Forum Polne Drogi Strona Główna Polne Drogi
Wagabundowe forum dla trampów, obieżyświatów i włóczykijów. "Nie ważne czym, ważne z kim"
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Do you Do you St.Tropez?
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Polne Drogi Strona Główna -> Nasze wyprawy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Luca



Dołączył: 13 Paź 2011
Posty: 300
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Okolice Kielc
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 11:45, 18 Gru 2013    Temat postu:

Dzień czwarty, wtorek 3 września.

Rano budzi mnie słoneczko. Na niebie ani jednej chmurki, temperatura też niczego sobie.
[link widoczny dla zalogowanych]

Spało mi się dobrze, choć zaczynają mi dokuczać plecy, ale to wina braku powietrza w mojej samopompującej się karimacie z Biedronki. Teraz to jest karimata samowypompowująca, ale za to przestał mnie boleć rozcięty kciuk a może po prostu straciłem w nim czucie od nieustannych drgań kierownicy. Nie śpieszyłem się zbytnio, bo trzeba było wysuszyć namiot z rosy. Jelonek też dzielnie przetrwał noc.
Zgadnijcie, czy były jakieś ślimaki?
Otóż nie było ani jednego ślimaczka, ani na Jelonku, ani pod. Rozbawiło mnie to niezmiernie, bo wyobraziłem sobie, że Francuzi wszystkie zjedli i dlatego nie ma. Potem jednak w trawie znalazłem jednego maleńkiego w skorupce. Taka miniaturka naszego ślimaka Winniczka. Żyje pewnie dlatego, że jest mizernych rozmiarów i go jeszcze nie wypatrzyli smakosze płazów. Po beztrosko spędzonej godzince czasu namiot wysechł i można było się zwijać.
Początkowo miałem plany, żeby pojechać jeszcze raz do tego bunkra i pozwiedzać ale rano jakoś mi przeszła ochota i stwierdziłem, że szkoda czasu na łażenie jak kret pod ziemią, skoro na zewnątrz jest taka piękna pogoda.
Szybkie poranne planowanie palcem po mapie i już wiem, gdzie chcę dzisiaj pojechać. Kierunek Paris, stolica Francji. Tam jeszcze nigdy nie byłem, no może i byłem, ale tylko na samym lotnisku, które się kilka miesięcy później zawaliło, ale to się przecież nie liczy.
Przyszła pora na kolejną przeprawę pod stalową liną. Wczoraj poszło w miarę bezproblemowo, to dzisiaj już mam wprawę. Podniosłem jedną ręką linę a drugą przepycham motocykl. No tak zamiast na nim siedzieć to ja go staram się przepchać jedną ręką, stojąc obok. Długo nie trzeba było czekać na efekty. W momencie, gdy trzymałem linę wprost nad moją głową, Jelonek stracił równowagę i zaczął lecieć na prawą stronę.
Niestety nie byłem w stanie utrzymać jedną ręką żelastwa i odruchowo puściłem stalową grubą linę, łapiąc obiema rękami walący się dobytek. Jelonka utrzymałem w pionie, ale lina spadła mi na głowę i zsunęła po moich plecach, opierając się na tobołach, zamocowanych z tyłu motocykla. Dobrze, że miałem na głowie kask i mi nic się nie stało, ale lakier na kasku nosi po dziś dzień ślady ataku.
Nie ma to jak spory zastrzyk adrenaliny z samego rana. Nawet nie musiałem szukać kawy, bo poranna senność od razu mi przeszła.
Pchnąłem obiema rękami Jelonka pół metra do przodu i zrzuciłem obwisłą linę z bagażu. Jeszcze na dowidzenia, rozkołysana walnęła mi w tylny błotnik, ale kij jej w oko, niech se tu rdzewieje. Ja jestem znowu wolny i pojadę tam gdzie mnie oczy poniosą, czyli konkretnie na Metz. Do miasta dojechałem dosyć szybko darmową autostradą. Miasto duże i zabytkowe, położone jest nad rzeką Mozelą. Z daleka było widać sporo zabytkowych kościołów. Miasto jednak ominąłem trochę bokiem i zjechałem na autostradę A4 w kierunku Paryża.
Niestety okazało się, że autostrada na Paryż jest płatna, ale to już po fakcie się zorientowałem.
W prawdzie autostradą do Paryża jest tylko 330 kilometrów, ale koszt przejazdu taką płatną autostradą może nie być wcale mały, zatem wykorzystam pierwszy zjazd i poszukam darmowej drogi.
Na bramkach zapłaciłem zaledwie 90 centów, bo przejechałem tylko kilka kilometrów, to mój budżet zbytnio nie ucierpiał.
Wjechałem do małego miasteczka Brie a tam inny świat. Wąskie uliczki, zabytkowe kamieniczki i ludzie nigdzie się nie śpieszący. W tak miłych okolicznościach warto zjeść śniadanie, zwłaszcza, że w brzuchu już od dłuższego czasu burczy.
[link widoczny dla zalogowanych]

W małym supermarkeciku zrobiłem potrzebne zakupy. Od razu przy wejściu zrobiło się miło, gdy ciemnowłosa francuska pani ekspedientka, uśmiechając się do mnie powiedziała ,,bonżur” czy jakoś tak podobnie. Odpowiedziałem jej tym samym a raczej podobnym ,,bonżyułur”, ponieważ nie władam językiem francuskim mówiłem niewyraźnie, tak jak się mówi przez zęby. Pani jednak nie dała za wygraną i powiedziała po francusku coś w rodzaju w czym mogę pomóc a ja wymiękłem. Mój zasób słownictwa się definitywnie wyczerpał i odpowiedziałem tak jak umiałem, czyli w ojczystym języku ,,ja tylko chciałem popatrzeć, znaczy rozejrzeć się”
Sympatyczna pani wiedziała już, że ze mną łatwo nie pójdzie, ale pozwoliła mi swobodnie pobuszować między półkami. Postanowiłem nie żywić się byle czym, żeby nie opaść z sił w drodze. Pieczywo, znaczy się słynna francuska bagietka, trochę mięcha, nabiału, warzyw i owoców, oraz słodyczy. To był mój żelazny zestaw żywieniowy przy prawie każdych spożywczych zakupach.
[link widoczny dla zalogowanych]

Przy kasie nawiązała się między mną a ekspediętką skomplikowana i zawiła rozmowa. Pani coś do mnie mówiła a ja zupełnie nie wiedziałem o co chodzi. Dopiero gdy przeszliśmy do dialogu ręcznego, czy też manualnego, okazało się, że pani pytała mnie czy chcę reklamówkę na moje zakupy. Z dumą odmówiłem machnięciem ręki i skrzywieniem oblicza, wkładając większość sprawunków do kasku. Mam przecież kask, to po co mi reklamówka?
Śniadanie zjadłem w spokoju obserwując okolicznych mieszkańców. Sami starsi ludzie, nigdzie się nie śpieszący i najczęściej korzystający z lavomatic, czyli z pralni. Tam się spotykają i prowadzą życie towarzyskie. A gdzie ludzie w średnim wieku, gdzie młodzież i dzieci? Może w pracy i w szkole a może ich już nie ma? Odniosłem wrażenie, że miasteczko urocze, ale raczej wymierające. Nawet pan ze straży miejskiej nie był już młodzieniaszkiem.
Wyszedł z samochodu i myślałem, że dostanę jakieś upomnienie, że żrę tu na chodniku, krusząc bagietką dookoła, ale nie. Nawet się nie odezwał, tylko gdzieś sobie poszedł.
Pogoda idealnie motocyklowa, cieplutko i nie ma tego męczącego wiatru. Trochę się rozleniwiłem tym śniadaniem, ale pora jechać dalej.
Miasteczko fajne , zadbane z sielańską atmosferą, ale na wakacje to bym tu nie przyjechał, bo można by umrzeć tu z nudów.
Jadę trochę na czuja, bo mój atlas jest bardzo niedokładny i nie ma na nim tych miejscowości na które kierują tutejsze znaki. W jednym miejscu musiałem zapytać tubylca o kierunek, bo nazwy na drogowych tablicach zupełnie nic mi nie mówiły.
Starszy pan zaprosił mnie do domu, bo musiał poszukać okularów. Po krótkiej pogawędce łopatologicznej ustaliliśmy, że jadę jednak w dobrym kierunku.
Teren trochę pagórkowaty, duże przestrzenie, ruch znikomy, dobra droga, taki trochę motocyklowy ‘’hajłej”
[link widoczny dla zalogowanych]

Teren typowo rolniczy, jak okiem sięgnąć to pola uprawne. Miejscowości jak są to małe, kilka domków i oddalone od siebie o kilkanaście kilometrów. Czasem nawet tylko pięć, sześć domostw i już po miejscowości. Widać, że domy stare z szarego kamienia, może nawet zabytkowe. Ludzi bardzo mało, czasem przejeżdżam przez wioskę i nikogo żywego nie widzę. No może czasem jakąś kurę, czy pieska. Kilka ciągników w polach pracuje a gdzie jest reszta ludzi? Znowu mam wrażenie, że ludzie tu powymierali, albo wyjechali bo nikomu z młodych już się nie chce robić na roli.
Nie wszyscy jednak, bo są ślady ludzkiej bytności. Jakieś kwiatuszki w oknach, firaneczki, woda w wiaderku, kotek na progu drzwi wejściowych, nowy samochód przy domu.
W tych nieco większych wioskach nie ma nic, nie ma sklepu, szkoły, kościoła, ale jedno zawsze jest. Jest warsztat samochodowy. Można łatwo poznać, bo przeważnie kilka złomów w trawie sobie stoi. Nie wiem, czy Francuzi tak bardzo dbają o swoje samochody, że co chwila oddają do warsztatu na przegląd serwisowy, czy też samochody po prostu wymagają częstego dostępu do mechanika?
Na tym bezludziu między domami pojazdów jak na lekarstwo, ale warsztaty są i są zawalone puszkami nowymi i starymi. Są też i radary, ale chyba nie foto. Takie LED-owe , na których pokazuje ile się jedzie a jak jedzie się za szybko to dodatkowo błyska stroboskopem po oczach, żeby nakłonić do wolniejszego przejazdu przez daną miejscowość. Nikomu krzywdy nie robi a skutecznie motywuje do jazdy 50km/h w terenie zabudowanym. Mam nadzieję, że mimo wszystko jakichś ukrytych fotek mi nie robiło.
Teren się zmienił na bardziej leśny i na jednym ze skrzyżowań minąłem francuskiego motocyklistę, który dosiadał dużej armatury, chyba VTX-a. Machnąłem mu ręką na przywitanie a on odwzajemnił. Zapewne zauważył, że mam na plecach napisane POLSKA. Po chwili mnie dogonił, zrównał się ze mną, odwrócił się do mnie i z uśmiechem pokazał kciukiem OK, kiwając przy tym głową. Ja też się do niego szeroko uśmiechnąłem, a niech francuscy motocykliści wiedzą, że również polscy motocykliści wszystkie żeby mają.
Później mnie wyprzedził i pojechał przed siebie, pozdrawiając przy tym jeszcze raz. Był to stary wyjadacz w wieku gdzieś 60-70lat z naszywką na plecach jakiegoś klubu.
Miło było spotkać przyjaznego motocyklistę na tym bezludziu, tak od razu raźniej mi się na duszy zrobiło.
Od dłuższego czasu rozglądam się za stacją benzynową, bo Jelonek dawno już u wodopoju nie był. W końcu jakieś małe miasteczko, ale stacji benzynowej jak nie było tak nie ma. Jadę już z duszą na ramieniu, że zaraz trzeba będzie włączyć na rezerwę i wtedy max 50km delikatnej jazdy a potem amba.
Już nie pamiętam gdzie, ale chyba w miasteczku Piennes robotnicy drogowi pokierowali mnie do stacji benzynowej. Dobrze, że się zapytałem, bo sam bym do niej nie trafił.
Stacja mała, zaledwie dwa dystrybutory i w automacie. Miałem nadzieję, że w końcu kupię mapę Francji by nie jeździć na oślep a tu klapa. Dobrze, że przynajmniej paliwo jest. Oby tylko moja karta bankomatowa zadziałała. No i tu moje zdziwienie było wielkie. Francuski automat przemówił do mnie w moim ojczystym języku.
[link widoczny dla zalogowanych]

