale całkiem czysto. W samym centrum miasta, bardzo zadbany cmentarz żołnierzy radzieckich. Widać, że lubią tu Ruskich. Koło cmentarza dostrzegłem perełkę, dla której warto było tu przyjechać..
[link widoczny dla zalogowanych]
Wot haroszaja maszyna, toż to prawie perpetuum mobile. Wózek boczny z elementami drewna, znaczy się zdobiony szlachetnym drewnem. Przełączniki zgrabnie umiejscowione na kierownicy przy pomocy samoprzylepnej taśmy izolacyjnej i wisienka na torcie w postaci osuszacza zbiornikowego.
[link widoczny dla zalogowanych]
Sprzęt wyglądał na taki w ciągłym użytku, więc rozglądałem się za właścicielem w celu przeprowadzenia zamiany za maszyny, albo chociaż odpalenia i posłuchania melodii z silnika.
Niestety właściciela nie znalazłem i musiałem się objeść samym smakiem. Mogłem sobie tylko wyobrazić, jak pięknie jest łapać wiatr we włosy na takim osobliwym wehikule.
[link widoczny dla zalogowanych]
No dobra, ja tu gadu, gadu, a mam tylko 10 godzin na przejazd, to lepiej za bardzo się nie ociągać.
Separatyści mają nawet łuk triumfalny, ale nie da się pod nim przejechać. Można tylko dookoła.
[link widoczny dla zalogowanych]
Miasto robi wrażenie takiego surowego życia. Infrastruktura typowa komunistyczna i nie ma ciasnoty. Drogi i chodniki szerokie. Wszystko jednak nadgryzione zębem czasu i nie widać, by coś odnawiali. Jak widać komunikacja miejska działa i cieszy się powodzeniem, bo autobusy puste nie jeżdżą. Na drogach trochę starych Ład, ale i nie tylko. Pierwszego wypasionego Lexusa 4x4 widziałem właśnie w Naddniestrzu. Są to jednak rodzynki. Przeciętnego Naddniestrzanina raczej na to nie stać, chyba, że trzymają samochody pochowane w garażach, bo na ulicach raczej pustawo. Czegoś takiego jak korki w stolicy nie ma, no chyba, że po prostu ludzi żyje tu mało i dlatego.
Zauważony kierunek na Odessę dodał mi otuchy, bo jakoś tak nieswojo się tutaj czułem.
[link widoczny dla zalogowanych]
Przez pewien czas dosyć dobrze prowadzili na Odessę, ale później drogowskazy poznikały i musiałem pytać. Zwykli ludzie byli bardzo życzliwi i chętnie pomagali.
Przejechałem przez całkiem sporą rzekę Dniestr, w której tubylcy korzystali z rekordowych upałów.
[link widoczny dla zalogowanych]
Też bym tak chciał się wymoczyć, ale ze trzy godziny by mi zeszło a na to pozwolić sobie nie mogę. Na drugim brzegu widać jakiś zamek z kominem. Wygląda na odnowiony i być może można go nawet zwiedzić od środka.
Z miasta wyjechałem szybko i wylądowałem na jakichś wioskach. Raczej skromnie, nawet bardzo, na ścianach i dachach dominuje głównie kolor szary. Jakoś mam dziwne wrażenie, że jadę nie w tym kierunku co powinienem, ale tubylcy potwierdzają, że jednak dobrze jadę.
Wioski się skończyły i zaczęła się dłuuuga prosta aleja z orzechów włoskich.
[link widoczny dla zalogowanych]
Zaczęły się wielkie płaskie przestrzenie, czyli olbrzymie pola jak okiem sięgnąć po horyzont.
[link widoczny dla zalogowanych]
Sądząc po wielkości, te pola są raczej w rękach państwowych. Działa tu pewnie nadal coś w rodzaju kołchozów. Ciągnik jak zaczyna orać takie pole, to pół dnia go nie ma zanim zrobi jedno okrążenie he, he.
Dojechałem w końcu do jakiejś krzyżówki, bez jakichkolwiek drogowskazów. Po lewej wioska, w której widzę jakiegoś dziadka tubylca, to idę zapytać. Suchy dziadek już chyba coś zdążył wypić, bo czuć od niego samogonem, poza tym bardzo sympatyczny i chce pomóc. Pytam, czy na Odessę, to dalej prosto jechać, znaczy się, czy priamo? Dziadek się mocno skupił, gdzie może być Odessa i pokazuje, że dalej jechać prosto. Za chwilę słyszę, że inny dziadek zza płotu coś krzyczy i macha rękami. Czekam zdezorientowany, co się będzie działo dalej? No to pytam też tego drugiego, którędy na Odessę. Podszedł do nas i pokazuje, że nie prosto, tylko w prawo i że będzie równo 100km. Od tego drugiego też czuć samogonem i obaj mają mętny wzrok. No to pytam jeszcze raz czy mam jechać prosto, czy w prawo?
Dziadki zaczęły się kłócić między sobą, którego racja jest bardziej, a ja stoję i nie wiem co mam o tym myśleć. Nie minęła nawet chwilka, jak dziadki zaczęły się okładać piąchami. Przypominam, że wszyscy stoimy na środku drogi. O ja pierdziu, zaraz te dziadki zaczną wojnę międzynarodową i będą tu mnie okładać sierpowymi.
Nie powiem, trochę się wystraszyłem i już opracowywałem drogę ucieczki. Ten drugi dziadek zza płotu, był silniejszy, albo po prostu bardziej trzeźwy , bo tamten pierwszy dał za wygraną i odpuścił. Dziadek zza płotu wygrał zacięty pojedynek na tłumaczenie drogi zbłąkanemu turyście, więc tłumaczy mi jeszcze raz, że na pewno mam skręcić w prawo i potem już cały czas prosto. Posłuchałem tego silniejszego dziadka i zrobiłem co kazał.
No i weź tu człowieku nie miej szczęścia, no i bym pojechał gdzieś prosto, niewiadomo gdzie, a jak jeszcze Jelon by miał awarię to miałbym pełno w gaciach. Z nikąd pomocy, żadnej ambasady w Naddniestrzu nie ma, a opiekę medyczną to mogę mieć, tylko za gotówkę. Wszystko fajnie, jak jest dobrze, ale jakby miało się coś stać, to tylko nie tutaj.
Tak sobie jadę w nowo obranym kierunku i rozmyślam podsycając strach. Droga prosta jak drut i brak żywego ducha. Czasem, raz na pół godziny przejedzie jakiś samochód i tyle. Po tak długiej prostej, to jeszcze nie jechałem, no i ten upał męczy niemiłosiernie.
Znalazłem kawałek cienia na mały odpoczynek i uzupełnienie płynów. Wokoło grobowa cisza i brak żywego ducha. Człowiek przyzwyczajony do cywilizacji nie umie się odnaleźć na takim pustkowiu i ta cisza wzmagająca jakiś wewnętrzny niepokój.
[link widoczny dla zalogowanych]
Trzeba być twardym, nie miętkim i brać byka za rogi, zatem biorę Jelona za rogi i stepujemy dalej przed siebie. Na tej długiej prostej kierownica jest po prostu zbędnym balastem, można spokojnie się poruszać bez.
Po jakiejś godzinie zaczęły się zabudowania wioskowe oraz pegeery i na reszcie, upragniona granica z Ukrainą. Na przejściu spory ruch pieszy. Po stronie ukraińskiej sklepy są oblegane, a po naddniestrzańskiej sklepów brak, czyli już wiadomo gdzie jest tańszy towar. Jest też jakaś mała strefa bezcłowa, przynajmniej na taką mi wyglądała.
Strażnik sprawdza mi papiery i każe iść do okienka. W okienku kontrola danych w komputerze i wygląda, że wszystko ok. Przyszedł kolejny strażnik i mnie wypytuje, gdzie byłem, skąd i dokąd jadę, a konkretnie gdzie byłem i co robiłem w Naddniestrzu.
No to mówię jak na spowiedzi, że jadę tylko tranzytem w stronę Odessy. Zabrał moje papiery i standardowo pyta się czy nie przeważę narkotyków, materiałów wybuchowych, broni itp.
O motocykl też zaczał wypytywać, to nauczony doświadczeniem mówię, że kitajec. Oczywiście ta sama reakcja, strażnik się śmieje, i jeszcze się nabija czy aby mi rama nie pękła. Mówię, że u was drogi dobre, to jeszcze nie pękła. Pokazał, żeby isć za nim, to idę. Weszliśmy do jakiejś małej kanciapy na uboczu. Przegląda mój paszport kartka po kartce i mówi:
- masz problem
- jaki problem, pytam?
- ty nie majesz pieczątku, wyjazdowej z Mołdawii
- jak to nie mam?
- no nie majesz, nie pajdiosz
- strażnik mołdawski mi nie dał
i mu tłumaczę, że paszport widział a pieczątki nie chciał dać, to co ja mam zrobić, przecież takiego strażnika nie zmuszę?
- nie majesz, nie pajdiosz (zrobiło mi się trochę ciepło, od środka, bo od zewnątrz w kanciapie to już było wystarczająco gorąco. Klimy nie mieli.
Usiadł przy biurku i z kimś bardzo długo rozmawia przez stacjonarny telefon. Stoję jak kołek i się denerwuję, bo mało co rozumiem. Za szybko mówi do tego telefonu. Nie wiem, czy naradza się co ze mną zrobić, czy po prostu bierze mnie na przetrzymanie?
Po jakichś dwudziestu minutach skończył gadać, to nawijam, że ty tu kamandir i co to dla ciebie taka pieczątka. Sugeruję, że na pewno on jest ważniejszy niż jakiś tam mołdawski strażnik. Trzeba mu podbudować ego, tak sobie myślę i kombinuję, jak gościa zmiękczyć.
- ty to byś tak chciał, żeby w ogóle bez kontroli przejechać przez granice, krzyczy do mnie podirytowany. Przynajmniej tak to zrozumiałem co mówił.
- nie no nigdy w życiu, się zapieram, ale brak pieczątki, to nie moja wina, tylko mołdawskiego strażnika. Pot mi leci po plecach, już jestem cały mokry, zupełnie jakbym właśnie wyszedł spod prysznica.
Znowu mnie pyta co robiłem w Naddniestrzu i po co jadę do Odessy, no to mu mówię, że jadę na Ciornyje Morie, nogi wymoczyć i pokazuję rękami na moje nogi.
Strażnik tak dziwnie patrzy na mnie co robie, myśli, myśli, wstał i mówi:
- aaaa, ty jediosz jajka wymoczyć w morie i pokazuje na swoje przyrodzenie, zamaszyście kołysząc się przy tym do przodu i do tyłu.
- tak, właśnie jadę wymoczyć jajka w morie, szybko potwierdzam. Strażnik zaczął się głośno śmiać, a ja razem z nim się cieszę, udając, że mnie to też niebywale rozbawiło.
- jak jajka jediosz wymoczyć w morie to pajdiosz i oddaje mi paszport z dowodem rejestracyjnym. Szybko zabrałem papiery, podziękowałem i wyszedłem. Nie wiedziałem, czy już po wszystkim, czy będzie jeszcze jakaś niespodzianka, to nawet nie odpalam Jelona, tylko powoli prowadzę do szlabanu z kolczatką, bacznie słuchając, czy nagle nie usłyszę jakiegoś STOP za plecami. Prowadząc Jelona, minąłem się z jakąś matką z dzieckiem, która niosła coś w siatce. Nagle inny strażnik ryknął na nią, tak, że nawet ja podskoczyłem, a kobieta stanęła jak słup soli i zbladła. Strażnik podszedł do niej, wyrwał jej torbę i po chamsku w niej grzebie. Kobieta widać po twarzy, że przerażona. Na szczęście nic konkretnego nie znalazł i ją puścił, ale na dowidzenia jeszcze jej coś miłego wrzasnął. Sposób kontroli był niczym z filmów o gestapo. Uzmysłowiłem sobie powagę sytuacji. Mimo wszystko ze mną obchodzili się jak z jakiem, bo swoich rodaków bardziej chamsko gnoili bez powodu.
Na szlabanie strażnik sprawdził tylko papiery, kiwnął głową i podniósł czerwono biały drąg.
Po stronie wchodzących, widziałem ustawioną kolejkę z mrówek, znaczy się z ludzi pieszo przekraczających granicę. Stali z wypchanymi siatami, czyli cały cyrk jeszcze przed nimi.
