 |
Polne Drogi Wagabundowe forum dla trampów, obieżyświatów i włóczykijów. "Nie ważne czym, ważne z kim"
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Flarowa
Dołączył: 29 Wrz 2011 Posty: 70 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z zadupia Płeć: 
|
Wysłany: Śro 13:03, 02 Lis 2011 Temat postu: Egipt 2008 wg Flarowej |
|
|
Jest 23 kwietnia 2008. Dziś o 18:30 powinniśmy wzlecieć w powietrze i rozpocząć długą podróż w nieznane.. i intrygujące
Nie jestem do końca spakowana a w zasadzie dopiero zaczęłam, nie kupiłam połowy rzeczy na wyjazd - czyli NORMA. Piotruś też nie spakowany bo ja pakuję nas oboje.
Wkurzam się na Piotrka o to, że zawsze robi wszystko na ostatnią chwilę... Wkurzam się na siebie za to, że robię wszystko na ostatnią chwilę... Wkurzam się na mamę, która się wkurza na mnie, że zawsze wszystko robimy na ostatnią chwilę....
Sielanka po prostu !! Nastrój wakacyjny szlag trafił...
Zgubiłam gdzieś listę (którą robiłam od tygodnia..) i staram się spisać ją od nowa. Po 5 minutach odkrywam że jednak żadna lista nie powstała i że pomyliłam wakacje, więc rezygnuję w ogóle z jej sporządzenia…niech się dzieje co chce ostatecznie nie jadę do dziczy to się dokupi co zapomnę zabrać… Czas mi przecieka przez palce. Wciąż tkwię w miejscu, a musimy wyjechać najpóźniej o 14:00... Nie mamy własnego auta więc skazani jesteśmy na teściową… Będzie cud jeśli zdążymy...
Rozglądam się wokół nieprzytomnie i nie wiem za co zabrać się najpierw.
Przyjeżdża Piotruś, oddał auto i na widok naszej (jeszcze nie "dopakowanej") walizy robi wielkie oczy No... troszkę duża jest.. ale to są AŻ dwa tygodnie
Wcisnęłam do walizy co trzeba, póki mąż nie patrzył. Na całe szczęście że nie przy nim bo kategorycznie zakazał mi pakowania całej zawartości szafy. Nerwowo przeglądane kilka godzin wcześniej wytyczne co wolno a czego nie, jaki wymiar się nadaje a jaki nie, nie przydają się wcale… BO KAŻDY PISZE CO INNEGO. I nie mogę do podręcznego bagażu zabrać pilniczka do paznokci ani obcinaczki no bo pewnie wydłubię pilotowi oczy w czasie lotu. Dla pewności ważę walizy i jeszcze się mieścimy. Mąż stoi nade mną jak kat…patrzy kątem oka… ile ty wpakowałaś tych kosmetyków, bo jak za dużo to wyciągnę wszystko i nie zabierzemy nic pokornie pokazałam maleństwo kosmetyczne, jak na moje możliwości, przezornie część spakowałam razem z butami i nie widział
Miałam zamiar zrobić jeszcze jedzenie na drogę, ale zawartość lodówki niestety nie wystarczyła ale może jeszcze chociaż się coś kupi… Ogarniam mieszkanie żeby nie wracać do kompletnego burdelu po 2 tygodniach…ogólnie jest nieźle…lecę pod prysznic przecież nie pojadę taka niewykąpana. Jest już 14:20 a teściowej dalej nie ma…dobrze że chociaż raz nie będzie na mnie że się nie wyrabiamy… wreszcie jest i wyjeżdżamy. Mam dziwne wrażenie, że o czymś zapomniałam...
- oczywiście nie mamy co jeść w samolocie… ale nic już nie mówię jedźmy bo jak zatrzymamy się przy jakimkolwiek sklepie to spóźnimy się na samolot.