W pierwszej chwili myślałem, że tak dobrze rozumiem po francusku, ale gdy przeczytałem ,,proszę wybrać produkt” poczułem się jak u siebie. Taką chwilę trzeba było uczcić zalaniem Jelonka do pełna.
Robi się coraz cieplej. Pogoda idealna dla motocyklisty. Na zewnątrz czarna skóra a pod spodem tylko czarna bielizna i jest idealnie.
Nawet krajobraz miejscami jakiś taki bardziej pustynny.
[link widoczny dla zalogowanych]

Czas i kilometry uciekają, ale w moim atlasie jakoś tak drogi mało co ubywa. Jakieś trzy, cztery centymetry to około 100km, masakra.
Asfalt też trochę męczy, bo zrobiony jest z grubych wystających kamyków.
[link widoczny dla zalogowanych]

Jak się jedzie setką i więcej to opony głośno szumią, czuć wtedy po silniku dodatkowy opór toczenia, ale za to przyczepność rewelacyjna. Nie ma mowy o jakimkolwiek uślizgu na zakręcie. Można wykładać się do woli a żadna opona i tak nie puści. Opony są jakby przyspawane do podłoża. Ciekawostką jest, że w momencie wjechania w teren zabudowany, asfalt przechodzi metamorfozę na zwykły gładki. Opony przestają szumieć i robi się cicho. Swoim Jelonkiem to i tak mało hałasu robię ale taka ciężarówka poza terenem zabudowanym spod kół daje po uszach.
Mijam kolejne miasteczka większe i mniejsze. W oczy rzuca się ilość zabytków jakie tam mają. Byle jaka miejscowość i zabytków nie brakuje a w dodatku większość w bardzo dobrym stanie. Poza tym to jest całkiem przyjemnie i czysto.
Przyszła pora na kawę, bo senny się zrobiłem przy tej sielance. Szybko znalazłem jakąś kafejkę w celu pozbycia się dwóch euro i osiemdziesięciu centów, za dużą kawę z mlekiem. Kawa pyszna ale w tym ciepełku zapragnąłem jeszcze zimnego loda, który się do mnie bezczelnie uśmiechał zza szyby podświetlanej zamrażarki. Kolejne trzy euro? Nie, nie ma mowy, nie dam tyle za kawałek zamrożonego mleka z cukrem i innymi małoważnymi uszlachetniaczami. Trzeba być twardym a nie miętkim. Loda to sobie zjem w Polsce a może nawet zjem dwa albo trzy.
Kafejkę prowadzi jakiś Arab i przy okazji sprzedaje kebab, ale na takie jedzenie zbytniej ochoty nie mam. Albo nawet cztery, tak postanowiłem. Po powrocie do kraju zapcham się lodami w ramach rekompensaty za tutejszą drożyznę.
Daleko nie ujechałem i znowu zabytek, który nie dało się nie zauważyć.
[link widoczny dla zalogowanych]

Miejscowość malutka o niskiej zabudowie a na środku sterczy taka potężna katedra. Ludzi na chodnikach prawie nie ma. Domów mało, więc mieszkańców też nie będzie niewiadomo ile a katedra jest olbrzymia. Turystów też kompletnie nie ma. Po prostu stoi sobie taki zabytek i nikt go nie podziwia. Wygląda na to, że jest zamknięty i nie da się zobaczyć od środka.
Nic to, zadowolę się fotką i jadę dalej, bo dnia wiele nie zostało a podbój Paryża czeka.

Przede mną spore miasto Chalons en Champagne, za bardzo nie wiem jak je przejechać a na autostradę płatną wjeżdżać nie chcę. W mini atlasie wygląda, że powinienem jechać mniej, więcej prosto, no to jadę na czuja. Początkowo szło dobrze, ale gdy wjechałem w samo centrum starówki, oplatane drogami jednokierunkowymi to już tak prosto nie było. Nazwy miejscowości na drogowskazach nic do mnie nie mówią, aż do pewnego momentu. Po kilku nawrotach, jest strzałka wyjazdowa w stronę Paris.
W międzyczasie nawinęły się dwie duże armatury na francuskich blachach. Chłopaki w frędzelkach jak przystało na prawdziwych klasycznych chopperowców, pozdrowili przyjaźnie. We Francji trochę mało spotkałem motocyklistów w frędzelkowym stylu. Mało też jest armatury, głównie królują, skutery, ścigacze z domieszką turystyków. Jeżdżąca armatura to niestety margines. Podkreślam, że to są tylko moje spostrzeżenia z jakby nie patrzeć krótkiego pobytu we Francji. Chopperowcy pozdrawiają normalnie ręką a większość pozostałych francuskich motocyklistów pozdrawia nogą, tak jak u nas crossowcy.
Kawałek nawet jechaliśmy razem w stroną Paryża, ale na samym wyjeździe z miasta skręcili w prawo a ja poleciałem prosto drogą D5.
Do Paryża zostało mi jeszcze ponad 160km a tu już robi się popołudnie i pora na jakiś obiad.
Po godzinie jazdy zatrzymałem się na małe conieco przy lesie. Suchy prowiant nie rozpieszcza, ale jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma a na deser czekolada. Już półpłynna od gorąca. Jest koło 30 stopni, no może niecałe, bo się jeszcze zbytnio nie pocę podczas jazdy. Cień to dobra rzecz, więc wybrałem się do lasu na mały spacer.
Daleko nie uszedłem, bo zaskoczyły mnie ukryte w krzakach, powbijane słupy z drutem kolczastym. W lesie drut kolczasty, ale po co?
Idę dalej badając sprawę. W głębi dało się zauważyć jakieś plastikowe niebieskie beczki. A to tylko jakieś leśne śmietnisko, zupełnie jak u nas he he, tylko, że ogrodzone.
Wyciągnąłem aparat i zrobiłem kilka zdjęć, potem ustawiłem zoom na maxa i jeszcze kilka fotek.
[link widoczny dla zalogowanych]

Przyglądnąłem się trochę bardziej i okazuje się, że koło beczek jest ułożona ze starych okien mała szklarnia. Szklarnia w lesie po kiego? O ja pierpapier, wygląda na to, że to marihuana sobie tam beztrosko rośnie. Ekspertem w tej dziedzinie nie jestem, ale takie zielone pięć palców to co innego jak nie marihuana?
Kurka wodna a ja tu fotki robiłem. Adrenalina momentalnie się pojawia a ja nerwowo się rozglądam, czy aby nikt mnie tu nie widział? Szybki desant z lasu, kask, rękawiczki, Jelon od pierwszego kopa, kołem zmieliło i już mnie tu nie ma. Nikt za mną nie jedzie, jest ok., może dealerzy narkotykowi gardła mi już nie poderżną, ale zdjęcia zostały. To i dobrze, będzie co pokazać, bo w domu mi inaczej nie uwierzą.
Adrenalina wyleciała z wiatrem już po kilku kilometrach a na jej miejsce przyszła senność. Jak człowiek najedzony, to by się chwilkę zdrzemnął. Takie pół godziny dla słoniny, albo chociaż pyszna kawa, ale nic z tych rzeczy. Trochę takie bezludzie, pola i lasy, bardzo mało miejscowości i jak są to małe, bez kafejki. Teren typowo rolniczy, na polach widać pracujące ciągniki. Pola o imponujących rozmiarach, ale polewaczki też wielgaśne. Takiego patentu jeszcze nie widziałem, żeby polewaczka sama jechała i na raz brała całą łąkę. Silnik z kołami napędowymi, długa rama podlewająca, znowu koła napędowe i kolejna sprzężona długa rama zakończona kołami. Jedzie to z prędkością ślimaka, ale samo sobie jedzie i podlewa co trzeba.
Na drodze ruch niewielki, czasem tylko TIR przeleci, najczęściej na obcych numerach. Zapewne tak jak ja, nie chcą płacić za autostradę i korzystają z darmowych dróg bocznych, po których jedzie się nieraz przyjemniej niż po autostradzie.
Wyprzedziłem wymalowanego, starego, kopcącego Volkswagena transportera. Na boku namalowany miał typowy motocykl do moto-crossu i podobiznę jakiegoś motocyklisty. Po blachach i napisach można było przypuszczać, że jedzie z Litwy. W szoferce siedział tylko jeden człowiek i wyglądało, że to właśnie ten namalowany motocyklista. W środku wiózł pewnie swój motocykl. Kilimy raczej nie miał bo chłodził się dużym elektrycznym wiatraczkiem. Zadziwiające jak dużo można zobaczyć podczas nieśpiesznego wyprzedzania.
Jakoś tak odruchowo machnąłem ręką, czując, że to też motocyklista i trzeba go pozdrowić.
Szybko odpowiedział mi długimi światłami. Zapewne na najbliższym postoju zamienilibyśmy kilka zdań, ale mi już się śpieszyło, bo dzień uciekał, więc po chwili Volkswagen zniknął z moich lusterek. Pewnie moto-cross to jego pasja, ale nie ma sponsorów, czy też własnej ekipy serwisowej i jedzie sam swoim starym samochodem, by się ścigać w stolicy Francji.
Czym bliżej Paryża tym ruch na drodze większy. Zrobiło się też więcej pasów ruchu. Zjechałem na stację paliwową by uzupełnić zbiornik. Lepiej nie wjeżdżać do tego gąszczu na pustym. Ruszyłem i sobie przypomniałem, że miałem przecież kupić mapę Paryża, albo chociaż Francji. Zawrócić się już nie da, trudno kupię ją później. Ruch jest szybki to i ja muszę gnać ponad setką, żeby mnie nie rozjechali. Niestety przez to mało czasu mam na czytanie drogowskazów, ale w końcu wjechałem na obwodnicę. Kompletnie nie wiem, gdzie jechać, więc jak zawsze w takich sytuacjach, kieruję się w samo centrum. Niestety nie wiem, jak się pisze po francusku centrum. Na znakach widnieje coś w rodzaju CENTEIR, no to chyba to? Nie wiem jak to się stało, ale zamiast w centrum Paryża wylądowałem w Creteil.
Centeir a Creteil, no chyba można się pomylić, zwłaszcza jak jedzie się za szybko w stosunku do swojej percepcji. Zawsze miałem problemy z precyzyjnym czytaniem, już od podstawówki i teraz się w końcu zemściło he he.
Na obwodnicy też doznałem małego szoku. Trzymałem się bardziej środkowego pasa by w razie zjazdu po prawej, lub po lewej szybko zmienić na właściwy pas a tu mnie jednoślady wyprzedzają z każdej strony, łącznie ze skuterami, których jest najwięcej i musiałem mieć oczy dookoła głowy. Skutery to nie są tam jakieś pierdziki, tylko zasuwają dobrze ponad 100km/h i wciskają się w każdą wolną przestrzeń. Do tego większość jeździ w dżinsach lub w krótkich spodenkach. Nawet dziewczynki z powiewającymi spod kasków warkoczykami mnie wyprzedzają. Poczułem się jak Sztur z Seksmisji, gdy wypowiada kwestę ,, kobieta mnie bije”.
[link widoczny dla zalogowanych]