[link widoczny dla zalogowanych]
Jaka niesamowita ulga, normalnie jakbym wyszedł z obozu koncentracyjnego. Na deser jednak zostali jeszcze strażnicy po stronie ukraińskiej. Tam to dopiero się działo…
Nie, no teraz to sobie żartuję. Ukraińcy przyjęli mnie jak swojego. Szybkie formalności, nawet bez zbędnych pytań, tylko nad marką motocykla się zastanawiali, bo chyba takiego jeszcze nie widzieli. Jak powiedziałem, że to kitajec, to też, jak na zawołanie był ubaw, ale nawet już zdążyłem to polubić. Biorą mnie pewnie za nieszkodliwego szaleńca i tyle.
Do Odessy zostało zaledwie 70km, no to ciśnienie na tłoki, by jak najszybciej ochłodzić w Morzu Czarnym, to co strażnikowi obiecałem. Jakieś 40km przed Odessą zmieniło się powietrze. Zrobiło się bardziej miękkie i chłodniejsze, do tego zerwał się przyjemny orzeźwiający wiaterek. Już nie skwierczałem w niemiłosiernym upale, tylko jechałem w rozkosznym ciepełku. Z każdym kilometrem dawał się odczuć wpływ morza i niemalże można było wyczuć słoną wodę węchem.
No i jest, punkt zwrotny mojej podróży, czyli Odessa.
[link widoczny dla zalogowanych]
No to jadę w kierunku morza, tak na wyczucie, na zmysły, bo planu miasta nie mam.
Przy pierwszym wrażeniu zaskoczyła mnie wielkość i rozległość Odessy. Miasto jest duże, a drugie wrażenie, to sam wygląd miasta. Zupełnie inne niż na polskim filmie Deja Vu. Szerokie proste ulice, po dwa, a czasami po trzy pasy ruchu w jedną stronę, a nad nimi pozawieszany najczęściej tylko jeden maleńki sygnalizator, w który trzeba się uważnie wypatrywać, a w około pełno komunistycznych prostokątnych bloków i wszystkie w jednym, szaro-jasnym kolorze. Taka typowa wielka, socjalistyczna metropolia. W końcu dotarłem do starówki, raczej niewielkiej w stosunku do ogromu całego miasta i tam zgubiłem trop na morze. Pytam zatem tubylców, kuda na morie?
Kierują mnie tu i tam, już nawet nie wiem ile krzyżówek przejechałem i na ilu zawracałem. W kolejnym miejscu, pytam, kolejną osobę, którędy na morie, a kobieta mówi, ,,a ło” i pokazuje palcem na budynek po drugiej stronie ulicy. Patrzę a tam pisze HOTEL MORIE. Parsknąłem śmiechem, no tak, pytałem przecież o morie, to mnie pokierowali do hotelu. Moja wina, przecież mogłem pytać o Ciornyje Morie hihi.
No i potem pytałem już precyzyjnie. Trafiłem na długą kamienną drogę wzdłuż starówki. Inne samochody jeździły, to ja też, ale jak się mijałem z ukraińską policją, to jakoś tak dziwnie na mnie patrzyli, jakby mnie chcieli zjeść, ale na szczęście nie zatrzymywali.
Po wielu trudach i znojach znalazłem drogę wzdłuż Morza Czarnego. Pierwszy skręt w prawo, stromo do góry na ślimaku, w stronę portu. Tak mi się wtedy wydawało. Na samym szczycie ślimaka zobaczyłem zaparkowane dwie taksówki, to korzystając z okazji wbiłem się obok nich. Osłonią mnie od przejeżdżających samochodów Po prawej piękny widok na Morze Czarne i przystań dla stateczków. Zgasiłem sprzęta i idę zapytać taksówkarzy o jakichś pobliski kemping. Idę i szczena mi opadła, zaraz po przekręceniu głowy w lewo.
[link widoczny dla zalogowanych]
Po lewej moje przekrwione oczy widzą te słynne na cały świat schody. Nieświadomie zaparkowałem Jelonem naprzeciwko, ale miła niespodzianka na koniec dnia. Już myślałem, że dzisiaj nie zobaczę tych schodów, że poszukam dopiero jutro, bo zmęczenie daje o sobie znać, a tu proszę. Słodka wisienka na torcie.
Zostawiłem obładowanego Jelonka samego i zszedłem wewnętrznymi schodami na dół.
[link widoczny dla zalogowanych]
Jeszcze tylko przejście podziemne i będę na właściwych schodach. Ludzi dużo, co kawałek słychać jakąś muzykę i też nie brakuje straganów z pamiątkami. Wdrapuje się po słynnych schodach, jednocześnie rozmawiając przez telefon z BabaLucą. Muszę się przecież z kimś podzielić tą wiekopomną chwilą.
[link widoczny dla zalogowanych]
Na górze jakiś pomnik i pełno ludzi, ale ogólnie groch, mydło i powidło. Dziewczynki pozują przy pomniku, niczym do jakiegoś castingu, przybierając najrozmaitsze pozy.
[link widoczny dla zalogowanych]
Jakieś ptaki, małpy i kto wie co jeszcze?
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
Muzyka nawzajem się przenika i wystarczy tylko w odpowiednią stronę odwrócić uszy, by wybrać coś dla siebie.
[link widoczny dla zalogowanych]
Są nawet tacy co tańczą i śpiewają. Jakiś Harry z Kriszna, czy też z Kriszną, dają ostro czadu.
Poza tym, to w zasięgu wzroku jest jeszcze kilka odnowionych, zabytkowych kamieniczek i widok na Ciornyje Morie.
[link widoczny dla zalogowanych]
Widok ze schodów niestety został popsuty przez nowoczesny wieżowiec postawiony na sztucznym nasypie, oraz zabudowę obok niego. Kiedyś były to schody do morza, a teraz można powiedzieć, że są to schody do wieżowca, stojącego na wprost tych schodów. Jeśli już musieli, to mogli w innym miejscu wybudować to paskudztwo, no ale jak widać, kasa wszędzie rządzi. Za to widok z tego wieżowca pewnie jest zarąbisty.
Szukałem jakichś pamiątek dla rodziny, ale jak było coś ciekawego, to nie nadawało się do transportu motocyklem. Z tych serduszek, to zastałby pewnie tylko proszek.
[link widoczny dla zalogowanych]
W sumie, to jakby mnie ktoś zapytał, czy warto pojechać specjalnie do Odessy, by zobaczyć te schody, to bym powiedział, że nie warto, ale przejazdem, to jak najbardziej zaglądnąć można.
Dzień się kończy, a ja nadal nie mam gdzie spać, zatem wracam do Jelonka.
Nawet nic nie ukradli, wszystko było na swoim miejscu, tak jak zostawiłem. Od taksówkarzy dowiedziałem się gdzie jest kemping nad samym morzem. Trochę jednak się zastanawiali przed udzieleniem mi wskazówek, jak dojechać. Powinno mi to dać do myślenia. Jeden z nich pokazał palcem na odległy brzeg morza i powiedział o tam gdzieś. Zatem nie pozostało mi nic innego, jak trzymać się w miarę blisko linii brzegowej.
Po drodze pytałem o kierunek jeszcze ze trzy osoby. Dwie pierwsze, tylko kręciły głowami i wzruszały ramionami, a trzecia na szczęście coś wiedziała. Za około trzy kilometry mam po prawej wypatrywać pałatek.
No i faktycznie namioty były, ale przejechałem niezbyt widoczny zjazd i musiałem zawrócić. Nie było to jednak proste, bo w każdą stronę po dwa pasy i krzyżówki też na kilka pasów, bez możliwości zawracania. Ze środkowego pasa nie da się skręcić, bo na tym pasie Ukraińcy najszybciej gonią i uporczywie unikają używania hamulców, a ja przy 80km/h nie umiem zawrócić w miejscu. Cóż było robić, wyczekałem szczelinę w ruchu i rura na pełnym gazie z prawego pasa przez całą szerokość czterech pasów. Serce w gardle, ale udało się. Wracam do namiotów, ale skrętu w lewo nie ma, więc jadę kawałek dalej i wykonuję kolejny podobny manewr zawracania, tak na kamikadze.
Jak ktoś potrzebuje wysokiego poziomu adrenaliny, to nie trzeba skoku na Bangi, wystarczy zawracanie na ukraińskich wielopasmówkach hehe.
Zjechałem z głównej w wąską upatrzoną dróżkę, prosto w stronę morza, a tam pełny deptak ludzi. Nie było zakazu, to się przepycham między ludźmi. Podjechałem do stojącego ochroniarza i pytam o kemping. Myślałem, że to policjant, bo tak wyglądał i miał przy pasie broń, ale napis na jego plecach wyprowadził mnie z błędu. Ochroniarz nic nie wie o kempingu w Odessie, bo takowego w ogóle nie ma, ale są dzikie namioty przy plaży, znaczy się po ichniemu pałatki.
Natknąłem się nawet na akcent motocyklowy, ale żadnego żywego motocyklisty nie spotkałem.
[link widoczny dla zalogowanych]
Do pałatek jednak nie ma się jak dostać, jak tylko przez strzeżony parking ze szlabanem. Znalazłem parkingowego i pytam za ile mogę wjechać. Za darmo, bo motocykli nie pilnujemy. Co to znaczy, że motocykli nie pilnujecie, że kradną, czy co?
Przejechałem przez cały parking i wjechałem prawie na samą plażę, gdzie było rozstawionych kilka namiotów. Koło pałatek, grilują, śpiewają, tańczą i piją, czyli jednym słowem gwar. W takich warunkach nie usnę, to jadę kawałek dalej , by zaparkować koło ciężarówki, typu chłodnia. Zostawiłem Jelona i idę badać teren.
[link widoczny dla zalogowanych]
Tłumy ludzi już sobie poszły, bo robi się wieczór i plaża pustoszeje. Cudnie, myślę sobie.
Wzdłuż plaży jest ułożony chodnik z płyt betonowych a wzdłuż chodnika są namioty, sklepiki i mała gastronomia.
[link widoczny dla zalogowanych]
Wróciłem do motocykla, by rozbić namiot, jeszcze za widoku. Zostaję tu gdzie stoję, bo miejsce wydało mi się ok. Rozłożyłem namiot na kawałku ziemi i wszedłem na czworaka sprawdzić, czy jest równo do spania i jak mnie coś pierdyknie w rękę. Patrzę na dłoń i nie ma nic, a boli. Wycofuje się z namiotu, a tu za chwile jeb* w kolano. O rzesz, co jest grane, jakiś skorpion pod namiotem, czy co?
Przewróciłem cały namiot i sprawdzam co zagnieździło się pod spodem. Nic nie widać, bo już półmrok, ale coś mam wbite w poszyciu namiotu? Jakiś kolec? Wywaliłem dziada i jeszcze raz sprawdzam ostrożni wchodząc do namiotu. O rzesz!!! Po raz drugi! Tego dziadostwa jest pełno pod namiotem. Jakieś kujaki, twarde jak kość? Próbuję to wyzbierać pod namiotem, ale nic nie widać, nawet z latarką. Trochę mi to podniosło ciśnienie, bo chciałem już coś zjeść i się wykąpać w Morzu Czarnym, zanim zrobi się zupełnie ciemno, a namiot nadal nie stoi przytwierdzony. Tak nie mogę tego zostawić, bo karimata samopompująca zostanie podziurawiona na sito. Jak to mówią, potrzeba matką wynalazku i już mam niezawodny patent do wyzbierania tego dziadostwa.
[link widoczny dla zalogowanych]
Chodziłem moimi plażowymi kapciami, raz koło razu i usuwałem nawbijane kolce. Wredne to jak mało co. No i tak po kilku minutach miałem czysto pod namiotem. Jeszcze jakieś niedobitki zostały, ale to zgniotłem monetą od wewnątrz. Wreszcie mogłem bezpiecznie wrzucić do środka karimatę, śpiwór i resztę tobołów. Z wywalonym jęzorem, głodny i spocony, już w zupełnych ciemnościach, rozpaczliwie ruszyłem za jakimś żarciem.
Przy jednej z budek zapachniało mi czymś niesamowicie smacznym. Wielkie przyrumienione pierogi uśmiechały się do mnie, aż mi ślinka pociekła. Nigdy czegoś takiego nie jadłem o dziwnej nazwie czeburieki.
Kupiłem jednego gorącego z mięsem, za około12 hrywien, tak na spróbowanie. Dobreee, żeby nie powiedzieć, że pyszne dla wygłodzonego turysty. Strawa całkiem sycąca, ale szedłem za ciosem i kupiłem drugiego, wot tak na deser. Tym razem z ziemniakami. Też smakowity był. Do degustacji mogłem jeszcze użyć wersji z bryndzą, ale nie miałem już miejsca w układzie pokarmowym. Jutro sobie takiego na śniadanie kupie, a co?