Wypakowujemy walizy i idziemy szukać przedstawiciela biura żeby odebrać bilety… iiiiii nik to nie je doma… do godziny wyznaczonej jest jeszcze chwila więc poczekamy…zaczynają się schodzić ludzie i nie jestem pewna czy chcę z nimi lecieć jednym samolotem.
Przyszedł dla nas czas na stawienie się do odprawy. Odstaliśmy swoje w kolejce... a im krótsza była, tym większe miałam obawy, że źle zważyliśmy walizki i każą nam z niej wyciągać np. moje ulubione buty
Ale.... patrzę na cyferki wskazujące wagę bagażu kolejnych odprawianych osób... Wszyscy wokół nas mają dużo poniżej maksymalnej wagi!! No to teraz mam stresa nie na darmo… wpychamy walizę i o dziwo obie się mieszczą… no to kamień z serca…tylko czy te walizki wytrzymają… jak się wysypie wszystko albo jak nam zgubią walizki… dobrze że zapakowałam do podręcznego kilka najważniejszych rzeczy – jakieś 4kg.
Idziemy jeszcze coś zjeść. Zdzierają 7 zł za kawałek kanapki, ale niech im będzie ostatecznie wolę to niż potrawkę z kundla, kota albo innego cuda, czy co tam te araby jadają. Zjadamy i idziemy w kierunku bramek, bo chcemy jeszcze kupić wodę i przewodnik(bo ojciec zgubił mój)...
Ale... to jest MISSION IMPOSSIBLE na katowickim lotnisku kupi się tylko alkohol i od łaski słodycze…
Pełno wojskowych lecących do Bejrutu nawet nie ma gdzie usiąść…o pójściu do toalety też można pomarzyć na całe lotnisko jest aż jedna i na dodatek rzygająca.
Przez cały czas oczekiwania na otwarcie bramy, wyrażam głośno i dobitnie swoją dezaprobatę względem wszystkiego wokół…
Mąż milczy (czym wkurza mnie jeszcze bardziej...). Nastrój "wakacyjny" poszedł się....*%&^%^%$^& Staram się go jakoś ugłaskać w końcu to nasze wakacje życia i nie będziemy pokłóceni przez 2 tygodnie.
Włazimy do samolotu i szukamy naszych miejsc. Po drodze mijamy ciasno stłoczone fotele.. jeden przy drugim... Miejsca na nogi nawet dla mnie niewiele... zawsze wiedziałam że nie lubię latać
Samolot wzbija się w powietrze i po raz pierwszy w tym dniu czuję przyjemny dreszczyk emocji. I całą zawartość żołądka w gardle – teraz jestem pewna – NIE LUBIĘ LATAĆ
Piotruś spełnia się artystycznie a mnie się dziób nie zamyka, w końcu zasypiam na Piotrusiowych kolanach i jest wspaniale i błogo, ale nie na długo bo robię się głodna, a na posiłek się nie zanosi... Po jakimś czasie zaczęłam mieć przywidzenia... Ujrzałam siedzącego prawie obok mnie kompletnie zalanego gościa, a jego kumpel pociąga z gwinta koniak…chyba muszę być już bardzo zmęczona…
Jest 23:00 usiłuję dziwnymi pozami doprowadzić krew do wszystkich kończyn. Mówię głośno, ze wszystko mnie boli, ale w tym momencie czuję da sobie wściekłe spojrzenie prawie dwumetrowego faceta w fotelu za mną... i postanawiam więcej się nie odzywać
Jestem połamana, niewyspana, rozczochrana i ogólnie wyglądam strasznie. Za oknem nic nie widać, ale czego się spodziewać skoro jesteśmy nad Egiptem w środku nocy – logika blondynki. Lądujemy. Brawa dla pilota - żyjemy
Wysiadamy z i nagle zionie na nas powietrze rodem z piekieł... Chciałabym się rozebrać tylko nie bardzo jest do czego, mam wrażenie, że zaraz się roztopię...