No dobra, ale wracając do Creteil, to miasteczko niczego sobie i mają tam sporo łódek. Może rano zamiast jechać puszką, czy iść na tramwaj wskakują do łódki i plum do pracy.
Badam teren. Przejechałem koło sporego dworca kolejowego i natrafiłem na stojącą taksówkę. Najwięcej oczywiście wiedzą taksówkarze, ale nie zawsze chcą za darmo gadać. Pytam ciemnoskórego taksówkarza, gdzie tu jest Eiffel Tower? Zrobił duże oczy i kręci głową, że to nie tu. Kazał mi stąd wyjechać na obwodnicę i kierować się na centrum Paryża. No dobra, ale już przecież raz się kierowałem na to centrum i jak wyszło? Czyli jak to mówią do trzech razy sztuka. To jakby nie liczyć dwa podejścia mi jeszcze zostały.
Wyjazd na obwodnicę znalazłem szybko i od razu wskoczyłem na lewy pas. Teraz już mnie nie będą wyprzedzać z obu stron. Oswoiłem się trochę z nową sytuacją i udaje mi się już jechać razem z innymi jednośladami. Po prostu siedzę komuś na ogonie a cała reszta mnie nie interesuje. Jelonek dostaje po garach, no ale cóż, jak ma paść to lepiej w Paryżu, niż na jakimś odludziu.
Znalazłem znaki na centrum i udało się bezproblemowo wjechać na starówkę Paryża.
[link widoczny dla zalogowanych]

Zaparkowałem Jelonka pod kafejką, razem z innymi motocyklami.
[link widoczny dla zalogowanych]

To mi się podoba, że jednoślady parkują na chodniku wszędzie gdzie się da i nikomu to nie przeszkadza. Puszkarze mają znacznie gorzej pod tym względem. Z resztą w centrum Paryża jednoślady królują, jest ich chyba więcej niż samochodów.
[link widoczny dla zalogowanych]
Jednoślady jeżdżą dosyć agresywnie, ale kierowcy puszek się już do tego przyzwyczaili, bo jak nie muszą to nie trąbią. Uważać trzeba na jednych i drugich, ale daje się jeździć dosyć płynnie po Paryżu, nawet takiemu nowicjuszowi jak ja.
. [link widoczny dla zalogowanych]

Pełno ślicznych zabytków, ale nawet nie wiem co to jest, ani w której części Paryża jestem? Gdzieś przy Sekwanie o ile to jest właśnie ta słynna francuska Sekwana?
[link widoczny dla zalogowanych]

Słońce już zachodzi, ale odpuszczam jazdę i robię sobie mały odpoczynek, bo już mam dosyć na dzisiaj. Chłonę atmosferę Paryża spacerując. Tak jak to bywa w dużych miastach, jest pełen przekrój ludzi, od bogaczy do bezdomnych biedaków. Tych drugich też nie brakuje żebrzą, żeby jakoś przeżyć. Niektórzy nawet coś próbują robić, żeby zwrócić na siebie uwagę. Jeden pan karmił sobie morskie świnki, które nie wychodziły poza obręb kocyka. Może chciał zwrócić na siebie uwagę a może po prostu nie chciał być samotny.
Były też weselsze scenki, jak dwie nastolatki oblewały się wodą z miejskiego hydrantu, z którego też inni ludzie czerpali wodę do picia. Musi chyba być dobra ta woda, skoro piją ją bez wcześniejszego przegotowania.
Pod fontanną pełen przekrój osobowości. Jedni rozmawiają, inni coś podziwiają, patrząc w dal a jeszcze inni esemesują, usilnie wpatrując się mały elektroniczny wynalazek, który przez ostatnie 15 lat podbił świat. Oczywiście moją uwagę przykuł również człowiek płci męskiej beztrosko wypalający dzojta, zapewne w celu osiągnięcia jeszcze większej beztroski.
Trochę kości już rozprostowałem, więc pora zastanowić się co tu robić dalej? Nocleg w Paryżu, to raczej tanio nie będzie. Może by tak olać tą Wieżę Eiffla i wyjechać z tego Paryża, zanim jeszcze cokolwiek widać? Trochę kusiło, bo za miastami nie przepadam a zwłaszcza za dużymi, ale być tu i nie zobaczyć czegokolwiek, to potem będę żałował. No dobra, to gdzie jest ta szpiczasta kupa żelastwa?
Rozglądam się, ale nigdzie nie widać żadnego stalowego szpica? Myślałem, że to jest na tyle wysokie, że będzie widoczne z daleka, ale okazuje się, że nie. Gdzieś tam jest tylko, że skutecznie ją zasłaniają wysokie budynki. Żebym to ja chociaż wiedział w której części tej plamy udającej Paryż w moim atlasie to żelastwo jest? Niestety nie wiem nic, poza tym, że gdzieś to musi tu być i ma się rozumieć mniej więcej kojarzę jaki ma kształt.
Jedynym sposobem by się dowiedzieć jest dorwać gdzieś kafejkę z Internetem lub po prostu zapytać tubylca. Z braku kafejki wybrałem opcję nr2.
Przepraszam, gdzie tu jest Wieża Eiffla? Nie działa. Po polsku nie rozumieją, no to po angielsku, tak najprościej. Where is Eiffel Tower? Znowu nic, tylko kiwają głowami, że nie ma. Czyżby złomiarze ukradli? W końcu zagadnąłem gostka w wieku studentskim i on załapał o co mi chodzi. Powiedział, że muszę przedostać się na drugą stronę rzeki i tam zapytać ponownie. Dobre i to, no to jadę. Mosty na drugą stronę są, ale wszystkie jednokierunkowe i nie w tym kierunku co bym chciał. Jest w końcu most ze skrętem w prawo, no to trzymam się prawego pasa, no i co jest? Prawy pas poprowadził mnie nie na most, tylko pod most na drogę w dół, przy samym brzegu rzeki. Za późno się zorientowałem by cokolwiek zrobić. Za mną samochody, po lewej samochody, muszę grzecznie jechać tak jak znaki nakazują. Przy najbliższej okazji wróciłem na drogę prowadzącą na mosty, ale znowu jak na złość wszystkie wylotowe i skręcić się nie da. Jest, w końcu jest, teraz nie dam się wykołować i triumfalnie wjeżdżam na most. Po drugiej stronie ponownie pytam o wieżę i z podobnym skutkiem. Średnio jeden na dziesięciu Francuzów, mówi coś po angielsku. Jeden mi mówi, by jechać prosto a inny by skręcić w prawo, zgłupieć można.
Błąkam się po tym Paryżu pytając ludzi a oni mnie odsyłają raz w jedną stronę a raz w drugą. W ten sposób to ja nigdzie nie dojadę. Jeszcze nigdy lokalsi nie byli tak nieprzydatni. Zaczynam się denerwować bo wcześniej byłem zmęczony a teraz jestem jeszcze bardziej. Już mi się po prostu nie chce. Za którymś razem trafiłem na bardziej kumatego gościa i mi wytłumaczył jak mam jechać. Za kilka kilometrów ma być duży lew ‘Big Lion ‘ i tam mam skręcić na prawo.
Tak też zrobiłem. Znalazłem ogromnego lwa ale nie skręciłem, tylko postanowiłem się jeszcze raz zapytać, czy aby na pewno dobrze jadę. No i znowu to samo, jedni mówią by jechać prosto inni w prawo a jeszcze inni, że tędy to na pewno nie dojadę. Francuzi chyba nie lubią obcokrajowców i specjalnie jaja sobie za mnie robią.
Teraz to nie jestem zdenerwowany, tylko jestem konkretnie zły i to na siebie, że nie kupiłem tej głupiej mapy, tego popieprzonego Paryża.
Nawinął się młodziak na deskorolce, to go zaczepiłem, może on wie gdzie jest ta kupa żelaza?
Kręci głową, że nie ale pokazuje, żebym zaczekał. Macha do kogoś. Podchodzi bardzo ładna, elegancka pani i coś tam mówi do nastolatka, pewnie jego mamuśka. Potem on coś do niej a na końcu elegancka pani obraca się w moją stronę i pyta się po angielsku, czy mówię w tym języku? Wyksztusiłem, że odrobinkę. Pyta dalej w czym może mi pomóc, no to naświetliłem jej sytuację. Paryżanka bardzo chce mi pomóc i nawet wie, gdzie ta wieża jest, ale nie za bardzo wie którą drogę wskazać, żebym dobrze trafił. Raz mówi, żeby jechać tędy, potem zmienia zdanie, że może inną drogą. Ach te niezdecydowane kobiety, ale jest bardzo życzliwa i chce pomóc, no to wysilam moją cierpliwość. W końcu przypomniała sobie, że ma w komórce GPS-a z planem miasta. No ja niby też mam, ale u mnie to będzie niekształtna plama miasta i tyle. Dokładną mapę już mamy przed sobą, ale w tej gęstwinie ciężko się pani połapać, natomiast ja też zgubiłem orientację i nie możemy ustalić gdzie na komórce są kierunki północ, południe, wschód, zachód? Musiałbym się kawałek przespacerować z panią, ale jak ją nakłonić, żeby się niezobowiązująco przeszła ze mną kawałek? Jeszcze sobie coś pomyśli? W końcu nie wytrzymałem i poprosiłem, żeby mi wskazała ręką w którym dokładnie kierunku ta głupia wieża jest?
Elegancka pani wskazała swoją obwieszoną kosztownościami rączką, wprost na przekątną budynku przy którym staliśmy. To mi wystarczy, podziękowałem ślicznie za pomoc i po chwili zniknąłem z pola widzenia. Jest już ciemno, słońca nie ma, gwiazd też nie widać, ale mam w końcu kierunek i postaram się jechać na wyczucie mniej więcej w tą stronę. Zygzakiem i do przodu. Straciłem już nadzieję, gdy między budynkami błysnął mi świecący ostry szpic. Ooo, mam cię, teraz już mi nie uciekniesz. Wieża oczywiście bezczelnie chowała się za budynkami, ale to mi nie przeszkodziło. Po kilku minutach znowu się pojawiła na ułamek sekundy, ale już bliżej i bliżej aż w końcu dopadłem to draństwo.
[link widoczny dla zalogowanych]