15 hrywien za dwulitrowy napój i nic mi więcej do szczęścia nie potrzeba. No może jeszcze kąpiel w Morzu Czarnym. Tylko co zrobić z kasą i dokumentami? Zamknąć w kufrze, ale jak zobaczą, że coś chowam, to nie ukradną? W namiocie nie zostawię nic cennego, bo nawet prowizorycznie kłódką nie zamknę, bo się rozleciała. Raz kozie śmierć, połowa dokumentów, jak i połowa kasy zostaje w Jelonie, a druga połowa razem z motocyklową kurtką do plecaka i na plażę. Tym sposobem zawsze coś mi zostanie i łatwiej będzie się wytłumaczyć ukraińskim władzom. Plecak zostawiłem na stercie poskładanych plażowych leżaków i chyc do wody.
Ciornyje Morie w nocy było faktycznie ciornyje jak smoła. Trochę miałem pietra przed wejściem do wielkiej wody, której nie widać. A co jak mnie jakaś Syrena porwie na samo dno i wykorzysta? No nic, wchodzę ale pomału i badam grunt pod nogami. Temperatura wody była tak cudna, że nie mogłem się oprzeć i wlazłem po samą szyję. Tylko coś mi oblepiało nogi przy każdym przypływie? Paskudne oślizłe glony, są wszędzie. Cały czas spoglądam na plecak, czy jeszcze jest, bo nocnych plażowych spacerowiczów nie brakowało. Trochę ryzyko, bo jak ktoś capnie plecak, to nie zdążę wyjść z wody i go dogonić. Posiedziałem w wodzie z pół godziny i poszedłem ratować plecak, bo nie ma co nadwyrężać szczęścia. Nic nie zginęło i w Jelonie też oki. Odmoczony i szczęśliwy poszedłem na spacerek wzdłuż plaży. Co kawałek z knajp i restauracyjek rozbrzmiewała jakaś fajna ukraińska muzyka. Doszedłem do widzianego wcześniej wiszącego motocykla i słyszę jakieś odgłosy wesołej zabawy. Wzdłuż plaży stoją obok siebie dwa długie budynki, tworząc osłonięty korytarz z którego dobiegają gwizdy, krzyki, oklaski i muza.
[link widoczny dla zalogowanych]
Idę tropem i mijam kilku ochroniarzy, ale nie zatrzymują mnie, to sunę dalej. Widzę zebrany tłum ludzi wokół stolików jakiejś podniebnej restauracji. Na środku stoi uśmiechnięta babcia, a obok niej umięśniony pan, ubrany tylko w muszkę i cylinder. Pan się ukłonił publiczności, zbierając wielkie brawa a starsza pani zasiadła przy jednym ze stolików. Okazało się, że w restauracji odbywa się właśnie wesele i państwo młodzi zamówili sobie striptiz. Najwidoczniej taka moda na Ukrainie. Gdy pan z gołym tyłkiem sobie poszedł, do lokalu wtargnęła policja, a właściwie, to tylko jedna umundurowana pani policjantka, która natychmiast aresztowała jednego z gości weselnych, brutalnie przykuwając do krzesła kajdankami. Ponieważ orkiestra nieźle grała, to pani policjantka zaczęła się kołysać w rytm muzyki. Na taki obrót wydarzeń nie byłem przygotowany, ale na wszelki wypadek odpaliłem telefon i zacząłem uwieczniać to zjawisko, nie występujące normalnie w przyrodzie.
[link widoczny dla zalogowanych]
Jak ten gość weselny przyszedł z jakąś damską osobą towarzyszącą, to przyjemnego wieczoru, potem raczej nie miał hehe. Program Chomik niestety przyśpieszył filmik i jak ktoś chce go normalnie oglądać, to musi sobie ściągnąć. Punktu kulminacyjnego jednak nie zobaczycie, bo wyczerpały mi się baterie hehe. Za to ja mogłem sobie spokojnie dokończyć przedstawienie, bo nie musiałem się już skupiać na kadrowaniu.
Na koniec były brawa i gwizdy, ale o dziwo nieco mniejsze niż wcześniej zebrał ten pan w muszce i kapeluszu. Nie da się ukryć, że męska część publiczności w kibicowaniu wypadła blado w porównaniu do żeńskiej widowni. Po prostu kobiety są bardziej wrażliwe na prawdziwą sztukę, albo po prostu można podejść do tego naukowo i stwierdzić, że wypity ukraiński alkohol na kibicujące niewiasty weselej działa.
Jakby nigdy nic na parkiet wyszła para młoda i zaczęła tańczyć razem z gośćmi weselnymi.
Nie wiem jak dalej przebiegało wesele, bo wrażeń tego dnia już miałem pod dostatkiem i zmęczenie kazało mi iść spać.
Sąsiad w ciężarówce chłodni włączył radio z muzą i też chyba poszedł spać. W każdym bądź razie zamknął się na całą noc razem z żoną w tejże chłodni. Ciekawe kampery mają na tej Ukrainie hi hi.
Księżyc świeci, muzyczka gra, morze sobie szumi a Odessa ciągle się bawi. To był najgorętszy dzień, pod względem temperatury emocji, oraz stopni Celsjusza . Dobranoc.
[link widoczny dla zalogowanych]
Podsumowanie dnia:
Przejechanych kilometrów : 434
Widzianych krajów: Rumunia, Mołdawia, Republika Naddniestrzańska, Ukraina.
Awarie: Idzie jak przeciąg.
[link widoczny dla zalogowanych] |
|
Powrót do góry |
|
 |
Luca
Dołączył: 13 Paź 2011 Posty: 300 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Okolice Kielc Płeć: 
|
Wysłany: Czw 14:49, 29 Lis 2012 Temat postu: |
|
|
Dzień szósty, niedziela 26 sierpnia.
Człowiek się budzi i pierwsze co słyszy, to szum morza, żadnej muzyki, ani ludzkich odgłosów. Plażowi balowicze twardo śpią, ale porannych biegaczy już widać na piasku.
Ledwo przetarłem oczy i już mam nowe marzenia. Umyć się i to za wszelką cenę. Mam na sobie zaschnięte słone Morze Czarne. Nigdzie nie ma prysznica, są tylko plażowe szalety, zatem idę obadać sprawę.
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
Niestety prysznica w szaletu nie ma, a i tak musiałem zapłacić dwie hrywny za inne takie tam przyjemności.
Mały poranny spacerek po plaży trochę mnie rozczarował, bo w dzień widzi się pełno petów i śmieci. W nocy było romantyczniej, bo nagrzany piasek wydawał się czyściutki.
[link widoczny dla zalogowanych]
W cieplutkiej wodzie, relaksacyjnie pomoczyłem tylko nogi, bo nie chciało mi się potem całego siebie suszyć. W brzuchu głośno zaburczało, to od razu przypomniałem sobie o pysznych ukraińskich pierogach czeburiekach. Niestety w niedzielę rano, wszystko było jeszcze pozamykane, nawet kawy nie miałem się gdzie napić.
Wróciłem do namiotu po blaszany kubek. Może pani szaletowa ma wrzątek na kawę?
[link widoczny dla zalogowanych]
Sprawdziłem jeszcze jak jest wrzątek po rosyjsku. Kinjatok, czy jakoś tak to brzmiało?
Niestety pani szaletowa nie miała czajnika i choć bardzo chciała pomóc, to z kawy nici.
Nic to, na pocieszenie poszedłem zobaczyć, wczorajsze miejsce przedstawienia, tym razem w świetle dziennym. Jak dla mnie trochę gusty pomieszane, ale jak wiadomo o tym co się komu podoba się nie dyskutuje.
[link widoczny dla zalogowanych]
Filmować nie skończyłem bo wyczaił mnie strażnik i skutecznie wyprosił. Jakoś w nocy im nie przeszkadzałem, ale najwyraźniej zmienili zdanie.
Pora zwijać manele i ruszać na trasę w stronę Morza Azowskiego, ale po delikatnej, telefonicznej sugestii BabaLucy, zmieniam moje nieugięte plany. Z Kamieńca też chyba rezygnuję, zatem jadę najgłówniejszą drogą prosto na Kijów, by zyskać na czasie. Ze wstępnych obliczeń wizyta nad Morzem Azowskim, a potem w Kamieńcu Podolskim, kosztowała by ze dwa dni więcej. Dzieciaki torturują mi żonę, a ja się samolubnie byczę na plaży w ciepłych krajach. Oj nie ładnie. Zwijam pałatkę, a tu jeszcze się parę kolców do podłogi namiotu nawbijało.
[link widoczny dla zalogowanych]
Wredne dziadostwo, a jakie upierdliwe. Na butach też mam pełno nawbijanych i w tej właśnie chwili mnie olśniło. A co z oponami? Zaglądam do Jelonka i nie wierzę własnym oczom.
[link widoczny dla zalogowanych]
Opony bardziej przypominają meksykański kaktus, niż koła motocyklowe. Nawbijało się tych kolców ze trzydzieści, ale powietrze jeszcze nie uciekło. Przepchałem motocykl na utwardzoną ścieżkę i wyrywam chwasty, przetaczając sprzęta co pół metra.
Podczas pakowania, zaczepił mnie jeden Ukrainiec i pyta, czy może pooglądać mój motocykl. Oczywiście nie miałem nic przeciw. Zaczęliśmy gadać, każdy w swoim języku i okazało się, że Ukrainiec ma stare Kawasaki, chyba 750cc, ale zardzewiał mu bak i syf przytyka gaźniki. Poradziłem mu by wyczyścił bak przy pomocy śrutu, czyli kuleczek z łożysk, ale nie za bardzo mi szło tłumaczenie, to wykonałem skomplikowane kalambury i załapał o co chodzi. Ukrainiec dziękował mi, jakbym co najmniej moto mu uzdrowił. Może gość nie ma netu i dlatego nie wiedział jak wyczyścić zbiornik z rdzy?
Uściskaliśmy sobie dłonie i ruszyłem w poszukiwaniu drogi na Kijów. Najpierw jednak stacja benzynowa, bo w zbiorniku tylko opary. Do Odessy przez Mołdawię i Naddniestrze przeleciałem ciągiem na rumuńskim paliwie.
[link widoczny dla zalogowanych]
Zaeksperymentowałem i wlałem to coś o nazwie A92. Na początku bez różnicy, ale po kilkunastu kilometrach silnik jakby bardziej nierównomiernie pracował. Prędkość maksymalna spadła o jakieś 10km/h i Jelonek nie odpalał na dyk, tylko trzeba było ciut dłużej przytrzymywać rozrusznik. Jak się silnik bardzo nagrzał, to jak w jednym miejscu w Rumunii, zaczął dudnić dziwnymi basami, tak jakby się rura wydechowa miała zaraz oberwać. Na lepszym paliwie już tego nie zauważyłem.
[link widoczny dla zalogowanych]
Gdyby ktoś chciał sobie kupić złote opony, to tylko w Odessie he he.
Droga Odessa-Kijów, to najgłówniejsza droga na Ukrainie, jest to też jeden wielki bazar.
[link widoczny dla zalogowanych]
Na poboczach najczęściej sprzedają owoce, ale części do samochodów też można spotkać.
Po lewej stronie, wydawało mi się, że widziałem salon z chińczykami, ale może mi się tylko wydawało, bo na odległość pięciu pasów ruchu za dobrze nie widzę, zwłaszcza przy ponad stu na godzinę. Z chińskich motocykli to przez całą wyprawę widziałem może ze dwa. Oba bardzo podobne do Z-ki Rometa 125cc.
Asfalt super, po trzy szerokie pasy w każdą stronę, to można sypać ile fabryka dała.
Śniadania jeszcze nie jadłem, ale długo nie musiałem czekać, bo przy większych, nowych stacjach benzynowych są też restauracje, lub przynajmniej jakieś knajpeczki z kawusią.
Przy starych stacjach, to szkoda się zatrzymywać bo nic tam nie ma, nawet kibelka, tylko dystrybutory i ewentualnie jeszcze jakąś wodę mineralną można sobie nabyć.
Gdy wszystko ładnie wygląda, wokół stoi dużo samochodów, to tam warto zajechać na popas, bo tubylcy wiedzą najlepiej co dobre.
No ale weź się człowieku dogadaj w restauracji, albo poczytaj sobie ze zrozumieniem menu.