Teraz pora na wypełnianie jakichś durnych świstków pobytowych i płacenie kasy za coś tam. Wiadomo gdzie Polacy, bo drą mordę na całe lotnisko. Markowe ciuchy naubierali Niech widzą, że MA
Wstyd mi, że przyleciałam z tą hołotą... "Panie Boże... Błagam !! Niech oni jadą w inne miejsce...nie do naszego hotelu"
Przydzielono nam odpowiedni autokar i czekamy bo jeszcze nie przyjechał… czekamy, czekamy busa nie ma…pięknie spędzimy noc na lotnisku…zawsze o tym marzyłam…jest gorąco jak w piekle. Wreszcie pojawia się wrzeszczący po arabsku do telefonu rezydent i po 5 min przyjeżdża bus…jakieś jełopy wrzucają nasze bagaże przez okno…patrze wielkimi oczami co się dzieje… a ten łape wyciąga że mu się należy dolar… ciekawe skąd mam mieć dolara jak tyle co wysiadłam z samolotu i to w środku nocy…ten drze morde że kasa…daliśmy najdrobniejsze co mieliśmy – 10$...sępy królewskie. W całym życiu nie dałam tak wysokiego napiwku i to jeszcze nie z własnej woli więc humor mam odpowiedni. Piotrek krzywo patrzy żebym się już nie złościła, że skąpiec jestem.
... Kolejna godzina w podróży...
Po drodze tysiące hoteli… Ładne. Marudzę, że nie wzięliśmy tamtych, bo nasz pewnie gorszy... Okazało się, że nie do końca gorszy… wysiadamy z busa … powitał nas zapach polskiej gnojówki…bosko po prostu jak tak ma wyglądać nasza podróż marzeń to ja dziękuję.
Nasz Hilton prezentuje się rewelacyjnie. Wchodzimy do hotelu, a tu następna niespodzianka – tłuką młotem w ścianę… Patrzę przerażona już nic nie mówię…Częstują nas jakimś napojem ale nie mamy odwagi a konkretnie to ja nie mam więc mąż też ma zakaz…
Teraz tylko klucz i jazda do pokoju... Zaznaczamy przezornie, że my w podróży poślubnej a do paszportu dajemy souvenir w wysokości 20$. Pan zrozumiał i bez słowa zmienił numer pokoju i wręczył klucz, mógł chociaż pogratulować… no dobra za dużo wymagam.
Do pokoju odwiózł nas hotelowy boy (a kawał drogi od recepcji).. Pokój na piętrze (dalej śmierdzi tym nawozem)…otwieramy…i chwila prawdy…otwieram oczy i … PIĘKNIE dokładnie jak na zdjęciu w katalogu…w międzyczasie wniesiono nasze bagaże…nauczeni już na lotnisku daliśmy polskie złotówki. Otwieramy balkon i okazuje się że mamy widok na morze…nie wierzę własnym oczom. Normalnie taka przyjemność kosztuje z 300 za tydzień od osoby a my mamy za jedyne 20 dolców…eh wszędzie te łapówki.
Zmęczeni padamy na łóżko i zasypiamy natychmiast.
Rano budzimy się prawie o 10… jest pięknie, bosko, tak jak marzyłam…no może poza jednym potwornie chce mi się jeść więc pędem na śniadanie…matko jaki wybór…tyle żarcia na raz w życiu nie widziałam, pieczywa chyba 20 rodzajów, sałatki, owoce, ciasteczka, pączki nie wiemy za co się chwycić. Tak to jest jak się ze wsi przyjeżdża do cywilizacji …jesteśmy tak najedzeni że mamy problem wstać. Potem robimy mały obchód po kompleksie hotelowym i idziemy na spotkanie z rezydentką. Nie jesteśmy jednak sami w hotelu… myślę fajnie, będzie do kogo dziób otworzyć … ale natychmiast pożałowałam tego…jest ledwie południe a panowie już są porządnie wstawieni…cuchnie od nich alkoholem na 3 km…drą gęby, że im się nie podoba bo muszą płacić…że co to za all inclusive że nic nie mogą bo jak oni byli na Kubie to wszystko mogli a tu nic im nie wolno itp. Już współczuję tej rezydentce i Egipcjanom najpierw plagi a teraz Polacy.