Eiffel Tower, wielka, świecąca, kupa szpiczastego żelastwa. Teraz tylko zaparkować w miarę blisko. Zobaczyłem jak spod budki z frykasami odjechał skuter, no to ja spróbuję na to miejsce wskoczyć. Krawężnik niestety straszliwie wysoki i przednia opona nie chce wskoczyć. Ześlizguje się robiąc na krawężniku czarne ślady. Jedna, druga, trzecia próba, za mną kierowcy już się denerwują. Czwarta i w końcu się udało, ale tylko dlatego, że kawałek betonowej płyty był ukruszony i opona miała się o co zaczepić. Ogarnia mnie radość że się udało dojechać aż tutaj. Już nie czuję zmęczenia, tylko euforię. Adrenalina robi swoje. Jestem tutaj i teraz tylko to się liczy.
Telefon do BabaLucy, że jestem w jakimś Paris i się gapię na takie szpiczaste coś i pytam, czy aby przypadkiem nie kojarzy jak to się może nazywać? MMS-a też wysłałem z fotką jak wyżej.
Tyle było szukania a w sumie łatwo było tu trafić, tylko, żeby mi wcześniej ktoś łaskawie powiedział, że wieża jest przy samej rzece, to bym sobie sam znalazł.
[link widoczny dla zalogowanych]

Jechałbym sobie wzdłuż rzeki a nie ładował się w głąb miejskiej dżungli. Po Paryżu łatwo się nie jeździ, zwłaszcza gdy nie zna się terenu. W dzień to przynajmniej można się kierować słońcem, ale w nocy może się człowiekowi wszystko poplątać.

[link widoczny dla zalogowanych]
Euforia już mi przeszła i dopiero teraz poczułem całe zmęczenie. Mała kawa z budki pod którą zaparkowałem trzy euro, ale cóż było począć. Do tego to specjalnie dobra nie była.
Teraz to najchętniej położyłbym się gdzieś na godzinkę, ale tu nie ma gdzie. Na wieżę już mi się zupełnie wchodzić nie chce, choć widok nocą na Paryż musi być imponujący.
Zerknąłem na swój atlas Europy i wychodzi na to, że powinienem jechać gdzieś w kierunku Versailles. Na wszelki wypadek zapytałem gościa sprzedającego w tej budce o drogę. Zapytał się, czy mam GPS, gdy powiedziałem, że nie to się bardzo zdziwił, że jestem tutaj bez GPS-u.
Tłumaczyłem mu, że preferuję taki old school i lubię jeździć po staremu, czyli przy pomocy mapy. Żebym chociaż miał tą mapę ale o tym to już mu nie mówiłem.
Paryżanin pokręcił głową z niedowierzaniem i stwierdził, że jest to zbyt skomplikowane i na ‘piechotę’ wytłumaczyć mi tego nie da rady.
Poprosiłem go, żeby mi pokazał chociaż ręką kierunek, gdzie mniej, więcej jest to Versailles, co niezwłocznie uczynił. Pokazał tak mniej więcej wzdłuż Sekwany, co mnie niezmiernie ucieszyło. Mam dobry punkt odniesienia.
Jeszcze tylko ostatnie spojrzenie na ponad studwudziestoletnią, 320 metrową konstrukcję z żelaza, ważącą jakieś dziesięć tysięcy ton. Na złomie by było z tego trochę kasy he he.
[link widoczny dla zalogowanych]

Tylko 1665 stopni i już się jest na samym szczycie. Przy moim wyczerpaniu po tylu stopniach wyzionąłbym chyba ducha. Liczba nitów też jest imponująca, podobno jest ich dwa i pół miliona. Po 20 latach od wybudowania, podobno Francuzi wieżę chcieli rozebrać, ale jak się okazało, że może robić za antenę od telegrafu i przygraniczne posterunki wojskowe mogą dzięki niej mieć kontakt ze stolicą, postanowili ją zostawić w spokoju.
Najśmieszniejsze jest to, że to nie Gustaw Eiffel wymyślił Wieżę Eiffla tylko dwóch konstruktorów Maurice Koechlin i Émile Nouguier a on tylko wykupił od nich wszelkie prawa. Wiedział co robi, teraz jego nazwisko jest nieśmiertelne.
Ja tu gadu, gadu a tu trzeba jechać. Na początku idzie całkiem nieźle, trzymam się rzeki, raz po lewej, raz po prawej jej stronie, ale cały czas przy rzece. Jest już dosyć późno, więc ruch niewielki, to i dobrze. Moje szczęście nie trwało długo, bo wjechałem w jakieś osiedla a droga, którą chciałem dalej jechać była zamknięta z powodu robót. Żadnych drogowskazów z objazdem i mój plan runął w gruzach. Snuć się w środku nocy po nieznanych osiedlach nie jest dobrym pomysłem, zwłaszcza, że moje zmęczenie może być powodem popełnienia jakiegoś groźnego w skutkach błędu.
Nie będę bardziej ryzykował i zawracam. Ślinka mi cieknie na widok autostrady biegnącej górą po wiaduktach, ale mam problem ze znalezieniem na nią wjazdu. Znowu jazda na czuja i w końcu się udało, ale niestety jak już się na niej znalazłem, uświadomiłem sobie, że znowu podążam w kierunku centrum Paryża. Najbliższy zjazd z autostrady i bawię się w Koperfilda, żeby wjechać tym razem od drugiej strony. Jadę w końcu w dobrym kierunku, ale nie tą autostradą co powinienem. Jestem na A86 a potrzebuję wjechać na A12.
Ucieszyłem się niezmiernie widząc zjazd tam gdzie chcę. Moje szczęście nie trwało długo, bo na dole zjazdu znowu roboty drogowe i kierują gdzieś przez jakieś miasteczko. Pytam nielicznych tubylców, wracających niewiadomo skąd i zmierzających niewiadomo dokąd. Nikt nic nie wie, albo tylko udają, że mnie nie rozumieją. Jedni pokazują by jechać tam a inni dokładnie odwrotnie. Nie, no położę się na chodniku i tak będę leżał do rana, bo już zdycham ze zmęczenia. Którąś opcję drogową jednak wybrać trzeba było i pojechałem znowu bardziej na czuja. Teren się wyludnił i pojawił się las. Chip, chip hura, jestem uratowany!
Teraz tylko znaleźć jakąś fajną dróżkę w zarośla i rozbijam namiot. Jadę kawałek dalej by znaleźć miejsce do spania i nagle dostałem ciężkich omamów albo halucynacji.
Na chodniku uśmiecha się do mnie goła baba. Parę dni jestem z dala od małżonki, no ale bez przesady z takimi niemoralnymi halucynacjami.
Kobieta jest prawie naga, ma tylko cienkie półprzeźroczyste stringi i stoi tak z wyeksponowanymi cycami. Nie, no mój mózg z przemęczenia zupełnie oszalał. Jadę dalej udając, że zupełnie nie zauważyłem tej zjawy. Daleko nie ujechałem i jest kolejna, tym razem brunetka, potem następna i następna a teraz po obu stronach drogi już są. Ja chcę do mamy, bo mam chyba jakiś wylew w mózgu? Trzeba być twardym a nie miętkim, zatrzymałem się, by się mocno uszczypnąć i nabrać jasności sytuacji. W międzyczasie podjechał francuski samochód koło jednej ze zjaw i zabrał ze sobą w pobliską boczną dróżkę. No tak, to nie las pełen kuszących zjaw Syren, tylko leśny paryski burdel.
Ogień w tłoki i zawracam. Spał tutaj na pewno nie będę, bo mnie zgwałcą i okradną. Wracając już miałem jasność umysłu i dostrzegłem zaparkowany samochód z mięśniakami w środku. Wyglądali na Arabów. Wyraźnie obserwowali teren i moja osoba też nie uszła ich uwadze, zwłaszcza, że miałem na sobie świecącą kamizelkę z wielkim napisem POLSKA na plecach.
Najprawdopodobniej byli to alfonsi i pilnowali swojego chorego biznesu. Jak pan nie zapłaci to w mordę, albo łopata i do lasu. Nie ma co, trzeba stąd wiać. Nagie kobiety nawet mnie, biedaka z Polski chcą ogołocić z kasy. Machają, uśmiechają się, posyłają całusy. Ja pierdziu co ja tutaj robię? To wszystko jest chore i zepsute. Nie dość, że stoją tutaj na golasa (pewnie im zimno) to jeszcze zachęcają do grzechu jak potrafią. Wyuzdane przez lata zniewolenia, ale jednej twarzy to nie zapomnę. Stała też tam bardzo ładna i bardzo młoda dziewczynka. Niemalże prawie, że jeszcze dziecko. Na twarzy miała smutek i strach. Nie zachęcała tak jak inne, tylko stała ze spuszczoną głową. Żal mi się zrobiło tego dziecka, że zmuszane jest do takich rzeczy. Może została porwana, tak jak wiele innych kobiet w Europie i jest siłą zmuszana do prostytucji? Przecież to też jest czyjeś dziecko.
Smutno mi się zrobiło i czym prędzej się oddaliłem z tego miejsca. Poznałem Paryż bogaty, piękny i kolorowy, ale niestety też zobaczyłem Paryż ludzi bezdomnych, cierpiących biedę oraz ludzi upodlonych przez innych ludzi dla których nie liczy się człowieczeństwo, tylko bezduszne euro.
Czym prędzej się stamtąd oddaliłem, już nawet nie pamiętam jak, ale udało mi się wjechać na jakąś autostradę. Teraz było mi już wszystko jedno, gdzie jadę, byleby wyjechać z miasta i znaleźć jakiekolwiek krzaki do spania.
Miasto zostało za plecami, no to pierwszy zjazd i znowu kurka wodna jestem w jakimś mieście? Zawrócić z powrotem na autostradę się nie da bo nie ma wjazdu, jest tylko zjazd a pod prąd przecież nie pojadę. Musiałem przetrzaskać przez całe miasto, żeby ponownie wjechać na autostradę. Tak to sobie Francuzi obmyślili, zjazd w jednym końcu miasta a wyjazd na drugim. O jak mnie to wkurzyło.
Na autostradzie zrobiłem jeszcze raz ten sam błąd i zamiast krzaków było kolejne miasteczko i znowu jazda po nieznanym terenie gęsto zabudowanym.
[link widoczny dla zalogowanych]