Starym indiańskim sposobem zamówiłem prawie to samo co osoba przede mną, pokazując przy tym bezczelnie palcem. Ooo toooo, uchuuuu.
[link widoczny dla zalogowanych]
Było pysznie. Zupka a la nasz rosół ale z kawałkami mięsa i warzywami, a na drugie zapiekane coś i też bardzo smaczne. Na deser upragniona kawusia i na reszcie mniamniusia.
Jak sobie tak pomyślę, to od wyjazdu jem pierwszy normalny posiłek, przy normalnym stole, podany w cywilizowanych naczyniach. Jak to mówią, niebo w gębie.
Ceny posiłków porównywalne do naszych. Duża kawa jakieś 15 hrywien, czyli coś około 6zł.
[link widoczny dla zalogowanych]
Autostrada przez środek jeziora. Na Ukrainie to nie problem. Fajne widoki, jednak szybko się skończyły i droga też zmalała z trzech, na dwa pasy w jednym kierunku. Ruch coraz większy, upał też. Dzisiejszy dzień, to dzień łojenia z jednego końca Ukrainy na drugi. Jednym słowem monotonia, bez zakrętów, tylko ciągle prosta i prosta. Już mnie nawet nie cieszy dobry asfalt, bez dziur, zupełnie inny do którego przywykłem na dotychczasowej Ukrainie. Czym bliżej Kijowa, tym jednak droga gorsza. Więcej pęknięć i łat. Ale nie ma co narzekać.
Dogoniłem skuterek, który jechał koło setki i sobie z nim jechałem przez jakieś 50km, by się mniej nudzić. Chłopaczek wiózł dziewczynkę do stolicy. Im przynajmniej nie było gorąco, bo jechali w krótkich rękawkach i nogawkach, a ja wystrojony jak ufoludek się przypiekałem.
[link widoczny dla zalogowanych]
Na trasie mijałem się też z motocyklistami. Może z dziesięć do piętnastu maszyn przez cały dzień i od razu można było rozpoznać, czy ze wschodu, czy z zachodu. Ci z zachodu ubrani po zęby, niekiedy też w odblaskowe świecidełka, a dla tych ze wschodu założenie samego kasku było szczytem perwersji.
Ogólnie na ukraińskich drogach nie obowiązują żadne zasady ruchu drogowego, poza jedną, kto większy, ten ma rację. Znaczy się w wybranych rejonach jednak jeszcze jakieś zasady obowiązują, ale te rejony są oznaczone przez policję z fotoradarem. Wtedy wszyscy na zawołanie jadą grzecznie.
Ja miałem tą przyjemność jechać w niedzielę, gdy z weekendowego wypadu wracała stolica. Kijowianie, czy Kijowszczanie, nie wiem jak na nich wołają? Samochody przeróżne, od starych zabytkowych ład, po nowe fury 4x4. Rozwarstwienie społeczne duże. Najmniej chyba klasy średniej. Najbardziej jednak trzeba uważać na czarne 4x4 z czarnymi jak smoła szybami. Najprawdopodobniej, większość to mafia, albo przynajmniej ich zachowanie na drodze na to wskazuje. Lepiej takiemu w drogę nie wchodzić. Zostałem szybko tego nauczony. Miałem jedną bardzo groźną sytuację, gdy zabrałem się za wyprzedzanie tira na dwupasmowej autostradzie. Przed rozpoczęciem manewru w lusterku miałem tylko maleńki czarny punkcik. W momencie, gdy byłem na wysokości tylnych kół ciężarówki, naczepę już prawie skończyłem wyprzedzać i w tejże właśnie chwili widzę jak maleńki czarny punkt urósł do wielkiego czarnego 4x4, które zbliża się z bardzo dużą prędkością. Ja mam na zegarze jakieś 120-130km/h, a to bez jakiegokolwiek zwalniania jedzie z tyłu wprost na mnie.
Zdążyłem tylko przytulić się do tylnych kół rozpędzonej ciężarówki na odległość wyciągniętej ręki, a to czarne coś przeleciało z mojej lewej strony z prędkością nadświetlną.
Ponad 200km/h miał na pewno, bo zaraz zniknął. Nawet nie zdążyłem rozpoznać marki samochodu. Nawet nie chce myśleć co by było, gdybym jednocześnie przy wyprzedzaniu tira, nie patrzył w lusterko, albo jakby mnie ten mafiozo zepchnął pod koła tego tira.
Miałem za co dziękować Bogu, bo było naprawdę nieciekawie. Wirujące koła ciężarówki tuż przy prawym łokciu do dziś mi się śnią. Żeby chociaż mrugał światłami, albo zatrąbił, a on po prostu gonił przed siebie z zawrotną prędkością spychając innych z drogi.
Niestety na ludzi morderców nie ma innej metody, jak tylko ich unikać, usuwając się z pola rażenia. Za ciężarówkami nie będę się wlókł, więc opracowałem matematyczny system jak przeżyć. Przy wyprzedzaniu ciężarówki liczę do dwóch. Jeden, dwa, a jak doliczę do trzech, to już jest źle, bo jakaś pędząca kropka z lusterka może mi siąść na ogon. Efekt był taki, że ciężarówki wyprzedzałem na maksymalnych obrotach i nie miałam już drugiej takiej podbramkowej sytuacji. Zamaskowanych pędzących z nadświetlną, widziałem jeszcze kilku na tej trasie. Ogólnie kierowcy ukraińscy jeżdżą niebezpiecznie, ale ci to przeginali na maxa. Oczywiście biorę poprawkę, że tak jak u nas, Warszawka jeździ trochę inaczej od reszty kraju, to na Ukrainie ci ze stolicy, też mogą mieć dodatkowe zdolności, ale tu, to po prostu nie da się tego właściwie opisać, to trzeba przeżyć na własnej gęsiej skórze. Chciałem nagrać pokazowy filmik, ale jak na złość zrobiło się w miarę spokojnie.
[link widoczny dla zalogowanych]
Z tych skołatanych nerwów musiałem się zatrzymać i trochę ochłonąć, a potem coś zjeść dla poprawy samopoczucia i uspokojenia rozdygotanego serducha.
[link widoczny dla zalogowanych]
Jak to mówią przez żołądek do serca. Te ichnie pierożki są naprawdę smakowite.
Jakieś 50km przed Kijowem zrobił się korek. Po chwili na dwóch pasach w jedną stronę ustawiło się trzy rzędy samochodów. Trzeci rząd jechał sobie samym prawym poboczem. Najpierw starałem się omijać samochody środkiem, ale jak zobaczyłem co wyprawiają puszki przede, mną, to wolałem nie ryzykować i zjechałem do osi drogi. Przeciskałem się skrawkiem asfaltu między morzem samochodów, a pasem zieleni. Niektórzy nawet robili mi miejsce, ale zawsze się trafi święta krowa i nie puści. Ze dwie święte krowy objechałem po prawej, ale było to trochę ryzykowne, bo niektórzy widać, że są złośliwi i specjalnie zajeżdżają drogę.
Mam już dość drogowych wrażeń na dziś, to wolę tkwić w korku, niż leżeć rozjechany na drodze. Tak sobie stoję i oglądam mimochodem pas zieleni po lewej. Są jakieś ślady opon, czyli da się jechać. Jesteś między wrony, to krakaj, jak i ony. Lewy kierunek i zasuwam po trawie, czyli samym środkiem autostrady. Mijam setki samochodów i te czarne mafijne auta też, ha, ha. Teraz to ja jestem sprite. Kilometr za kilometrem, niezbyt szybko, na trójeczce, bo a nóż któryś mi wyjedzie, a tu nagle po mojej lewej, przemknęły na pełnym gazie, dwa czarne pociski. Dwa przyciemniane 4x4 zapierpapier pod prąd autostradą. Nie, no to, wykraczało poza moją wyobraźnię. Oczywiście ci co jechali prawidłowo z naprzeciwka się im usuwali, by uniknąć zderzenia czołowego. Dziki Wschód panie, dziki wschód…
Dojechałem do przyczyny powstania korka. Wypadek, dwie Łady się puknęły, ale na szczęście bez ofiar w ludziach.
Kawałek dalej było już trzy pasy w jedną stronę i ruch się rozładował. Po kilku kilometrach, widziałem jeszcze jedną anomalię drogową. Gościowi się zepsuła Łada 2107 na środkowym pasie. Wyszedł z tej Łady i tak został w miejscu, przyciśnięty do drzwi. Nikt się nie zatrzymał, wszyscy w pełnym pędzie omijali stojącego człowieka przy zepsutym aucie. Gość miał przerażenie w oczach, bo samochody go mijały z obu stron, na tak zwane żyletki. Ja też się nie zatrzymałem w obawie, że mnie ktoś z tyłu rozjedzie. Ja pierdziu, co za ludzka znieczulica tu panuje?
Widziałem też bardziej komiczne sytuacje na tej autostradzie E95. Gdy stragany były po przeciwnej stronie autostrady, to ludziom to wcale nie przeszkadzało. Potrafili zostawiać samochód osobowy, lub nawet całą ciężarówkę na prawym pasie i na piechotę zasuwać przez sześć ruchliwych pasów, by sobie coś kupić. Na środku czasem były barierki oddzielające, to ludzie wdrapywali się po nich, a w niektórych miejscach były całkiem wysokie.
Najbardziej rozbawił mnie taki dziadziuś, kierowca Kamaza. Wyszedł z ciężarówki z małą aluminiową drabinką. Przeleciał przez dwa pasy i przełożył drabinkę przez oddzielający płot. Przeszedł elegancko po drabince, zabrał pod pachę i chyc przez kolejne dwa pasy, wprost do jakiejś budki z nie wiem czym. Wot kozacka fantazja.
Opony, to też jest coś na co trzeba uważać. Leżą niekiedy na środku drogi. Najczęściej, to jest oderwany bieżnik od ciężarówki, ale czasem jest to cała wielka opona. Nie wiem jak cała wielka opona może zsunąć się z felgi, ale nie chciałbym mieć wątpliwej przyjemności zobaczenia czegoś takiego na własne oczy, zwłaszcza podczas jazdy.
Jak sądzicie, co miał na myśli kierowca, przylepiając takie nalepki na swoim samochodzie?
[link widoczny dla zalogowanych]
Ej ty, jak mi wjedziesz w D, to rozjadę cię czołgiem?
Przez całą drogę rozglądałem się za jakimś kościołem, albo chociaż cerkwią, bo w końcu niedziela, ale na nic nie natrafiłem. Centralna Ukraina jest raczej uboga w świątynie.
Późnym popołudniem dojechałem do Kijowa.
[link widoczny dla zalogowanych]
Jadę sobie na azymut, tak na czuja. To jest dopiero wielgaśne miasto z wielgaśnymi ulicami. Nawet pomniki mają wielgaśne.
[link widoczny dla zalogowanych]
Matka ojczyzna broni miasta. Ciekawe dlaczego zwrócona jest w stronę mateńki Rosji?
Dojechałem do sporej rzeki Dniepr.
[link widoczny dla zalogowanych]
Nie było jak zawrócić, to przeleciałem mostem na drugą stronę. Ludziom w stolicy widać, że lepiej się powodzi, bo auta mają bardziej wypasione. Na drugim brzegu pytam tubylca, jak dojechać do Vyshhorodu? Muszę zawrócić, a potem w prawo wzdłuż brzegu rzeki. Tylko jak tu wykonać manewr zawracania? Sześć pasów ruchu, po trzy w każdą stronę i na każdym pełno samochodów. Przez cztery już ćwiczyłem zawracanie, ale nie przez sześć.
Czekałem dobre dwadzieścia minut, zanim wyczaiłem szczelinę do skoku w nadprzestrzeń. Jedynka, ogień, dwójka ogień i przez wszystkie sześć. Od środkowego do środkowego się nie da, bo motocyklistę rozjadą, jedynie manewr zawracania od zewnętrznego do zewnętrznego można uznać za w miarę bezpieczny dla motocyklisty. Pewnie kompletnie niezgodny z przepisami, ale ważne, że życie zachowałem.
Jeszcze raz sobie przejechałem nad płynącym Dnieprem i zaraz za mostem skręciłem na prawo., a tam korek po horyzont. Ciasno i ciężko mi się przeciskać miedzy barierką a samochodami, ale większość robi mi miejsce, to w żółwim tempie się przemieszczam. Jedynka, sprzęgło, jedynka, sprzęgło i tak setki razy, aż zaczęła mnie ręka boleć. Silnik kipi z gorąca i sprzęgło, też zaczyna dziwnie pracować. Zaraz spalę tarcze i skończy się zabawa. Jest jakiś parking na prawo, przy samej przystani, to Jelonkowi dam chwilę odsapnąć.