Czas spędzaliśmy na błogim lenistwie
Mieliśmy czytać i nadrabiać zaległości więc Flarciowi skończyły się już w 5 dniu i w akcie rozpaczy zaczął czytać angielskie kryminały i harlequiny) Program animacyjny był zdecydowanie marny. Taniec brzucha to ja wykonuję lepszy w czasie kąpieli, do siatkówki się nie pchaliśmy ze swoją kondycją i moimi pazurami. Ale przynajmniej był niezły ubaw z uczestników tych sportów.
Było cudownie, ale... nawet w raju może się nudzić, więc postanowiliśmy wybrać się na wycieczkę. Wybór wycieczek ogromny i ceny także rozsądne jak na warunki egipskie. Zdecydowaliśmy się na safari na quadach i przejażdżkę wielbłądami. Zbiórka na recepcji…okazuje się że jesteśmy tylko my…no nic idziemy najwyżej będziemy krzyczeć o pomoc…jedziemy z osobistym kierowcą nie ma co jak każda wycieczka tak ma wyglądać to ja się piszę na więcej. Poznajemy krajobraz Sharm…i delikatnie mówiąc brud nieprzeciętny…podjeżdżamy na miejsce…podstawiają nam napoje…myślę miło bo gorąco nieprzeciętnie…natychmiast spod ziemi wyrasta tubylec z arafatkami i chce nam wcisnąć ale na szczęście mamy swoje…całe szczęście pojawili się pozostali uczestnicy wycieczki, nie odważyłabym się pojechać sama z arabem. Każę otworzyć Peterowi napój a ten wyciąga zapasy hotelowe i mówi że zaraz jak otworzy z tacki to każą zapłacić za całość… cwaniaki… miał rację. Jedziemy…niewygodnie mi na tym quadzie w tyłek wbijają się jakieś metalowe pręty, ale za to jakie widoki piękne…pierwszy postój i maruderzy zaczynają narzekać…eh Ci Polacy jadąc na pustynię oczekują limuzyny z klimatyzacją albo co najmniej lektyki z 4 murzynami najlepiej jeszcze żeby wachlowali liściem palmowym.
Następny postój wielbłądy…zawsze chciałam się przejechać. Jaka ja głupia byłam… wsiadłam na wielbłąda po raz pierwszy i ostatni… krzywe, przynajmniej mój był tak osiodłany, że bałam się ruszyć żeby przypadkiem nie spaść, niewygodne, krnąbrne i śmierdzące…wyglądam na tym koszmarnie zero gracji. NIGDY WIĘCEJ…
Było obiecująco więc entuzjastycznie nastawieni czekamy na następną wycieczkę.