Nawet ładne te miasteczka, ale ja jestem tak potwornie zmęczony, że mnie to kompletnie nie interesuje. Skąd mogłem wiedzieć, że wokół Paryża jest pełno innych miast? W moim atlasie nic takiego nie ma.
Sporo nerwów mnie kosztował ponowny wjazd na autostradę, nawet nie wiem jaką i trzeci raz złapać się już nie dam. Nie zjeżdżam z autostrady choćby nie wiem co.
Jest przy autostradzie stacja benzynowa a za nią widzę TIR-y , no to prawy kierunek i już przeciskam się między zaparkowanymi, śpiącymi TIR-ami. Jest nawet kawałek trawnika. Nic mi więcej nie potrzeba. Namiot rozbiłem najszybciej jak umiałem, toboły do środka i padłem na ryj. Jest druga w nocy a co było dalej to nie wiem, bo film momentalnie mi się urwał.
Trzeba być nie spełnia rozumu, żeby po Paryżu jeździć bez kawałka mapy, nie mówiąc już o GPS-ie. Teraz to wiem, boleśnie przekonałem się na własnej skórze.
Nie popełniajcie mojego błędu, unikniecie niepotrzebnego stresu.



Podsumowanie dnia:
Przejechanych kilometrów : 596 (stanowczo za dużo)
Widzianych krajów: Francja
Awarie: Chyba wszystko ok., nie miałem czasu sprawdzać.

[link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Luca



Dołączył: 13 Paź 2011
Posty: 300
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Okolice Kielc
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 13:26, 07 Sty 2014    Temat postu:

Dzień piąty, środa 4 września.

Budzi mnie klekot odpalanego diesla. Zdezorientowany wychylam głowę z namiotu. No tak, kierowca TIR-a się zbudził i grzeje silnik. Jest koło piątej rano, za wiele nie pospałem. Teraz to już będą co chwile odpalać te hałaśliwe monstra. Kładę się spać jeszcze raz, bo nie mam sił się podnieść. Zasnąłem ponownie, chyba twardym snem, bo już nie słyszałem kolejnych ciężarówek. Z namiotu wyczołgałem się dopiero po ósmej, ale nie dlatego, że z własnej woli chciałem, tylko dlatego, że musiałem bardzo. Biegiem na paluszkach na stację do kibelka. Na szczęście wolny, bezpłatny i względnie czysty. Odrobinę cywilizacji czasem się przydaje.
Na stacji są automaty z świeżo mieloną kawą. Same sobie mielą ziarna, więc kawa powinna być dobra. Nawet cena przyzwoita bo tylko 2,40 euro. Wygrzebałem z kieszeni monety, które automat łakomie połknął. Na dotykowym wyświetlaczu wybrałem sobie obrazek z kawą i czekam i czekam i czekam i nic. Ani kawy, ani kasy. Automat udaje, że kawę już zrobił i kasy oddać nie chce a w kubku sucho. Pani przy kasie mówi tylko po francusku i weź człowieku wytłumacz jej, że złodziejski automat mnie brutalnie obrabował, pozbawiając przy tym nadziei na kawę. Inni piją a ja nie. Przełknąłem ślinę w gardle i szukam po kieszeniach resztek drobnych. Awanturował się przecież nie będę, nawet mi się nie chce, bo czuję się po wczorajszym jakby mnie ktoś kołem połamał. Właściwie to zależy mi teraz tylko na pysznej dużej kawie, reszta się nie liczy. Wrzuciłem resztki drobnych do automatu obok, wybrałem obrazek i ku mojej radości duży kubek wypełnia się aż po brzegi kofeiną z mleczkiem.
Pychota, żadna kawa mi tak nie smakowała we Francji jak ta. Wprawdzie kosztowała mnie w sumie aż 4,80euro, czyli jakieś 21 polskich złoty, ale za to jej smak pamiętam do dzisiaj i cenę też jak widać.
Obok automatów z kawą były porozkładane mapy Paryża, jak i całego kraju. Kupiłem zatem całą Francję, ale do dziś dnia nie umiem sobie wytłumaczyć dlaczego dopiero teraz. Gdybym miał taką mapę wcześniej o ile więcej czasu bym zyskał i nerwów mniej stracił. Taki kawałek papieru a bez tego ani rusz. Wszystko ładnie widać, są prawidłowe nazwy miejscowości, numery dróg i nawet ponumerowali zjazdy z autostrad, no po prostu bajka.
[link widoczny dla zalogowanych]

Wróciłem do namiotu zjeść treściwe śniadanie, żeby organizm odzyskał trochę sił.
Zupy Romana niestety nie degustowałem, bo nie było gdzie podpiąć grzałki a czystej wody z kawowego automatu nie dostanę, bo nie ma takiej opcji. Na parkingu TIR-a na polskich tablicach niestety też nie było, więc nie miałem do kogo zagadać o wrzątek i musiałem zadowolić się suchym pokarmem.
Z poskładaniem namiotu i dojściem do podstawowego stanu świadomości zeszło mi do jedenastej.
Teraz tylko dostać się na autostradę A12 i droga już będzie w miarę prosta, tylko, że nie wiem gdzie tak naprawdę jestem? Mój GPS w telefonie pokazuje, że jestem już kawałek za Paryżem i to nawet po dobrej stronie, czyli zachodniej.
Jelonek jak zwykle odpala od pierwszego dotknięcia przycisku rozrusznika. To miłe uczucie, zwłaszcza jak się jest daleko od domu, ale o tym już wspominałem nie raz.
Pora ruszać, choć nie chce mi się dzisiaj bardzo, ale zostać tutaj do jutra, by nabrać sił nie ma sensu. Dobry i kawałek drogi do przodu, zwłaszcza, że słoneczna pogoda dopisuje.
Wyjeżdżam z parkingu i ku mojej radości widzę strzałkę w prawo z napisem A12, czyli nieświadomie wczoraj wjechałem na właściwą drogę. Nie muszę już szukać, błądzić, zawracać, ogień w gary i w nadświetlną przed siebie.
Za Dreux musiałem zrobić małą przerwę, bo męczę się dzisiaj szybko, zwłaszcza, że zaczyna robić się gorąco a słońce coraz bardziej świeci mi w oczy. Jadę centralnie na zachód a w tym kierunku lepiej jest jechać rano a nie popołudniu.
Za Sees na drodze robi się znacznie spokojniej, ruch znikomy, ale i droga gorszej jakości, za to pojawiają się ciekawsze klimaty.
[link widoczny dla zalogowanych]

Małe urocze miasteczka w których życie zamarło. Cisza, spokój, jest ślicznie i nastrojowo.
Ludzie gdzieś się pochowali ale na pewno są, bo jest czyściutko i kwiatki podlane.
Jedno co, to zaskoczyła mnie ilość McDonald’sów. Jest ich bardzo dużo we Francji. Zawsze myślałem, że Francuzi mają wykwintne podniebienia i nie jedzą byle czego, no może poza ślimakami i żabami, a tu okazuje się, że lubią fast foody. McDonald’sy są pełne ludzi i jedzą te hamburgery a każdy zrobiony z miliona krów.
Też skorzystałem, ale ja tylko kawa, frytki i czekoladowego szejka na deser. Za hamburgerami nie przepadam. Ceny jakieś 30% drożej jak u nas, więc tragedii nie ma.
Nie powiem, żebym się jakoś specjalnie najadł, ale przynajmniej nie odczuwam głodu.
Po wyjściu z McDonalda, wyraźnie poczułem zapach benzyny przy moim motocyklu. Zaglądam pod silnik i zbiornik, ale wszędzie sucho.
[link widoczny dla zalogowanych]

Już wiem, gdzie cieknie, to u sąsiada jest mokro pod sprzętem i cały czas kapie. Ponieważ gościa kojarzę, bo w jednej chwili zajechaliśmy na parking, to poszedłem go szukać. Niestety gdzieś zapadł się pod ziemię i nie udało mi się go namierzyć.
Robi się gorąco, więc rozebrałem się z czego się da i w drogę. Miasta, wioseczki, miasta wioseczki i wszędzie pełno jakichś zabytków. Po prostu mają tego tu zatrzęsienie. Jedne są odrestaurowane a inne trochę niszczeją. Coś co u nas byłoby celem wielu wycieczek szkolnych i obowiązkowym punktem do zobaczenia dla turysty, tam po prostu jest i jest tego tak dużo, że im chyba spowszedniało.
Widać, że nie mieli kraju tak zniszczonego i ograbionego jak nasza Polska. Tam bogactwo i dobrobyt przekazuje się z dziada, pradziada. Francuzom żyje się zapewne lżej, nie muszą wszystkiego wypracowywać własnymi rękami, bo już na starcie dużo mają z pracy poprzednich pokoleń lub z tego co innym złupili pradziadowie.
[link widoczny dla zalogowanych]