[link widoczny dla zalogowanych]
Przy okazji uzupełnię w organizmie płyny i cukier. Słońce już nie przypieka, ale nadal jest ze 30 stopni. Wyciskam sobie półpłynnego Snickersa o konsystencji nie powiem czego i podziwiam okolicę. Jest pięknie, starówka, przystań dla pasażerskich stateczków, malownicza rzeka Dniepr. Woda pewnie ciepła, bo na drugim brzegu jest piaszczysta plaża i ludzie się kąpią.
Też bym się chętnie wymoczył w słodkiej wodzie, a najlepiej w dużej wannie z pianką.
Dzień szybko ucieka, to nie ma co tu siedzieć, trzeba coś znaleźć do spania. Jestem brudny, zmęczony, na sobie przywiozłem zaschnięte Ciornyje Morie, to po prostu muszę coś znaleźć. Jakiś motel, kwatera, albo cokolwiek, byle by w rozsądnych pieniądzach.
Korek nic nie zmalał, nadal jaki był, taki jest. Jelonek trochę ostygł, to znowu mogę testować półsprzegło. Najpierw jednak przydałby się kosz, bo nie mam gdzie wywalić oblepionego czekoladą papierka ze Snickersa. Kosza niet. Za kosz robi jakiś pomnik, pod którym leży pełno śmieci. Co kraj to obyczaj. Ktoś chyba jednak musi sprzątać, bo inaczej miasto utonęłoby w śmieciach.
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
Ubieram kurtkę i widzę, jak dwóch motocyklistów na dużych armaturach jedzie przy samym brzegu rzeki, po chodniku dla pieszych, wzdłuż całego długiego korka.
Cześć, cześć i pojechali dalej, oczywiście jak przystało na tubylców, w krótkim rękawku, spodenkach i bez kasków. No nie całkiem bez kasków, bo kaski mieli poprzypinane do motocykli. Zanim zdążyłem założyć swój hełmofon i rękawiczki, to już ich nie było.
Jesteś między wrony, krakaj, jak i ony. Odpalam Jelona i jadę tym samym tropem. Wolniutko na dwójeczce, ale przynajmniej sprzęgła nie katuję. Omijam pieszych slalomem, ale nie wydają się zdziwieni obecnością motocyklisty na chodniku. Ukraińskie babcie, też nie wykrzykują brzydkich słów za mną i nie walą torebkami po plecach. Jednym słowem kultura na chodniku to podstawa. Po jakimś kilometrze minąłem cały korek i jakby nigdy nic zjechałem z chodnika na jezdnię.
Potem znowu była jazda przez krzyżówki na azymut, ale pomagała mi w tym rzeka.
Nie zawsze jednak można było jechać przy rzece. Nieoczekiwanie natrafiłem na tasiemce.
[link widoczny dla zalogowanych]
Dwa, jeden za drugim, najdłuższe domy handlowe jakie w życiu widziałem. Tak na oko, to około kilometra długości każdy. Pytam ludzi z wypchanymi siatami, gdzie na Wyszogród?
Trochę krzyżówek musiałem jeszcze przejechać, zanim złapałem ten właściwy kierunek.
Noc już zrobiła się zupełna. Wjechałem nie z tej strony Wyszogrodu co chciałem i znalazłem się znowu przy rzece, a tam pełno spacerowiczów i wielka kolorowa fontanna. Opodal słychać jakąś muzykę, dobiegającą z pobliskiego lokalu. Niedziela wieczorem, letnią porą ludzie się wesoło bawią.
Pytam o drogę na Czarnobyl. Tubylec zrobił wielkie oczy i pyta, po kiego ja chce teraz w nocy jechać na Czarnobyl? Pogadaliśmy trochę o Polakach i Ukraińcach i na koniec pokazał mi ręką, tak na azymut, że Czarnobyl to tam. Sto kilometrów.
Podziękowałem i zawróciłem, by objechać miasto dookoła. Po drodze dogoniły mnie cztery ścigi. Każdy z nich po kolei zwalniał do mojej prędkości, zrównywał się ze mną, jadąc na sąsiednim pasie, łapa w górę i ogień do przodu. Bardzo miło zostałem potraktowany przez ukraińskich motocyklistów, aż nabrałem ochoty do dalszej jazdy, choćby do samego Czarnobyla. Tym razem tubylcy byli ubrani po zęby w kaski, buty i sportowe kombinezony.
Wszystkie cztery ścigi były obficie oświetlone LED-ami, nie gorzej od statków kosmicznych. Najlepiej wyglądało oświetlenie tylnych błotników od spodu. Takie dwie długie LED-owe linijki, każdy motocykl w innym kolorze. Wyglądało to jak scena z Gwiezdnych Wojen, takie kolorowe, znikające punkty świetlne. Nie jestem zwolennikiem robienia z motocykla choinki, ale tu mi się nawet podobało.
Zmęczenie i głód sprowadził mnie jednak na planetę Ziemia i zatrzymałem się na najbliższej stacji na małe conieco. Później jeździłem od motelu, do motelu i wszędzie zostawałem z kwitkiem. Wszystkie miejsca zajęte. No tak, wakacje i do tego jeszcze weekend.
Sympatyczna pani z motelu powiedziała mi, że jest tu jeszcze w pobliżu nowy hotel i jak tam nie znajdę miejsca, to już nigdzie w okolicy nie znajdę. Na najbliższej krzyżówce miałem skręcić w prawo w boczną drogę i za niedługo hotel powinno być widać. Tak tez zrobiłem, hotel jest i to nie byle jaki, wygląda na jakiś wypasiony zamok. Oj coś czuję, że będzie drogo.
[link widoczny dla zalogowanych]
Zajechałem pod same zamczysko, by zapytać się o wolną komnatę i nie zdążyłem. Wyszedł ochroniarz i mówi, że tu nie wolno parkować. Namawia mnie bym grzecznie zjechał na parking, tuż obok. On w zamian mi popilnuje rumaka, a ja pobierze watko zasięgnąć języka. Przed okuty portal drzwiowy wyszedł boy hotelowy, przerobiony staromodnymi ciuchami za średniowiecznego pachołka i zaprasza cobym zawitał w gości. Prowadzi mnie przez ciemne pomieszczenie o scenerii, niczym z Władcy Pierścieni, wprost do młodej, jędrnej dziewoi na recepcji.
Miła pani, już nie jest taka miła, bo chce za jedną noc aż 400 hrywien.
Podliczam zasobność mojej sakiweki i wygrzebałem zaledwie trzysta sześćdziesiąt pare hrywien. Pani kręci głową, że nie nada. Chce 400 i ani grosza nie opuści za wspólną noc pod jednym dachem. Po chwili jednak zmienia zdanie i mówi, że za 50 dolarów to się zgodzi.
Pięćdziesiąt dolarów, to nawet mam przy sobie. Tanio nie jest, ale w moim obecnym stanie po prostu muszę. Pani dokładnie prześwietliła moje banknoty pod uv i jeszcze na domiar nieufności, zabrała do skopiowania mój królewski glejt zwany po chłopsku paszportem.
Poszedłem rozkulbaczyć Jelona i ani już pachołka, ani stajennego, w pobliżu nie było, żeby mnie wyręczyć w dźwiganiu.
Wszyscy się zebrali przy recepcji i gapią się na mnie, jak na jakieś dziwne zjawisko, ale raczej przyjaźnie.
Pani recepcjonistka, osobiście uprzyjemniała mi drogę do mej komnaty nr5. Obnażyła moim oczom salony o jakich mi się nie śniło, a mi po prostu szczena opadła do zamkowej posadzki, bo aż takiej rozkoszy to się nie spodziewałem. Podwójne łoże, własna łazienka, na ścianie średniowieczna plazma, na suficie starożytna klima, a na podłodze pradawna lodówka. Niewiasta mnie jednak przestrzegła, cobym za bardzo nie opustoszył zamkowej lodówki, bo mnie rano oskóruje do ostatniego talara..
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
Zostałem sam na sam ze sobą, szczęśliwy jak dzika świnia w błocie.
[link widoczny dla zalogowanych]
Prysznic, zupka chińska na kolację, a potem znowu prysznic i lulu, zaraz po sprawdzeniu wszystkich stu kanałów telewizyjnych.
[link widoczny dla zalogowanych]
W międzyczasie jednak musiałem ugasić pragnienie. Moje żelazne zapasy w tym gorącym dniu błyskawicznie pękły i zmuszony byłem szybko odnaleźć drogę do recepcji. 15 hrywien malutka buteleczka wody mineralnej. Ceny hotelowe jak widać, no ale cóż było począć?
Wieczór ciepły, to wyszedłem chwilę pooddychać świeżym powietrzem. W zamkowej sali bankietowej jakieś poprawiny i muzyczka sobie gra wesoło. Nic tylko potańczyć, ale wpraszał się przecież nie będę, bo w tym czarnym stroju wezmą mnie za Karambę z krainy deszczowców. O matko, coś zauważyłem! Jest kryty basen i to jaki wypasiony. Cały w eleganckich kolorowych płytkach, są leżaki i wypaśna skórzana kanapa z równie skórzanymi fotelami, tuż przy samej wodzie. Prezentuje się co najmniej jak basen jakiegoś szejka arabskiego. Gonię jeszcze raz na recepcje z zapytaniem, czy można popływać?
Popływać można, ale najpierw 150 hrywien dla pani recepcjonistki i mogę sobie pływać nawet całą noc. Raz się żyje, ale budżet rodzinny i tak już nadwyrężyłem, to tylko spuściłem uszy po sobie. Mało tego, śniadanie też nie jest w cenie, tylko za odpowiednią dopłatą. Już nawet nie pytałem ile.
Jeszcze by mi się w głowie poprzewracało od tego luksusu he, he i tak przecież nocleg mam full wypas.
W nocy obudziła mnie burza z ulewą, aż musiałem zamykać okno, by się nie nalało do środka. Wolę spać przy otwartym oknie, niż przy szumiącej klimie, ale z burzą nie ma przebacz. Raz tak pierdykneło piorunem, że hotelowa kablówka siadła na amen.
Jak fajnie, że śpię sobie w mięciutkim, ciepłym łóżeczku i nic mi na głowę nie kapie.
Mimo wszystko, to było jednak dobrze wydane 50 dolarów.
Podsumowanie dnia:
Przejechanych kilometrów : 550
Widzianych krajów: Ukraina.
Awarie: Jelon jest debeściak.
[link widoczny dla zalogowanych] |
|
Powrót do góry |
|
 |
Luca
Dołączył: 13 Paź 2011 Posty: 300 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Okolice Kielc Płeć: 
|
Wysłany: Czw 10:08, 06 Gru 2012 Temat postu: |
|
|
Dzień siódmy, poniedziałek 27 sierpnia.
Wyglądam za okno i widzę, że nadal pada. Niebo zachmurzone po horyzont nie napawa optymizmem. Nie ma się co śpieszyć, powłóczę się trochę po zamku i trzasnę parę fot.
[link widoczny dla zalogowanych]
Na dole w restauracji można zjeść śniadanko, ale ceny nie na moją kieszeń. Na otarcie łez będzie zupka chińska. Tym razem pomidorowa z Radomia, będzie pan zadowolony…
Poniedziałek czyli dzień roboczy, przyjechała układać kamienie pod zamkiem ekipa wykwalifikowanych budowlańców.
[link widoczny dla zalogowanych]
Z jednym z Ukraińców wdałem się w rozmowę, na temat polski i Ukrainy, oraz Euro 2012. Wspólny ból przegranej potrafi połączyć narody. Temat jednak zszedł na drogi i tu nić porozumienia została zerwana. Jak powiedziałem, że Ukraina piękna, ale drogi kiepskie, to Ukrainiec się bardzo oburzył. Chcąc załagodzić mówię, że drogi wokół stolicy jak najbardziej mają bardzo dobre, ale na dole Ukrainy już niestety mniej dobre. Jednak Ukrainiec się obraził i już nie chciał ze mną więcej gadać.
[link widoczny dla zalogowanych]
Jelonek stał w stajni, jakby nigdy nic, ale burza delikatnie go jednak zmoczyła pod tym zadaszeniem. Musiało trochę zacinać bokiem.
[link widoczny dla zalogowanych]
Znowu zaczęło kropić, to wróciłem do zamku, podziwiać ścienne malowidła, niczym z bajkowego świata
[link widoczny dla zalogowanych]
Spotkałem nawet samego właściciela zamku z jego przybocznym czarnoksiężnikiem.