[/img]
Tym razem Kair. Ale już w południe w niedzielę czuję nadciągającą tragedię – ZEMSTA FARAONA. Do ostatniej chwili nie wiedziałam czy pojedziemy…ale myślę jak znam swoje szczęście to jak nie pojedziemy to mi nic nie będzie…więc na przekór jedziemy. Wyjazd po północy…autokar co prawda bardzo wygodny jak na autokar, a jako pierwsi wsiadający wybór miejsc całkiem duży. Okazuje się też że potrafią być normalni Polacy… no ale wyjątek tylko potwierdza regułę. Po godzinie krążenia po Sharm mam już dość autobusu… nie wiem jak ja dojadę do tego Kairu… Jeszcze ostatni postój z toaletą więc wszyscy lecą. W jednej sekundzie zrozumiałam za co zapłaciliśmy za swój hotel… łazienka w tak opłakanym stanie że w życiu nie widziałam takiej ruiny, no może w Rumunii, kran trzeba odkręcać przez grubą warstwę chusteczek, wszystko porozkręcane, pełno wody…koszmar…Wreszcie jedziemy…próbuję spać ale marnie mi idzie…wreszcie udaje mi się zasnąć. Nad ranem pozwalają nam wyjść…mój pęcherz ledwie się trzyma… łaskawie można iść do toalety. Nigdy więcej autokarowych wycieczek, jestem cała połamana, wyglądam jak siedem nieszczęść. Wjeżdżamy do Kairu…nigdy w życiu nie widziałam takiego brudu… w polskich miastach w porównaniu jest idealnie sterylnie. Na środku chodnika leżą wory ze śmieciami wielkości wysypiska… z każdego kąta straszą śmieci a w tym wszystkim mieszkają ludzie… po prostu przerażające… ale to dopiero początek… większość mieszkańców mieszka w domach bez dachu(,żeby podatku nie płacić) wszystkie wyglądają jakby miały się za chwilę zawalić… to też nic… 20% mieszkańców Kairu mieszka na cmentarzu w grobach swoich przodków albo sąsiadów… widok jest przerażający. Dodatkowo ich zarobki 300zł/miesiąc… bieda zionie z każdego zakątka, a mimo to ludzie są uśmiechnięci i wyglądają na szczęśliwych. Jesteśmy zszokowani.
Przyjeżdżamy pod muzeum… na miły początek zakaz fotografowania i najlepiej w ogóle aparatu nie brać bo mogą oddać inny niż się zostawiło. Ludzi tłum nie widać nawet kawałka miejsca żeby się wcisnąć…myślę może będzie jakaś klima w środku… typowe babskie myślenie… przecież jak budowali to muzeum to klimatyzacji nie wynaleziono… no więc jak można się spodziewać gorąco jak w piekle… ludzi tona jeden przez drugiego krzyczy jeden pcha się przed drugiego. Wstęp do Sali Mumii kosmicznie drogi a i tak niewiele się za to zobaczy. Po 20 minutach mamy dość… Peter jeszcze się trzyma ale ja zaczynam chodzić po swojemu – byle szybciej… ogólnie jestem zawiedziona… nie ma na nic czasu, wszystko szybko i jak tu się na spokojnie przyjrzeć chociaż części tego co jest. Chętnie spędziłabym tam cały dzień byle nie było tylu ludzi. Wychodzimy teraz rejs po nilu. Bardzo długi bo aż 15 min. Zaszaleli. Nil delikatnie mówiąc – ściek w najgorszym tego słowa znaczeniu. Na miarę sosnowieckie Przemszy. Przy okazji pokaz tańca brzucha dał nam – uwaga FACET i o dziwo szło mu lepiej niż instruktorce w hotelu. Potem muzeum papirusa i kolejny zakaz fotografowania – co robią Polacy – fotografują… porażka po prostu, powiedz coś polakowi to i tak zrobi jak będzie chciał. Oglądamy papirusy ale ich ceny są wprost kosmiczne, zwłaszcza tych ciekawszych i większych. Najchętniej kupiłabym ze 3 takie wielkie tylko że wartość ich przekroczyłaby koszt całego naszego pobytu w Egipcie. Kolejnym punktem są piramidy. Mam wrażenie że ciągle lecimy, spieszą się wszyscy. Wokół ciągle syf, brud i bajzel. Piramidy ogromne, robią wrażenie jak na „kupę kamieni i gruzu” całkiem nieźle. Ludzi pełno, ledwo wysiada się z autobusu już obsiadają sprzedawczyki, a to wielbłąda, a to arafaten, a to kartkę a to inne pierdoły…nie ma nic