Widać, że ktoś tutaj chyba mieszka. Po prostu to jest jego dom, może nawet rodzinny. Co z tego, że taki tam pałac he he. Jak komuś marzy się książę z dużym zamkiem, czy pałacem to radzę zacząć szukać wśród Francuzów.
Po drodze zatrzymałem się na krótki odpoczynek, zupełnie bezwiednie przy lotnisku, więc korzystając z okazji pooglądałem sobie małe pasażerskie samolociki. Był też klimatyczny bar dla miejscowego aeroklubu i nie tylko, ale ja już byłem po kawie i nie skorzystałem. Gdybym wiedział wcześniej to olałbym tego McDonald’sa.
Za Domfront (ciekawe małe miasteczko) dogoniła mnie ciężarówka i zaczęła migać światłami i trąbić.
[link widoczny dla zalogowanych]

Zdziwiony patrzę po bagażu, czy przypadkiem czegoś nie zgubiłem, ale wszystko jest. Kierowca ciężarówki nadal trąbi, więc zwolniłem i zjechałem na pobocze, bo może to jakiś świr i chce mnie rozjechać? Patrzę a to polskie blachy, po prostu zobaczył mój napis na plecach i chciał się przywitać. Pomrugał mi jeszcze awaryjnymi i przyśpieszył a ja za nim.
Dobrze znał teren, bo cisnął 80km/h w terenie zabudowanym a poza dochodził do 120.
W miejscach, gdzie były fotoradary, lub komisariat to zwalniał.
Jechałem za nim z 50km aż na jednym z rond on skręcił w prawo a ja poleciałem prosto. Machnąłem mu jeszcze ręką na pożegnanie i się rozstaliśmy.
Znowu jadę 50 w terenie zabudowanym a żar z nieba się leje. Pęd powietrza zamiast chłodzić parzy. Szybsza jazda też nic już nie daje. Jest niemalże tak gorąco jak rok temu w Mołdawii.
Lasów też mało, żeby się schłodzić w cieniu, to zjechałem w polną drogę i zatrzymałem się pod starym rozłożystym dębem. Na polach susza straszna, widać, że dawno tu nie padało. Z ziemi zrobił się pył unoszony nawet przez delikatny powiew. Wszędzie na polach urządzenia do podlewania, bo inaczej nic nie urośnie bez wody. W głębi drogi dostrzegłem stary dworek ze stajniami. Trochę podupadły, ale ciągle ktoś tam mieszka, bo widać ogromny ciągnik i maszyny rolnicze. Jest tak gorąco, że nie wytrzymałem i musiałem się rozebrać, choć na chwilę. Stoję tak nieruchomo, na bosaka, w samych slipkach z opuszczonymi spodniami do kostek. Nie chciało mi się ich całkiem ściągać, bo w tym kurzu będzie ciężko je ubrać, więc tak stoję z opuszczonymi i delektuję się cieniem, wypijając przy tym resztkę zapasów wody.
Orz w mordę, POLICJA !!!
Zdrętwiałem i serce podeszło mi do samego gardła. Jak ja się teraz wytłumaczę, co ja tutaj robię w takiej pozie z opuszczonymi spodniami? Dwóch policjantów na białych motocyklach.
Motocykliści, to może jakoś się uda dogadać? Przejechali wolno główną drogą i jakimś cudem żaden się nie spojrzał w moją stronę. Pojechali dalej, jak gdyby nigdy nic. Stałem jakieś 20-30 metrów od głównej asfaltowej drogi i że nie zauważyli kontem oka połyskującego w słońcu Jelonka a mnie przy okazji, to nie wiem jak to się stało? Ja jak widzę motocykl stojący gdzieś na poboczu to raczej się przyglądam co za moto stoi. Nie ważne, ważne, że mnie nie zobaczyli. Natychmiast podciągnąłem spodnie i ubrałem koszulkę, bo może jeszcze zawrócą, ale na szczęście nie zawrócili. Odczekałem chwilę i ruszyłem w dalszą drogę.
Po pewnym czasie na horyzoncie dostrzegłem coś jakby czubek austriackiego hełmu.
[link widoczny dla zalogowanych]

To musi być to, czyli cel mojej dzisiejszej podróży, Wzgórze Świętego Michała. Pokazało się na horyzoncie tylko na chwilę a potem zniknęło na dosyć długo. Dopiero po jakichś trzydziestu kilometrach ujrzałem wzgórze ponownie.
[link widoczny dla zalogowanych]

Dojechałem najbliżej jak się dało, ale drogi prowadzącej wprost do tego cuda nie widzę? Wjazd zagrodziły mi gigantycznych rozmiarów dwa parkingi. Skręciłem w głąb lądu i objechałem dookoła te parkingowe połacie.
Jest krzyżówka ale na prawo wylot jednokierunkowej no to szukam dalej. Na kolejnym skrzyżowaniu w końcu można skręcić w prawo. Znowu dojechałem do parkingów, ale tym razem od drugiej strony. Jest droga na wprost Świętego Michała, ale zakaz ruchu nie pozwala. Parkingowy wyskoczył z krzaków i pokazuje, że dalej jechać już nie mogę. Macha by wjeżdżać na parking. Tyle kilometrów przejechałem i nie mogę Jelonkiem wjechać na tą bajkową wyspę? No nie pocieszony jestem. Zatrzymałem się by zamienić kilka zdań z parkingowym, czy aby na pewno nie da się tam wjechać? Okazało się, że można tylko specjalnym autobusem, który kursuje aż do pierwszej w nocy, czyli jeszcze mam trochę czasu. Zapytałem się, czy jest kemping gdzieś nad samym morzem. Nad morzem niestety nie ma, ale jest kawałek za tym zakazem ruchu, ale mogą mnie dopiero wpuścić po dziewiętnastej.
Jestem cały upocony i chętnie gdzieś bym się umył, ale do dziewiętnastej jeszcze dobre dwie godziny. Po drodze widziałem inny kemping, więc pytam gościa co to za kemping? Mówi, że bardzo fajny i z basenem.
- a ten tutaj basen ma?
- nie ma (parkingowy dobrze władał językiem angielskim)
- no to wrócę tu wieczorem
- zapraszamy ponownie
Cofnąłem się o jakieś 10km, najpierw do spożywczego po zapasy żywności.
Kemping fajny, podoba mi się, ale nie napalam się bo wygląda na bardzo drogi. Nazwę też ma fajną bo nazywa się Camping Saint Michel.
W recepcji miła pani świetnym angielskim mówi mi, że weźmie ode mnie niecałe 11 euro
Ucieszyło mnie to niezmiernie bo spodziewałem się że będzie znacznie drożej.
Na kempingu nawet sporo ludzi. Wypełniony jest tak w 70%, to w sezonie musi być ciężko o miejsce tutaj.
[link widoczny dla zalogowanych]

Czyściutko i przyjemnie, to mi się podoba, no i jest basen, którego nie mogę się już doczekać.
[link widoczny dla zalogowanych]

Szybko rozbiłem namiot, powrzucałem do środka toboły i biegiem pod prysznic. Tego mi było trzeba. Po tylu dniach nie mycia się i ostatnich upałów, rozkosz nie do opisania.
[link widoczny dla zalogowanych]

Po powrocie miałem już po lewej nowych sąsiadów. Parka Niemców wyjątkowo nie kamperem, tylko samochodem osobowym przyjechała i rozbijają namiot. Z resztę na kempingu to właśnie Niemców było najwięcej, ale pozostali przyjechali oczywiście wypasionymi kamperami. Byli też Francuzi, Holendrzy, Szwedzi, Hiszpanie i Brytyjczycy.
Z Polski byłem tylko ja, więc nie było do kogo zagadać w ludzkim języku.
Przyszła pora na ‘Zupę Romana’. Dziś pomidorowa i oczywiście do tego bagietka z serkiem.
To się nazywa luksus pełną gębą. Człowiek umyty i najedzony, to można w końcu iść na basen. Sił za wiele nie mam, ale chęci ogromne. Zrobiłem sobie jeszcze kawusię, by w międzyczasie stygła i poszedłem popływać. Tego mi było trzeba, pełnego zrelaksowania pokurczonych mięśni. Nie ma nic lepszego niż spokojne leżenie na wodzie. Przy basenie jest weranda małej kempingowej restauracji w której ludzie sobie spożywają drogie żarcie. Jedna niemiecka babcia z winem w ręku podejrzliwie się na mnie gapi. Ma już nieźle w czubie, wodzi za mną wzrokiem i nie chce się odczepić. Pora iść wypić kawę, pewnie już wystygła.
Czas mi szybko uciekł na przyjemnościach a ja chciałem jeszcze za dnia zobaczyć z bliska tą wyspę, a właściwie to półwysep, skoro jest tam poprowadzona droga. Skóry już nie ubieram, jadę w dżinsach, bo znacznie wygodniej będzie się chodziło po zabytkach.
Niestety zanim się zebrałem słońce postanowiło iść spać, ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, bo dzięki temu w jednym miejscu zobaczyłem niesamowity widok. Jechałem dalej z nadzieją, że się powtórzy, ale nie, tylko w tym jednym miejscu widok był tak cudny.
Zawróciłem w poszukiwaniu tego miejsca i dotarłem na piękny spektakl zachodzącego słońca. Wygrzebałem aparat i oto jest tego rezultat. Jedno z ciekawszych zdjęć jakie mi się udało zrobić na tej wyprawie.
[link widoczny dla zalogowanych]