[link widoczny dla zalogowanych]
Było też dwóch takich co skutecznie plonowało wejścia do zamku
[link widoczny dla zalogowanych]
Zamkowy duch też się pojawia od czasu do czasu i błyska ludziom po oczach.
[link widoczny dla zalogowanych]
W końcu przestało padać. Dzwonię do BabaLucy, że zaraz do niej jadę, ale w pobliżu jest Oko Moskwy i warto było by to zobaczyć? Żona się pyta, a co to jest to Oko Moskwy?
No taka duża antena mówię. BabaLuca zasięgnęła języka u wujka Google i oddzwania do mnie, że takie coś, to jednak warto zobaczyć i mogę śmiało jechać.
Na moje szczęście nie doczytała, że ta ogromna antena jest blisko Czarnobyla, bo wtedy na pewno dostałbym kategoryczny zakaz zbliżania się. Żona miałaby niepotrzebnego stresa, a tak szczegółów dowie się po fakcie. Promieniowanie ponoć zeszło do poziomu dopuszczalnego, i można tam przebywać, ale licznika Gajgera nie mam, to nie sprawdzę.
Dojazd łatwy, bo cały czas praiamo, czyli prosto, tylko kilometrów sporo, bo prawie sto.
[link widoczny dla zalogowanych]
Teren mało zaludniony, za to dużo dzikich lasów dookoła. Co jakiś czas można spotkać stojącą przy drodze babuszkę z grzybami jak marzenie. Śliczne, duże tłuste borowiki, aż ślinka cieknie.
Takich wielkich i dorodnych jeszcze nie widziałem. Po powrocie od BabaLucy się dowiedziałem, że grzyby wyjątkowo długo gromadzą w sobie cez -radioaktywne świństwo.
Skoro babcie stoją i sprzedają, to ktoś jednak musi to kupować. Jak będziecie na Ukrainie i dostaniecie jakąś potrawę z grzybami, to lepiej nie jeść, bo zaczniecie świecić w nocy hehe.
[link widoczny dla zalogowanych]
Pierwsze oznaki, że zbliżam się do punktu zero już są. Radioaktywny las, to lepiej chyba nie wchodzić? Kilka kilometrów dalej drogę zagrodził mi szlaban.
Panowie uzbrojeni w kałachy, starego Kamaza cysternę przepuścili, a mnie nie.
[link widoczny dla zalogowanych]
Trzeba mieć specjalną przepustkę a dla obcokrajowca to bardzo kosztowna impreza. Są jednak organizowane co jakiś czas wycieczki busem z Kijowa. Można zobaczyć reaktor a właściwie to sarkofag, oczywiście w odpowiedniej odległości i pochodzić po opustoszałym mieście Prypeć.
[link widoczny dla zalogowanych]
I tak dojechałem bardzo blisko Czarnobyla. Patrząc na Google Earth, to byłem w linii prostej zaledwie 3km od reaktora. Dalej już nie muszę. Obok budki strażniczej była kapliczka, gdzie mogłem się pomodlić za tragicznie zmarłych.
[link widoczny dla zalogowanych]
Jest też mały pomnik pamięci, gdzie ludzie zawiązują wstążeczki.
[link widoczny dla zalogowanych]
Cały teren ogrodzony drutem kolczastym, robi przygnębiające wrażenie, niczym obóz koncentracyjny.
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
Życie jednak nie dało za wygraną i nadal tu istnieje.
[link widoczny dla zalogowanych]
Omal bym nie wpadł do jakiejś wielkiej dziury. Coś jak podziemne pomieszczenie, taki duży pokój, częściowo zalany wodą. Powinni to jakoś zabezpieczyć, bo można wpaść i zginąć bez wieści.
Poszedłem jeszcze raz do strażników i pytam o Oko Moskwy, czy można dojechać w miejsce gdzie widać to cudo? Niestety nie można, bo obiekt jest na terenie zamkniętym, a wysokie leśne drzewa skutecznie zasłaniają. Widać dopiero jak się wejdzie na wieżę radiową, ale wchodzić mi kategorycznie zabronili.
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
Oko Moskwy, to jest potężna antena, przy pomocy której podczas zimnej wojny Rosja nasłuchiwała sobie co się dzieje w Europie. Teraz mamy satelity i to gigantyczne żelastwo straciło zastosowanie, choć niektórzy twierdzą, że sporadycznie nadal może być używane.
Istnieje też hipoteza, że były na tym przeprowadzane eksperymenty zabójczego oddziaływania na organizmy żywe jakichś specjalnych fal radiowych.
[link widoczny dla zalogowanych]
Coby jednak nie mówić jest to jedna z mrocznych tajemnic zimnej wojny.
Jakimś fotoreporterom udało się przedostać do tej anteny, bo kilka fotek można znaleźć w necie. Sądząc po wielkości konstrukcji, to powinno ją być widać z daleka, ale niestety nie widać, mimo, że podjechałem dosyć blisko. Być może wykorzystali ukształtowanie terenu, żeby od strony ucywilizowanej nie było tego widać. Druga strona to tylko pola i lasy. Przynajmniej tak pokazuje satelita na Google, choć teraz i te pola zdążyły porosnąć drzewami
[link widoczny dla zalogowanych]
Po powrocie do domu, żona mi powiedziała, że jakiś taki wyjątkowo rozpromieniony jestem.
Nie ma co tu długo przesiadywać, bo się jeszcze za bardzo napromieniuję, trzeba wracać. Teraz już nadszedł koniec mojego szwędania, obrałem prosty kierunek na dom, bo już mi się okrutnie tęskni za moimi ślicznymi kobietami.
Jadąc przez czarnobylski las zauważyłem jakieś budowle.
[link widoczny dla zalogowanych]
Pozostałości po opustoszałych budynkach mieszkalnych.
[link widoczny dla zalogowanych]
Przygnębiający widok. Człowiek zaczyna się głębiej zastanawiać nad tragedią jaka się tu wydarzyła.
Ile ludzi musiało cierpieć z powodu awarii reaktora i ile jeszcze cierpi do dziś po stracie bliskich, to tylko oni sami wiedzą. Ludzkość buduje bomby atomowe, a tu była tylko awaria małego reaktora i narobiła tyle nieszczęścia. Taka ruska bomba atomowa, ma moc stukrotnie większą. Ludzkość jest głupia, zamiast robić wszystko, by zwykłym ludziom żyło się lżej, to największą uwagę poświęca się na to jak wykorzystać, lub zabić drugiego człowieka.
Przy najbliższym krzyżu zatrzymałem się by się jeszcze raz pomodlić, za tych dotkniętych cierpieniem ludzi, bo mi jakoś serce ścisnęło i nie miałem sił się skupić na drogowej jeździe.
[link widoczny dla zalogowanych]
Miałem zabrać ze sobą do zapalenia znicz z Polski, ale podczas pakowania zapomniałem.
Wykorzystałem to co miałem, czyli długie zapałki grilowe.
[link widoczny dla zalogowanych]
Tutaj pozwólcie na minutę ciszy…..
Płomień się wypalił, a ja ruszyłem do domu. Trzeba kochać i poświęcać swój czas tym co żyją, bo życie kruche jest i nie wiadomo kiedy się skończy.
Później mijałem jeszcze sporo leśnych krzyży. Wszystkimi się jednak ktoś opiekuje, bo najczęściej są przyozdobione kwiatami i mają wspólną cechę w postaci zawieszonego płótna, chyba z wizerunkiem Jezusa i Matki Boskiej.
Po drodze mimochodem wypatrywałem tej wielkiej anteny i w pewnym momencie coś miedzy drzewami zobaczyłem. Oba hamulce na maxa, małe przeciążenie3G i idę sprawdzić.
Ooo, jasny gwint, jest Oko Moskwy !!! Wielkie żelastwo na horyzoncie. Bacznie się wpatruję i o kurka? Jest i drugie Oko Moskwy? Trzecie, czwarte??
Co jest grane, od tego promieniowania mam jakieś zwidy i omamy?
No tak, to nie żadne Oko Moskwy, tylko lasami idzie gigantyczna linia wysokiego napięcia. Drzewa przy tych słupach wygląda jak trawa. A kij w oko Oku Moskwy, już się więcej nie zatrzymuję. Szkoda czasu.
[link widoczny dla zalogowanych]
W drodze powrotnej znowu mijam babuszki z grzybami. Może zrobię sobie z kolejną babcią i pełnym koszykiem grzybów fajne zdjęcie? Niestety zdjęcia nie zrobiłem, bo za czym zdążyłem dojechać do następnej babeńki, zaczęło padać i babcie się skrzętnie pochowały.
Minąłem znajomy zamkowy hotel i jeszcze raz zmuszony byłem przejechać Kijów.
Jak na złość nie mogłem natrafić na dużą stację benzynową, by zatankować Jelonka i przy okazji też coś zjeść.
W zbiorniku już opary, a ja w coraz większym stresie, że w tej miejskiej dziczy zabraknie mi paliwa i zanim zdążę się stoczyć na pobocze, to mnie rozjadą. Wolałem nie ryzykować zgaśnięcia silnika w najbardziej nieoczekiwanym miejscu i od razu przełączyłem na rezerwę.
Jest stacja paliwowa i wygląda nawet znajomo.
[link widoczny dla zalogowanych]
To chyba daleki kuzyn takiego innego znajomego smoka. Jak widać, ten ma znacznie większy apetyt na dziewice.
Do zbiornika weszło 12,34 litra benzyny. Dziwne, weszło więcej niż się normalnie mieści?
Zjadłem wielką bułę z mięsem i warzywami, odgrzaną w mikrofali i wypiłem kawusie na otrzeźwienie umysłu. W międzyczasie ulewa przeistoczyła się w zwykłą mżawkę.
Założyłem nówka przeciwdeszczowe spodnie z Castoramy i ruszyłem z kopyta. Przestawiłem tryb szwędacza, na tryb szybkiego powrotu do domu, nie oszczędzając na piecu.
Ruch na drogach spory i jak to w dzień roboczy, pełno ciężarówek, ale o dziwo znacznie spokojniej niż wczoraj. Wszyscy jadą w miarę normalnie, oczywiście jak na ukraińskie warunki przystało. Nie ma tych niewidomych szaleńców w nieprzepuszczających światło czarnych szybach, a jak nawet się taki trafi , to jakoś mniej mu się śpieszy.
Dzisiaj nie miałem tego uczucia na drodze, że ktoś mnie chce zabić. Kilometr, za kilometrem, ale przy licznikowych 120, prosta droga się ciągnie jak flaki z olejem.
Krajobraz się zmienił na bardziej zielony, głównie lasy iglaste i czasami mała wioseczka na uboczu. Miasto bywa jakoś tak co 50km, ale najczęściej leci się obwodnicą. Droga z dwupasmówki w jednym kierunku zmieniła się w jednopasmówkę, ale asfalt nienajgorszy, to można sypać, tylko trzeba uważać na wyprzedzających z przeciwka.
Łykanie ciężarówek, po pewnym czasie po prostu staje się nudne i ciężko o jakąś dodatkową rozrywkę. No może pozdrawianie polskich TIR-ów jeszcze zostało, które zaczęły się w końcu pojawiać od czasu do czasu.
W jednym miejscu widzę, że po prawej stronie stoi kilka busów i jest jakiś sztuczny tłok wokół przydrożnych budek. Kierunkowskaz i już integruję się z tubylcami.
Busiarze jadący z ludźmi z Kijowa, obowiązkowo się tutaj zatrzymują na siku i dla rozprostowania kości.
Fajnie to wygląda, zajeżdża bus, otwierają się drzwi i wypada z niego pełno pokurczonych ludzi i od razu wszyscy na paluszkach biegną w stronę kibelka. Potem palą papierosy lub idą do baru na jedno piwko, lub po prostu coś przekąsić.
[link widoczny dla zalogowanych]
Do wyboru riba, piwo lub kwas. Ten kwas, to ponoć kwas chlebowy i warto go skosztować.
Ja niestety o tym dowiedziałem się po fakcie i nie skorzystałem z nadarzającej się okazji.
Na niebie robi się nieciekawie, czarne chmury na horyzoncie, oddzielają mnie od domu.
Daleko nie ujechałem, zaczęło lać i szybko zrobiło się dosyć chłodno. W Mołdawii zastanawiałem się, po kiego zabrałem tyle ciepłych rzeczy na takie niemiłosierne upały, a teraz się cieszyłem, że jednak dobrze, że wziąłem. Ciepłe wdzianko poszło w ruch i na to przeciwdeszczówka od stóp po zęby. Kominiarka, ciepłe rękawiczki i teraz mi mogą czarne chmury nafikać.