za darmo za wszystko trzeba płacić nawet jak ma zrobić zdjęcie jełop jeden z drugim. Do piramidy mieliśmy wchodzić…ale wstęp drogi i znowu nie wolno robić zdjęć, jest o 15 stopni więcej niż na zewnątrz – czyli jakieś 60/70 stopni i w zasadzie to niewiele widać…nie dam kupe kasy żeby w ciemnościach umierać z gorąca. Pod piramidę podchodzić nie wolno… ale jak wszyscy lezą to my też…odgwizdują dopiero od 3 stopnia…Żeby zrobić zdjęcie z piramidami trzeba się nieźle nagimnastykować żeby jeszcze kogoś na nich nie było. Czas mija strasznie szybko i trzeba jechać dalej a my chcielibyśmy tu jeszcze zostać jeszcze tyle zdjęć do zrobienia. Po lunchu jazda do pałacu perfum i na bazar. Okazuje się że sprzedawcy biegle radzą sobie z polskim językiem, żartują nawet…jesteśmy w szoku. Dajemy się namówić na zakup kilku flakoników z ichniej promocji. Opakowania śmierdzą bezdomnym dziadkiem, ale perfumy całkiem całkiem, jakość niczego sobie a i cena też przystępna. Na bazar niewiele osób chce ale jak się uparli to trzeba jechać. My nie mamy zamiaru się ruszać. Akurat się zaczęły modły w meczecie…jak te dzikusy się drą… na potęgę…nie da się tego z niczym porównać. Wreszcie jedziemy do domu. Ogólnie bardzo zadowoleni ale zmęczeni docieramy do pokoju…głodni bo nie zdążyliśmy na kolację rozpaczamy że nie dotrwamy do rana… a tu niespodzianka…czeka na nas kolacja…no taki hotel to ja rozumiem.
Flarciowi tak bardzo podobały się quady, że postanowiliśmy skorzystać jeszcze raz ale tym razem bez wielbłądów. Ponownie osobisty transport i szaleńcza jazda ulicami Sharm. Tym razem jesteśmy na wycieczce SAMI. Matusiu jak nic wywiozą nas na pustynię, okradną, pobiją i porzucą aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa
Raz kozie śmierć - jedziemy. sprzęcik zwrotny szybki jazda jak marzenie. Jesteśmy mile zaskoczeni kolejnymi postojami u beduinów na tradycyjnej herbatce. Powoli zaczynamy dostrzegać że plan wycieczki też mamy indywidualny, zwiedzanie tradycyjnych mieszkań Egipcjan - karton pośrodku wysypiska śmieci, lunch time - mamy indywidualnie z kuchni z pozdrowieniami od kucharza podany obiadek, plaża piękna piaszczysta, krystalicznie czysta woda. Gadu gadu z przewodnikiem i jedziemy na pustynię - PRAWDZIWĄ - góry piasku, skaliste surowe góry
Na koniec pobytu udało się kupić jeszcze kilka drobiazgów- piramidkę, na początku myślałam, że to sama figurka, po czym okazało się, że to całkiem niezły schowek na biżuterię. Sprzedawca oczywiście arab – więc jego zamiłowanie do targowania jest oczywiście ogromne… i na nasze szczęście już na sam początek się pomylił podając cenę do sprzedaży, próbował potem jeszcze kombinować ale nic z tego… myślimy udało się i idziemy do wyjścia…ale nie tak prędko to nie było jego stoisko i teraz jeszcze do niego musimy iść…kolejne perfumy…pokazuje tysiące zapachów, tysiące możliwości, a my patrzymy po sobie byle szybciej się uwolnić….nie jest łatwo chyba będzie trzeba coś kupić…ale dla zasady kręcimy nosem…ostatecznie wychodzimy z butelką mięty…w rozmiarze medium choć bardzo chciał nam dać „family size”. Oczywiście arab nauczył się z jakiego miasta jesteśmy i jak się nazywamy.
Ale co dobre szybko się kończy i powrót do rzeczywistości okazał się brutalny…mamy nadzieję jeszcze kiedyś tam wrócić.
Jakby to krótko ująć - Egipt.... kraj pełen sprzeczności... W większości biedni, ludzie, choć mimo wszystko uśmiechnięci... brud (charakterystyczny dla afrykańskich klimatów) zasady, których nikt nie przestrzega, ogromne pustynne przestrzenie, wysokie skaliste góry... Pomiędzy tym wszystkim majestatyczne kompleksy hotelowe ukazujące całkiem inną rzeczywistość...