Dojechałem do parkingu a tam pustki. Znajomego pana już nie ma, samochodów też mało zostało a automatyczne bramki pozamykane. Jakiś bilet parkingowy się kupuje, czy coś w tym guście ale nie mogę namierzyć gdzie? W jednym miejscu zobaczyłem powciskane skutery, tam gdzie szlaban był niedomknięty, to i ja również postanowiłem tam zaparkować. Jak się dowiem jak tu się płaci to wtedy zapłacę. Zostawiłem Jelonka samego obok skuterów i ruszyłem z buta. Doszedłem do przystanku na który właśnie zajechał śmieszny autobus. Wszedłem i się pytam ludzi, czy ten autobus jedzie na tą wyspę i okazuje się że tak. No ale gdzie kupuje się bilet? Nikt nie wie. Kasownika nie ma a kierowniczka, znaczy się pani kierowca oddzielona jest szybami i nie ma jak zagadać. Autobus ruszył, złamał zakaz ruchu i wjechał na terytorium niedostępne dla Jelona, a tam bary, restauracje, hotele, kasyno. Kolorowo i gwarnie, niczym w wesołym miasteczku. Na razie to jednak ciągle stały ląd. Dopiero jak przejechaliśmy przez tą gęstą sieć do wyciągania eurasów, wjechaliśmy na usypaną na wodzie wąską groblę. Wcześniej były jeszcze ze dwa przystanki, na których wcisnęły się tłumy turystów. Jakaś japońska, czy koreańska wycieczka z małymi uśmiechniętymi ludźmi z wielkimi wypasionymi aparatami fotograficznymi i wszyscy w odblaskowych kamizelkach. Jakaś koreańska piękność podeszła do mnie i uśmiechając się mówi:
- dzing dzang dzong guebueugahaka
- tak wolne, odpowiedziałem po swojemu i usiadła koło mnie.
Nie wiedziałem, że tak dobrze znam koreański, a może tylko się pytała która godzina a ja jej kazałem siadać? Mniejsza z tym, autobus wygląda na to, że jest elektryczny, bo nie słychać silnika spalinowego, tylko charakterystyczne wycie. Zbliżamy się do celu. Wyspa robi na mnie coraz większe wrażenie. Autobus nie dojeżdża do samych murów, tylko trzeba ze 300 metrów dojść spacerkiem.
Przekonałem się dlaczego nie wpuszczają tutaj pojazdów prywatnych, bo nie ma miejsca a poza tym plac jest przebudowywany. Autobusy, nie mają gdzie nawrócić, ale w drodze ewolucji dostosowały się do panujących warunków. Pani kierowniczka wysiadła z autobusu, przeszła na sam tył, otworzyła zapasowe drzwiczki i wsiadła jakby nigdy nic. Transformersy na filmie w TV oglądaliście, no to tak jest z tym autobusem. Zasyczało, zabzyczało i tył zrobił się przodem a przód tyłem. Czerwone oświetlenie z tyłu zrobiło się białe a z przodu czerwone a do tego przednie lusterko się schowało a drugie wyskoczyło z tyłu, znaczy się teraz to już jest przód. Autobus pojechał bez nawracania w drugą stronę, jakby nigdy nic.
[link widoczny dla zalogowanych]
Gdzieś w połowie drogi mija się z drugim jadącym w przeciwną stronę, więc zatrudnione do tej roboty są dwa takie transformersy.
[link widoczny dla zalogowanych]

Wzgórze Świętego Michała jest skalistą wyspą pływową w zatoce Świętego Michała w południowo-zachodniej Normandii. Połączona jest z kontynentalną Francją groblą długości 1800metrów. Na wyspie wzniesiono sanktuarium Michała Archanioła a wokoło rozbudowało się małe miasteczko. Historia tego miejsca sięga do plemion celtyckich, które czciły tam belena, boga słońca a potem Rzymianie zrobili sobie z tego górę cmentarną i nadal kultywowali boga słońca, ale po swoją nazwą mitra. Dopiero w IV wieku naszej ery przejęli to chrześcijanie i wznieśli kaplicę świętemu Szczepanowi. Dopiero później według legendy w 709 roku biskupowi Aubertowi objawił się Michał Archanioł, prosząc o zbudowanie na tym miejscu kościoła. Biskup dwukrotnie olał prośbę i za trzecim razem Archanioł dotknął biskupiej głowy palcem i wypalił w niej dziurę. Biskup musiał żyć z tą dziurą w głowie i zabrał się w końcu za budowę. Do dziś dnia czaszka tego biskupa z wypaloną dziurą przechowywana jest w jakiejś katedrze. Podczas budowy odnotowano też wiele cudów, ale o tym to sobie poczytajcie sami. Podczas rewolucji francuskiej władze wygoniły stamtąd mnichów i teren zamienili w więzienie.
Przetrzymywali tam ponad trzystu księży, którzy nie chcieli się podporządkować nowej władzy. Teraz na temat tego miejsca trochę wiem, bo sobie poczytałem, ale wtedy nie wiedziałem kompletnie nic, poza tym, że coś takiego w ogóle istnieje. Jest jeszcze dużo ciekawych informacji na temat Wzgórza Świętego Michała, ale to sobie doczytajcie sami wedle uznania.
[link widoczny dla zalogowanych]
Idę sobie spacerkiem w stronę miasteczka a dookoła jak okiem sięgnąć woda. Fajnie to wygląda, podobno są tu bardzo duże pływy i czasem się zdarza, że morze się cofa i nie ma tyle wody jak teraz, tylko wyłaniają się mulaste mielizny. Podobno jakaś rzeka skutecznie zamula okolicę. Niby morze a wokół pełno komarów. Tego nie przewidziałem, płyn na komary został na kempingu i teraz jestem łatwym celem. Tną bez opamiętania, więc w jednym miejscu nie da się długo postać. Miasteczko wygląda na obronne, wysokie mury, wieżyczki i tylko jedna brama wjazdowa. Pod murami nawet stoją jakieś dwa samochody osobowe. Kto im tu pozwolił wjechać? Ja też tak chcę. Z bagażnika ktoś wyciąga duże walizki. Wszystko się wyjaśniło gdy przeszedłem na drugą stronę murów. Wewnątrz jest zabytkowy hotel. Pewnie goście dostają specjalne zezwolenie na wjazd. Spędzenie nocy w takim hotelu na pewno przekracza moje możliwości finansowe, ale z drugiej strony mógłbym sobie postawić pod murami Jelonka i zrobić unikatową fotkę np. do kalendarza.
[link widoczny dla zalogowanych]

Wewnątrz wąska brukowana droga, w kształcie ślimaka prowadzi cały czas w górę a od niej rozchodzą się różnego rodzaju schody. Wszystkie zabudowania osadzone są na stromych skałach co wymusza niepowtarzalną infrastrukturę. Od razu czuć kultowy klimat, zaraz jak się wejdzie. Zwłaszcza teraz , gdy słońce zaszło i zabytki są nastrojowo oświetlone.
[link widoczny dla zalogowanych]

Wzdłuż drogi a właściwie to wzdłuż deptaku jest sporo restauracji, kawiarenek i sklepików z pamiątkami. Mimo późnej pory wszystko nadal czynne. Ludzi jak na lekarstwo i nawet wycieczka odblaskowych Koreańczyków gdzieś się zagubiła.
[link widoczny dla zalogowanych]

W restauracjach pustki i tylko jeszcze jakieś niedobitki siedzą sobie przy winku i dyskutują.
Przeszedłem koło lodziarni i wymiękłem. Jest bardzo ciepła noc, na tych stromiznach człowiek sapie i się poci jak parowóz, zwłaszcza po wczorajszym dniu funkcjonuję na pół gwizdka. Jest już cała moja, zimna, ciemna, na wskroś czekoladowa gałeczka zamarzniętego H2O, oraz sproszkowanego mleka z cukrem i innymi dodatkami. Trzy euro za jedną gałkę lodów. Taka jest niestety brutalna prawda, czyli 13zł za gałeczkę, ale i tak było warto. Była przepyszna a małe przyjemności trzeba sobie robić w życiu od czasu do czasu.
Skończyła się dróżka i zaczęły się schody, tylko, które wybrać jak ich jest cała masa? Idę tam, gdzie jest najbardziej ciemno, no i trochę się wystraszyłem.
[link widoczny dla zalogowanych]

Ni żywego ducha, same martwe, trafiłem na cmentarz. Każdy szelest słyszy się wtedy dwa razy głośniej. Dobrze, że mam latarkę w telefonie. Odnalazłem kolejne schody i kontynuuję wspinaczkę na sam szczyt. Jest ciemno, wąsko i stromo a pionowe stare mury dodają klimatu.
[link widoczny dla zalogowanych]

Wszedłem do otwartej kaplicy, by trochę odsapnąć, bo moje nogi odmawiają już posłuszeństwa.
[link widoczny dla zalogowanych]
Mogłem się w spokoju pomodlić i nieco odpocząć. Niestety do głównej katedry na samym szczycie drzwi były zamknięte i musiałem zarządzić odwrót, tym razem drugą stroną wzgórza. Prawą stroną się nie udało, bo wszedłem w ślepy zaułek, ale lewą stroną można było spokojnie obejść. Po drugiej stronie jest nawet mały ogród ze starymi drzewami.
[link widoczny dla zalogowanych]

Pewnie mnisi zasadzili, żeby popatrzeć czasem na zielone. Może nawet coś uprawiali, bo ziemi trochę nawieźli na tą skałę. Pora wracać bo siły mnie opuszczają zupełnie. Wczorajszy dzień znowu się przypomina. Jutro śpię do oporu, by nabrać energii na dalszą drogę, bo w tym tempie to szybko mi organizm wysiądzie i trzeba będzie mnie reanimować. Obiecałem sobie, że tym razem na wyprawie, nie będę przesadzał z jazdą, ale jak widać, znowu się nie udało.
Wprawdzie dzisiaj mało co przejechałem, ale zmęczyć się można bardzo szybko a sił potem nabiera się powoli.
Żeby zejść na sam dół też jest kilka opcji, bo schodów nie brakuje w każdym niemalże kierunku. Słońce już dawno zaszło, ale na zachodzie jest jeszcze delikatna poświata. Mój aparat ma niestety za mały obiektyw by zrobić przy tak małej ilości światła dobre zdjęcie, ale spróbuję wycisnąć z niego co się da. Ustawiłem na tryb nocny, włączyłem czasówkę i postawiłem nieruchomo na murku. Ręce się zawsze trzęsą, mniej lub bardziej a na kamiennym podłożu to prawie jak na statywie.
[link widoczny dla zalogowanych]

Zszedłem niżej a tam brukowany podjazd i ukryty parking dla samochodów. A to tu się wszyscy chowają. Przecież pracownicy, hotelu, restauracji, sklepów muszą jakoś dojeżdżać do pracy i dowozić produkty. Z zewnątrz tego nie widać, ale teraz już wiem, gdzie ewentualnie mógłbym schować Jelonka he, he. Był tam też ukryty pojazd gąsienicowy.
[link widoczny dla zalogowanych]

Pewnie do odśnieżania zimą o ile tu w ogóle pada śnieg a może do innych ciekawych zajęć?
Jest nawet wyjście na plażę, więc dwa razy nie trzeba było mi powtarzać. Zszedłem po ciemnych, mokrych i śliskich skałach oświetlając sobie pod stopami komórką.
[link widoczny dla zalogowanych]

W Kanale Sueskim to jeszcze nóg nie moczyłem a tak naprawdę to nawet nie byłem świadomy w czym ja te nogi moczę. Raz, że nie było nic widać a dwa, że nie zdążyłem się przygotować z topografii terenu.
[link widoczny dla zalogowanych]
W Internecie znalazłem fotkę, jak Wzgórze Świętego Michała wygląda z lotu ptaka, gdy jest duży odpływ i wyłaniają się mielizny.
[link widoczny dla zalogowanych]