Ze dwie i pół godziny przedzierałem się przez ten front burzowy, aż się przedarłem przez największe opady i z każdym kilometrem padało coraz mniej. Nawet na horyzoncie miejscami pojawiły się prześwity czystego nieba.
Na jednym wielkim rozjeździe nie wiedziałem jak jechać, więc zamiast wyciągać mapę, zjechałem na stację benzynową zapytać się i trochę ogrzać. Po drodze ciężko było natrafić na jakiś drogowskaz na Lwów. Pracownik stacji poradził mi by cały czas kierować się na Ciop i na pewno dojadę do Lwowa. Tak też uczyniłem i nie musiałem, już zsiadać z motocykla, przynajmniej przez kilkanaście kilometrów, bo…
Bo w pewnym miejscu jak spod ziemi wyskoczył mi policjant, machając, cobym się natychmiast zatrzymał. Ostre hamowanie, niech widzi, że mam hamulce jak żyleta i czekam aż do mnie podejdzie. No i jednak musiałem zsiąść z motocykla.
- dwadcat piat za mnogo
- ale gdzie tam za dużo, jak szybko nie jechałem
- dwadcat piat za mnogo, budiet mandat
- eee, no tak od razu mandat, a może jakieś pouczenie?
- eee Polak, trista hrywien mandat
- no ale dlaczego tak dużo? Mam tylko sto (faktycznie tyle mi zostało)
Policjant zabrał moje dokumenty i pokazuje, żebym szedł za nim do jakiejś budki. Wyciąga kwity i zaczyna spisywać moje dane.
- trista hrywien, zaplacisz w banka i dokumenti tobie dam.
- no ale gdzie ja teraz znajdę bank? Jest po osiemnastej, a do najbliższego miasta jakieś 30-40 kilometrów.
- zawtra zaplacisz i budiet haraszo
- a tu nie mogę zapłacić tego mandatu? (Patrzy na mnie spod łba i przestał wypisywać kwity)
- dwadcat euro
- nie tyle to za dużo, bo z euro to ciężko u mnie. Wyciągnąłem dziesięć dolarów i mu daje. Wkurzył się i rzucił we mnie tą dychą, coś tam mamrocząc po swojemu. Znowu zaczął wypisywać kwitek. Wyciągnąłem drugą dychę i daję mu tym razem dwadzieścia dolarów. Schował obie dychy pod zeszyt z uśmiecham i mówi:
- za diesiat kilometrow budiet stary budynok, tam smotriet, budiet mój koliega z radarem.
Jeszcze raz się przyjaźnie uśmiechnął i nawet podał mi rękę na dowidzenia. Za dziesięć kilometrów faktycznie był stary budynek, a za nim przenośny radar na trzech nogach, prosto wycelowany we mnie.
Na prostym odcinku drogi było ograniczenie najpierw do 70 a zaraz potem do 50.
Zwolniłem do przesadnych 40-stu i policjant tylko się na mnie popatrzył, ale nie zamachał.
Zaoszczędziłem kolejne 20 dolarów hehe. To co mówią o ukraińskiej policji, to jak najbardziej prawda i przekonałem się na własnej skórze. Grunt, to nie cwaniakować, bo mogą podwoić stawkę i jeszcze trzeba będzie zasuwać do banku.
Daleko już nie ujechałem, bo zrobiła się szarówka i trzeba było poszukać jakiegoś noclegu przed kompletnymi ciemnościami.
Najlepszą metodą na znalezienie fajnego noclegu jest poprosić o to Stwórcę tego świata. Skoro stworzył ten świat tak piękny i różnorodny, to mam takie nieodparte wrażenie, że pomaga tym, którzy jeżdżą i podziwiają to niesamowite dzieło, stworzone przez Niego. Mi za każdym razem się to sprawdza i tym razem nie było inaczej.
Nie musiałem nawet długo czekać, bo zaraz trafiły się jakieś zarośla w odpowiedniej odległości od trasy głównej i całkiem obiecująca droga do nich. Robiło się już zupełnie ciemno, to trzeba było się śpieszyć.
Wyłączyłem lampy, by nie zwracać na siebie uwagi i ruszyłem polną drogą. Jinlun zaczął mi tańczyć w lewo i prawo, a ja ledwo utrzymywałem go w ryzach. Najgorsze, że nie było już widać dokładnie po czym jadę.
Wszystko się wyjaśniło, gdy zmuszony byłem asekurować się nogami. Błocko śliskie jak masło, oblepiało mi koła.
[link widoczny dla zalogowanych]
Deszcz rozmiękczył glebę i ciężko było dojechać do tych krzaków. Musiało nieźle lać, bo podłoże mocno nasiąkło wodą. Najważniejsze jednak, że z nieba już woda nie leci i nawet księżyc zaczyna się pojawiać.
Szybko rozłożyłem namiot i poszedłem spać. Dzisiaj śpię w hotelu krzak.
Już się kołyszę w objęciach Morfeusza, a tu nagle tuż nad moją głową słyszę głośne chlust. Ratunku mordują !!! Zerwałem się kompletnie zdezorientowany, jednocześnie szukając przygotowanego na takie okazje scyzoryka. Żywcem mnie nie wezmą.
Usiłuję doprowadzić wzrok do stanu używalności i bacznie nasłuchuję z której strony mnie atakują. Jest, coś słyszę. No i w tej właśnie chwili zobaczyłem w świetle księżyca ciemną sylwetkę dorodnej żaby , wdrapującej się po moim namiocie.
Wziąłem aparat by zrobić wiekopomne zdjęcie, ale bez lampy widać tylko noc, a z lampą wychodzi tylko poszycie namiotu, zatem ciut pomogłem waszej wyobraźni i mniej więcej obrysowałem żabę.
[link widoczny dla zalogowanych]
Połaskotałem żabkę po brzuszku i ukraińska księżniczka zamieniona w żabę, skumała, że coś tu chyba nie halo i zniknęła tak szybko, jak się pojawiła.
Dobranoc.
Byłbym zapomniał, przed chwilą na liczniku Jelonka wyskoczyło 60tyś kilometrów, ale po przygodzie z policjantem już mi się nie chciało specjalnie zatrzymywać i robić dodatkowej fotki. Jutro cyknę.
Podsumowanie dnia:
Przejechanych kilometrów : 517
Widzianych krajów: Ukraina.
Awarie: utracił poczucie rzeczywistości, ten narowisty Jelon, czyli demon prędkości ukraińskich dróg i 20 dolców w plecy.
[link widoczny dla zalogowanych] |
|
Powrót do góry |
|
 |
Luca
Dołączył: 13 Paź 2011 Posty: 300 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Okolice Kielc Płeć: 
|
Wysłany: Pią 9:02, 14 Gru 2012 Temat postu: |
|
|
Dzień ósmy, wtorek 28 sierpnia.
Zdrastwujtie riebiata, dziś mamy dzień powrotu na łono Ojczyzny. Fanfary, eee prosimy o jakieś fanfary. Z nocnych wiadomości, najciekawsze to, to, że spało się bardzo dobrze, choć musiałem w międzyczasie ubrać nocną koszulę , bo nad ranem zrobiło się chłodno w moim survivalowym śpiworze. Słoneczko zaświeciło radośnie, to pora wstawać kluchy leniuchy.
O ja pierpapier, co jest? Nie da się wyjść ze śpiwora? TaaAAakie zimno. Co to się porobiło, para z paszczy leci, brrryy. Nie wiem ile jest stopni, bo nie mam termometru, ale na szczęście śniegu na namiocie nie zaobserwowałem. Co za klimat, ja pierdziu. Dwa dni temu zdychałem z gorąca, a teraz dzwonię zebami niczym dzwonnik z Notre-Dame.
Nie będę strugał twardziela i kalesonki poszły w ruch. Kozaków to już nie ma, wymarzli tu jak nic. Epoka lodowcowa, akurat musiała teraz się zacząć, jak wyprawy jeszcze nie dokończyłem?
[link widoczny dla zalogowanych]
Jak obiecałem, fotka z kilometrami zrobiona. Okazało się nawet, że znowu spałem sobie w malowniczym sadzie.
[link widoczny dla zalogowanych]
Nie czekam aż mi namiot wyschnie bo w tej temperaturze pewnie prędko nie wyschnie. Ciężko jest taki ociekający wodą, wcisnąć do pokrowca, bo się jakoś nie mieści.
Okulbaczyłem Jelona jak należy i zabieram się za ewakuację. No i nie wiem co się stało, ktoś ukradł mi wszystkie siły? Nie mogłem sobie dać rady z motocyklem, by go nawrócić w tym sadzie. Niewiele brakło i bym poleciał razem z żelastwem na prawą stronę. Motocykl z prawie pustym bakiem to jakieś 160kg plus 20kg bagażu i zupełnie nie daje rady nad tym zapanować. Ślisko jest, bo trawa mokra, trochę też niecka, no ale bez przesady.
Zdziadziałem do reszty, ciepłe kapcie i bujany fotel, a nie gdzieś tam po dzikich sadach się panoszyć na stare lata.
Gruby ubiór i ograniczone ruchy nie ułatwiały mi zadania, ale w końcu o 180stopni zmieniłem położenie sprzęta względem półkul, aż mi się całkiem gorąco zrobiło.
Jak ludzie dają sobie radę podróżując cięższymi sprzętami, tego nie jestem sobie w stanie wyobrazić. Z jakimś litrem poległbym, tu jak nic, no chyba, żeby miał bieg wsteczny. Wyjechałem do drogi głównej, znowu ślizgając się po błotku. Teraz to przynajmniej widziałem po czym jadę i podziwiałem wczorajsze moje ślady. Coś jakbym tropił węża.
Przy samej drodze głównej były też ślady jakiegoś samochodu, który w nocy zjechał w tą samą polną drogę co ja, ale daleko nie ujechał bo się utopił w błocie i po kilku metrach, zrezygnował, zatem błotko mi sprzyjało, co bym miał spokój w nocy.
Główna sucha, słoneczko świeci, ale jest zimno i wieje silny boczny wiatr. Na stacji benzynowej panowie z obsługi chodzili w puchatych kurtkach zimowych i czapkach, czyli nie tylko mi było zimno.
Gorąca kawka i coś na ciepło z mikrofali w ramach śniadania. Praktycznie nie opłaca się wozić ze sobą prowiantu. Za 10-15zł można się smacznie najeść i napić. Lepsze to niż toksyczne zupki chińskie, których połowę przywiozłem z powrotem do domu.
Po godzinie jazdy w pełnym słońcu natrafiłem na termometr drogowy, który pokazał temperaturę 11 stopni Celsjusza. No to ile mogło być rano, przecież kurka wodna niby lato jeszcze jest?
Dzisiejszy dzień, to głównie powrót do domu i nie planowałem już nic zwiedzać, ale przynajmniej zobaczę z grubsza jak ten Lwów wygląda, skoro jestem tak blisko.
[link widoczny dla zalogowanych]
We Lwowie już znacznie cieplej, będzie ze 20 stopni. Nie znam miasta, więc jadę na czuja, kierując się wyglądem budynków. Tam gdzie widzę stare budynki, tam jadę i tym sposobem dojechałem do starówki.
[link widoczny dla zalogowanych]
Starówka musiała być kiedyś piękna, ale teraz to potrzebuje odnowienia. Mieszkańcy cały czas eksploatują i nie widać, by coś się inwestowało w ratowanie zabytków, no i pełno samochodów psujących staromiejski klimat. Ponoć jest jakaś część starówki odnowiona, ale ja na nią nie natrafiłem. Czasu nie miałem, żeby zbytnio zwiedzać, wiec muszę tu kiedyś wrócić, bo pobieżna ocena, nie zawsze jest właściwa. Tym bardziej, że polski cmentarz też chciałbym kiedyś na spokojnie odwiedzić.
Skręciłem w stronę wzniesienia, by zobaczyć panoramę Lwowa, ale nie całkiem mi się to udało. Widać było tylko część, ale za to trafiłem na fajny deptak, na którym można było poczuć klimat miasta.
Deptak ciągnął się wzdłuż schodów, więc samochody nie miały wstępu. Po bokach pełno różnorakich sklepików, jak i stoisk typowych dla bazarów.
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
Zjechałem na dół, obok Uniwersytetu Lwowskiego i już było po starówce. Reszta Lwowa, to typowe komunistyczne blokowiska z klocków. Rozglądałem się za ciekawymi sklepami, by przywieźć jakieś pamiątki do domu, ale nic interesującego nie było.