Ostatnio zmieniony przez Flarowa dnia Śro 13:51, 02 Lis 2011, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
 |
cejot
Dołączył: 29 Wrz 2011 Posty: 824 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Strzeniówka Płeć: 
|
Wysłany: Śro 20:29, 02 Lis 2011 Temat postu: |
|
|
Ufff przebrnąłem przez ten cały opis . Powiem jedno - masz Flarowa talent do pisania. Czyta się jak z "Pamiętnika blondynki" . Opis naprawdę super i z humorem. Chociaż według mnie wycieczka byłaby ciekawsza i bardziej romantyczna jak byście spali pod namiotem na pustyni a jedzenie musielibyście zdobyć sami. . Naprawdę należą się brawa za taką relację: zdjęcia a przede wszystkim opis - uśmiałem się do łez....
Ostatnio zmieniony przez cejot dnia Śro 20:30, 02 Lis 2011, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
 |
Flar Administrator
Dołączył: 29 Wrz 2011 Posty: 264 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Sosnowiec Płeć: 
|
Wysłany: Czw 7:21, 03 Lis 2011 Temat postu: |
|
|
Czaruś w Egipcie to samodzielnie nie możesz jeździć od miasta do miasta... tylko w konwoju  |
|
Powrót do góry |
|
 |
cejot
Dołączył: 29 Wrz 2011 Posty: 824 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Strzeniówka Płeć: 
|
Wysłany: Czw 7:24, 03 Lis 2011 Temat postu: |
|
|
No tak, ale zawsze można próbować uciec z konwoju i już mamy przygodę jak my próbujemy schować się przed ostrzałem za jakąś wydmą . Nie no, żartowałem, ale swoją drogą jest to jednak dość nieprzyjemne jak wszędzie masz eskortę....  |
|
Powrót do góry |
|
 |
Flar Administrator
Dołączył: 29 Wrz 2011 Posty: 264 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Sosnowiec Płeć: 
|
Wysłany: Czw 7:28, 03 Lis 2011 Temat postu: |
|
|
to fakt - dlatego następna relacja będzie z kreta... tzn z Krety na własną rękę |
|
Powrót do góry |
|
 |
Flarowa
Dołączył: 29 Wrz 2011 Posty: 70 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z zadupia Płeć: 
|
Wysłany: Pią 10:14, 04 Lis 2011 Temat postu: |
|
|
W Egipcie nie możesz się poruszać poza kurortem w którym Cię umieszczono, samych wypożyczalni samochodów w zasadzie nie ma, a i tak najbezpieczniej brać z hotelu. Inna sprawa to to, że jeśli nie szprechasz po arabsku to traktują cię jak wyzyskującą klasę wyższą i najchętniej by cię zostawili bez grosza przy duszy. |
|
Powrót do góry |
|
 |
cejot
Dołączył: 29 Wrz 2011 Posty: 824 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Strzeniówka Płeć: 
|
Wysłany: Pią 11:09, 04 Lis 2011 Temat postu: |
|
|
No właśnie słyszałem od kolegów którzy jeżdzą nurkować do Egiptu że najlepiej im jest na statku (takie podwodne safari) i najlepiej żeby nie schodzić na ląd do Arabusów...  |
|
Powrót do góry |
|
 |
Flarowa
Dołączył: 29 Wrz 2011 Posty: 70 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z zadupia Płeć: 
|
Wysłany: Pią 11:36, 04 Lis 2011 Temat postu: |
|
|
oj te arabusy
prawdę powiedziawszy to po kurortach są tak do bólu mili że aż nie dobrze się robi
tak bardzo chcą sprzedać swoje że wchodzą ci do tyłka z taką ilością wazeliny żebyś przypadkiem nie poczuł |
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|