Z pustymi rękami przecież nie będę wracał i po drodze zjechałem do miasteczka Zhovkva (Żowka, czy jakoś tak).
[link widoczny dla zalogowanych]
Zaatakowałem sklepy i wyczyściłem się z resztek kasy. Wielkich zakupów i tak się nie da zrobić, bo powierzchnia ładunkowa jest mocno ograniczona, czyli do upychania najlepsze są sypkie słodycze.
Wychodzę ze sklepu i patrzę, a koło Jelonka kręci się dwóch takich podrostków. Jak mnie zobaczyli, to odskoczyli od motocykla, na pół metra. Podszedłem, a oni pytają się, czy to mój motocykl? Oczywiście odpowiadam z dumą, że tak.
Oglądają i oglądają i zaniepokoił ich mój prędkościomierz, dlaczego ma tylko 100km/h. Tłumaczę, że te sto, to są mile a obok jest 160 i to są kilometry. Pokiwali głowami i stwierdzili, że to jednak dobry motocykl. No proszę na znawców trafiłem hehe.
Jeden z nich przyznał się, że jego babka jest Polką i że trochę mówi po polsku. Mówił raczej słabo, bo mało co kojarzyłem, ale jedno zrozumiałem bardzo dobrze.
- daj dwa złote na jedzenie
Zapytałem go jeszcze raz, czy faktycznie potrzebuje na jedzenie i potwierdził. Wyciągnąłem, wszystkie hrywny jakie mi zostały i mu dałem. Nie było tego dużo, ale jak zobaczyłem radość na twarzy tego dziecka, to żałowałem, że po zakupach nie zostało mi więcej ukraińskich hrywien. Obaj chłopcy podziękowali i od razu pobiegli do spożywczego. Dzieciaki nie wyglądały na jakieś zabiedzone, ale rodzice pewnie sami nie mają, to ich pewnie nie rozpieszczają kieszonkowym.
Dzień szybko ucieka, a ja chciałbym jeszcze dzisiaj dotrzeć do domu, zatem nie marnuję więcej czasu. Słoneczko ogrzało powietrze i jest już całkiem cieplutko i przyjemnie. Jednym słowem idealna pogoda dla motocyklisty.
[link widoczny dla zalogowanych]
Jak miło zobaczyć w końcu polskie nazwy. Jeszcze chwila i będę w kraju.
Przed samym przejściem granicznym zatankowałem do pełna, płacąc kartą. Paliwa powinno mi starczyć do samego domu.
[link widoczny dla zalogowanych]
Przed przejściem kolejka TIR-ów, ale ja jadę pod sam szlaban. Po drugiej stronie drogi, widzę, że ukraińska policja już czeka na datki i trzyma wszystko co wjedzie na ich teren. Na szczęście oddziela mnie od nich metalowa barierka, to już mnie nie ciachną.
Ukraiński strażnik na szlabanie dał mi kartkę do zbierania pieczątek i wyraźnie zaznaczył na niej, że mam pełny zbiornik. Pilnują, żeby nie robić kilku kursów z pełnym zbiornikiem.
Przy okienkach idzie szybko i sprawnie, Ukraińcy o nic nie pytają. Dzień dobry, dziękuję, dowidzenia i już jestem na pasie ziemi niczyjej. Po polskiej stronie odprawiają dziesiątkami. Na dany tor wpuszczają po dziesięć pojazdów, zamykają i zbierają wszystkie paszporty.
W międzyczasie strażnik z psem i lusterkiem na kiju sprawdza wszystkie pojazdy po kolei. Głównie zagląda w bagażniki, ale zbytnio się nie przychrzania i przebiega to dosyć sprawnie.
Strażnik podszedł do mnie i pyta, czy mógłbym mu coś pokazać, bo ma obowiązek wszystkich sprawdzać. Odchyliłem kawałek zamknięcia tylnego wałka, tak, że za bardzo nie było nic widać co jest w środku, a strażnik kiwnął głową, że wystarczy.
Sprawdzają bo muszą, ale wszystko grzecznie, kulturalnie i na poziomie wysoce cywilizowanym, aż byłem dumny z mojego kraju.
[link widoczny dla zalogowanych]
Witaj Ojczyzno ma! Mówię o Polsce, a nie o UE, nie mylić mi tu.
W końcu wszystko normalne. Normalne znaki, normalne drzewa, normalni ludzie i samochody. Jelonek płynie po równiutkim asfalcie niczym po mięciutkim dywanie. Ooo, jak przyjemnie, jakbym jechał jakimś kanapowcem. Żyć nie umierać, tylko jakieś te nasze drogi takie wąskie, ledwo się mieszczę na mijaniu z TIR-em. Przyzwyczaiłem się przez ostatnie trzy dni do szerokich Ukraińskich głównych dróg i chwile minęło, zanim przestało mi się wydawać, że nasze drogi jakieś takie cienkie są.
Pojechałem do Tomaszowa Lubelskiego wstąpić na grób Lucjana. Kupiłem świeczkę i poszedłem pomodlić się. To już półtora roku chłopa nie ma z nami.
[link widoczny dla zalogowanych]
Tak szybko i niespodziewanie odszedł. Przynajmniej żył pełnią motocyklowego życia do samego końca. Cieszę się, że było mi Go dane poznać i trochę wspólnie pośmigać po malowniczych winklach. Lucjan spoczywaj w pokoju.
Nie ma się co rozklejać, trzeba jechać do żony, do dzieci, bo zapomną jak wyglądam.
Na Orlenie wciągnąłem hot-doga i napompowałem opony do normalnego poziomu. Na przedzie było 1,2psi a z tyłu 1,5. Cud że opony wytrzymały.
Ogień w tłoki i już bez zatrzymywania, no może jeszcze tylko w Stanach na małą fotkę.
[link widoczny dla zalogowanych]
W Tarnobrzegu dojeżdżam na piątce do jakichś robót drogowych i chcę zredukować biegi, a nie mogę odnaleźć nogą dźwigni. Pierwsza reakcja to totalne zdziwienie, potem kierunek na prawo i na wciśniętym sprzęgle się stoczyłem siłą pędu, na pobocze.
Wychylam się w prawo, a moja dźwignia zmiany biegów, beztrosko sobie zwisa tuż nad ziemią. Zgasiłem sprzęta i badam co jest grane? Powiem wam, że totalnie mnie to zaskoczyło. Zdążyłem się kompletnie odzwyczaić od myśli, że w Jelonek gdziekolwiek może się zepsuć, a tu bezczelnie coś śmiało się zrąbać. Na szczęście to nic poważnego. Końcówka cięgna zmiany biegów wyskoczyła z gniazda. Kuleczka się wzięła wytarła i sobie wyskoczyła.
[link widoczny dla zalogowanych]
Z kufra wyciągnąłem kawałek druta, którego od dawna wożę na taką właśnie okazję. Tyle ze mną jeździł i w końcu się na coś przydał.
[link widoczny dla zalogowanych]
Ciachu, prachu i po strachu, moto naprawione. Śpieszyć przy naprawie jednak się nie należało, bo nieopatrznie dotknąłem ręką rury wydechowej i przysmażyłem swoją skórę. Oj będzie bolało, przez resztę drogi. Już zakładanie rękawiczki nie było zbyt przyjemne. Twardym trza być, nie miętkim. Płakał tu przecież nie będę. No może trochę, jak nikt nie widzi.
Zmęczony już byłem i dalsza jazda była trochę na siłę. Percepcję jednak starałem się utrzymać w najwyższej gotowości, bo jak wiadomo najbardziej wypadkowe są ostatnie kilometry. Do tego jeszcze ta jazda wprost na zachód jest bardzo męcząca, bo słońce wali promieniami prosto w oczy, a ciemnych okularów przy sobie nie miałem.
Czterdzieści kilometrów przed domem słoneczko się zupełnie schowało i reszta drogi była już w zupełnych ciemnościach. Nie widziałem nawet z jaką prędkością się przemieszczam, bo od drgań na ukraińskich drogach spaliło mi się oświetlenie zegarów. Podświetlony został tylko woltomierz.
[link widoczny dla zalogowanych]
W domu byłem około dwudziestej pierwszej, cały, zdrowy i szczęśliwy, ale mocno zmęczony.
Wyjazd nie był jakoś specjalnie napakowany kilometrami, bo byłem praktycznie z wizytą po sąsiedzku, ale niezapomnianych widoków i ciekawych przeżyć miałem do syta. Nawet sama jazda motocyklem dostarczała ekstremów począwszy od kamieni, szutrów, błotka, po ukraińską morderczą pralkę, aż do górskich serpentynek z nowym dywanikiem.
Najbardziej jednak dała mi popalić pogoda i panujące temperatury. Deszcz i zimno, do jakiegoś stopnia bez problemu oczywiście znoszę, ale niewyobrażalne dla mnie upały skutecznie wysysały ze mnie całą energię. Dwa razy miałem takie chwile, że nie miałem sił, ani ochoty dalej jechać, ale na szczęście były to tylko chwile i po dłuższym odpoczynku w cieniu mobilizacja powracała.
Jak ktoś szuka wrażeń motocyklowych, to spokojnie polecam Rumunię i Ukrainę, warto się tam trochę powłóczyć. Za to separatystycznego Naddniestrza nie polecam i więcej już tam nie pojadę. Za duży stres jak dla mnie, a pięknych widoków niewiele. Już lepiej do Mołdawii, zwłaszcza jak ktoś krasiwej żony szuka hehe.
A i jeszcze jedno mi się przypomniało. Wczoraj oglądałem film o europejskich niedźwiedziach i zostałem uświadomiony, że największa populacja głodnych niedźwiedzi w Europie jest właśnie w Rumunii. Dobrze, że nie wiedziałem tego przed wyjazdem. Jak to mówią głupi ma zawsze szczęście hehe.
No i znowu się opisałem bez opamiętania, ale to po to, że jak dopadnie mnie skleroza, to będę miał co czytać wieczorami wnukom, albo one mi, jak wzrok się rozjedzie.
Pozdrawiam Luca.
[link widoczny dla zalogowanych]
Podsumowanie dnia:
Przejechanych kilometrów : 660
Widzianych krajów: Ukraina, Polska
Awarie: Wytarł się przegub kulowy w cięgnie zmiany biegów i wyskoczyła kuleczka z gniazda. Na szczęście wystarczyło ją wepchnąć z powrotem i zabezpieczyć przed ponownym wypadnięciem kawałkiem drucika.
[link widoczny dla zalogowanych]
Podsumowanie całości:
Koszty:
Zależało mi na tym, by się zmieścić w tysiącu złotych, ale się nie udało. Po podsumowaniu wszystkiego wyszło aż 1210zł.
W tym 530zł paliwo
297 zł żywność i inne drobne opłaty
50 dolarów hotel, czyli jakieś 166zł
20 dolarów mandat, czyli 67zł
150zł telefony, niestety bardzo drogie bo 5zł za minutę i odbierający też coś płaci.
Jelonek przejeżdżając 3516 km spalił 105 litrów paliwa, czyli spalanie wyszło 2,99L/100km.
Uszkodzenia:
Wyrobiła się kuleczka na końcówce cięgna do zmiany biegów. Na razie jeżdżę na związanym drucie, ale trzeba będzie wymienić.
Drgania na ukraińskich i rumuńskich drogach zrobiły mi spustoszenie wśród żarówek.
Spaliło się oświetlenie prędkościomierza i obrotomierza. W ledowych żarówkach w lightbarach, najpierw przestawały świecić poszczególne diody, to wyłączyłem, żeby proces destrukcji się nie pogłębiał. Niestety nic to nie dało, dopiero po przyjeździe do domu zauważyłem, że obie żarówki się kompletnie rozpadły. Metalowa część mocująca została w uchwycie, a LED-y beztrosko sobie podskakiwały na dnie lampy. Niestety w obu lampach spowodowało to wytarcie odblasku i zmatowienie szkła w dolnej części.
Do tego dołączył jeszcze niedawno kupiony akumulator. Najprawdopodobniej od drgań posypały się cele, bo po przyjeździe trzyma prąd tylko pięć dni, a przed wyjazdem, był nówka.
[link widoczny dla zalogowanych]
Żarówki LED po prostu się na Ukraińskich drogach rozpadły i sobie luźno podskakiwały niszcząc odblask i plastikową szybkę.
[link widoczny dla zalogowanych]
Mapka całej trasy poniżej.
[link widoczny dla zalogowanych] |
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|