Jak widać na zdjęciu wtedy jeszcze wpuszczali prywatne samochody na groblę a teraz to można sobie pomarzyć, albo odpowiednio sypnąć eurasami.
Na autobus długo nie czekałem, ale za to długo musiałem w nim siedzieć bo jechał z prędkością ślimaka. Chyba baterie mu się wyczerpywały, albo po prostu kierowca przysypiał.
W końcu dojechaliśmy do głównych parkingów i autobus po raz drugi mnie zaskoczył. Okazało się, że umie zawracać. Tylko pod wzgórzem się transformuje a tutaj ma lądzie jeździ zupełnie normalnie.
Na parkingu żywego ducha a parking ogromny. Chwilę musiałem się zastanowić, gdzie zostawiłem Jelonka? Przez chwilę myślałem, że już go ukradli, albo odholowali, bo nie zapłaciłem za parking, ale nie. Jest , znalazł się, cały w rosie.
Sprężanie, pierwsza iskra i jedziemy. Wyjechałem na drogę i od razu awaria. Włączam długie a tu nic. Krótkie są a długich nie ma, pewnie włókno się spaliło. Teraz po ciemku nie będę przecież wymieniał żarówki, bo i tak przyjemnie się jedzie. Jelonek bez tobołów leciutki jak piórko łyka zakręty, że aż miło.
Na kempingu wszyscy już śpią, ale brama otwarta to spokojnie wjechałem. Na niskich obrotach, żeby jak najmniej sąsiadów pobudzić. Pokrowiec na motór, żeby nie zmarzł, szybki prysznic i lulu do oporu.
Dobranoc. To był piękny dzień.


Podsumowanie dnia:
Przejechanych kilometrów : tylko 358
Widzianych krajów: Francja
Awarie: Włókno od długich świateł w żarówce się spaliło.

[link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Luca



Dołączył: 13 Paź 2011
Posty: 300
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Okolice Kielc
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 10:58, 10 Sty 2014    Temat postu:

Dzień szósty, czwartek 5 września.


Miałem spać długo a obudziłem się o siódmej i już nie mogłem zasnąć. Na poranny spacer trochę słabo się ubrałem, bo zmarzłem. Było chłodno a po godzinie nadciągnęła od strony wody gęsta mgła i uczucie chłodu pozostało, mimo, że słoneczko było coraz wyżej.
Za kempingiem jest sporo wolnej przestrzeni, na której właściciel przygotował nie mało atrakcji dla dzieci i nie tylko. Był cały zwierzyniec krowy, konie, osły, kury, kaczki, kozy, króliki i jeszcze wiele innych zwierzątek.
[link widoczny dla zalogowanych]

Był też specjalny domek, taka bawialnia, specjalnie dla dzieci, by się miały czym zająć gdy pada deszcz. Do tego jeszcze niczego sobie plac zabaw z różnymi fajnymi urządzeniami.
[link widoczny dla zalogowanych]

Myślę, że dorośli bez problemu znaleźliby i coś ciekawego dla siebie np. to coś powyżej.
Po godzinnym spacerku ostro zabrałem się za gotowanie. Gotowanie wody oczywiście, bo nic więcej za bardzo ugotować nie umiem, poza samą wodą. No może raz w życiu na biwaku w szkole średniej, ugotowałem zupę grzybową z torebki z ziemniakami i o dziwo wszyscy po powrocie z gór zjedli i nikt na drugi dzień nie umarł. Może po prostu mam ukryty talent kucharski, ale jeszcze go nie odkryłem. Z Resztą BabaLuca gotuje świetnie to ja nie muszę.
Znacznie bardziej wolę degustować kulinarne wynalazki z całego świata. BabaLuca wyszukuje potrawy w całym internetowym świecie a potem eksperymentuje na mnie.
Podpiąłem moją chińską mini-grzałkę do sieci w pralni, bo nigdzie indziej nie znalazłem wolnego gniazdka i spokojnie czekam na zagotowanie wody. W międzyczasie do pralni wszedł ojciec z 1,5 rocznym synem. Chciał wyprać syna, a raczej wykąpać, bo tutaj był też przystosowany do tego specjalny box z wanienką dla małych dzieci.
Dzieciak podejrzliwie na mnie patrzył i co chwila wychylał się zza ojca by nie stracić mnie z pola widzenia. Puściłem do niego oko i momentalnie schował się za swojego rodzica. Potem ostrożnie wysunął głowę, no to ja mu drugi raz oczko. Mały znowu zwiał, ale już się pod nosem śmieje. Jeszcze raz i mały parsknął śmiechem. Jego ojciec spostrzegł, że coś się dzieje i się obrócił w moją stronę a potem z baniaka, z baniaka i gdy już leżę, poprawka z buta a to wszystko w obronie swojego syna.
Nic z tych rzeczy, też się do mnie uśmiechnął, więc zagadałem. Zapytałem, czy jest Hiszpanem, bo na takiego mi wyglądał i to co mówił do syna na to wskazywało. Odpowiedział, że tak, no to pociągnąłem, że też mam dzieci i najmłodsza córka jest w wieku jego syna. Wtedy zaczął mnie dokładnie wypytywać ile mają lat moje pozostałe dzieci i skąd jestem. Tyle to mi się jeszcze udało powiedzieć, ale potem Hiszpan zaczął szybko coś opowiadać po swojemu i musiałem go przystopować, że mój hiszpański jest o, ooo taki malutki. Co prawda uczyłem się kiedyś tego języka, ale tylko po to by zaliczyć egzamin i po piętnastu latach nieużywana kompletnie mi wywietrzał z głowy.
Woda się zagotowała, więc się kulturalnie pożegnałem i wyszedłem zalać rosołek na poranne śniadanko.
Trochę chłodno, ale miałem jeszcze niedosyt basenu a, że był zamknięty to poszedłem się zapytać kiedy otworzą. Od dziesiątej dopiero. Jeszcze tylko piętnaście minut, tyle to zaczekam. Jest pięć po a furtka nadal zamknięta, więc poszedłem do przemiłej pani recepcjonistki zapytać się co się dzieje? Pani obiecała, że za raz osobiście otworzy.
Jest dosyć chłodno, ale woda w basenie cieplutka i fajnie paruje. Cały basen jest dla mnie.
[link widoczny dla zalogowanych]

Człowiekowi do szczęście niewiele potrzeba. Trochę luksusu i już się micha cieszy.
[link widoczny dla zalogowanych]

Tylko przechodzący ludzie się dziwnie na mnie patrzą, jakby ufoludka zobaczyli. No co z Polski jestem, nie widać?
Po baseniku jeszcze raz prysznic, bo jednak chlor to chlor i trzeba z siebie zmyć. Za długo jednak się moczyłem, bo mi przytkało uszy. Teraz na Jelonku będę słyszał tylko same basy.
Przyszła pora na czas gospodarczy, czyli, pranie, ogarnianie obozowiska i smarowanie łańcucha. Co zrobić, gdy się nie ma pasty do butów a buty krzyczą ratunku?
[link widoczny dla zalogowanych]

Należy je dobrze natrzeć olejem silnikowym i wyglądają jak nowe he he.
Niestety podczas oględzin Jelonka zaniepokoił mnie zatłuszczony dekiel od strony sprzęgła.
Odkręciłem korek wlewu oleju, sprawdzam i stan jest poniżej połowy dopuszczalnego. Tragedii nie ma, ale koniecznie trzeba dolać. Najprawdopodobniej wyciekło przez simering w deklu. Zamiast zużyć zabrany na wymianę olej Lotos to pójdzie na dolewki.
[link widoczny dla zalogowanych]

Potrzeba matką wynalazków, zatem może i mi coś wpadnie do głowy. Uszczelniacza w tych warunkach nie wymienię, z resztą nawet go nie mam, ale może coś innego uda się zrobić?
Nawet gdyby trochę spowolnić wyciek to i tak będzie dobrze. To po tym Paryżu mi się tak rozciekło. Tysiące wciśnięć sprzęgła w nie młodym już motocyklu i się rozciekło.
Przeglądnąłem ekwipunek i segreguję co się nada a co na pewno nie. Mam dratew! Rury hydrauliczne uszczelnia się pakułami, to może dratew cos da?
Owinąłem dokładnie, raz za razem wokół ośki i zawiązałem na supeł. Musi wystarczyć.
[link widoczny dla zalogowanych]

Poszedłem się pożegnać na recepcję i pochwalić, że był to jeden z fajniejszych kempingów na których dane mi było przebywać.
[link widoczny dla zalogowanych]

Lody kusiły, ale dzisiaj już odbudowałem swoje morale i nie uległem. Zawsze to 2,50 euro w kieszeni zostaje. Lepiej na kawusię wydać.
Pranie mi nie schnie, bo mgła ciągle trzyma, zatem trzeba było sobie jakoś radzić.
[link widoczny dla zalogowanych]

Nawet gdzieś w trasie, jakiś Francuz, odsunął szybę w osobówce, wystawił komórkę i zrobił mi zdjęcie od tyłu. Musiały go rozbawić moje powiewające świeżo uprane skarpetki.
Z wczorajszą pogodą i tym cudnym zachodem słońca to mi się jednak udało, bo dzisiaj Wzgórze Świętego Michała ledwo widać.
[link widoczny dla zalogowanych]

Z łezką w oku, rozstaję się z tym miejscem, fajnie było. Cieszę się, że tu przyjechałem.
Skręciłem w głąb kraju i już po 20 kilometrach mgła zniknęła i pojawiło się ciepłe słoneczko.
Nie było już tak upalnie jak wczoraj, ale ciepło w sam raz dla czarnoskórego motocyklisty.
Po drodze roboty drogowe i ruch wahadłowy.
[link widoczny dla zalogowanych]

U nas taczki trochę inaczej wyglądają a tutaj, żółty lakier, pompowane kółko i własne zasilanie LED-owego kolorofonu. Można w ciągu minuty sobie poskładać taką wypasioną taczkę i bez stresu udać się w inne miejsce. Tylko czy u nas takie mobilne taczki by się utrzymały na naszych drogach?
Trochę dalej była spora szkoła i w końcu przekonałem się, że we Francji są jakieś dzieci. Szkoła była duża to i rozwrzeszczanych dzieciaków, było nawet sporo. Na pierwszy rzut oka jednak widać, że są trochę inne niż u nas, bo jest bardziej kolorowo. Żółtych nie widziałem, ale było sporo odcieni czekolady między białasami. Widać, że żyje tutaj mnóstwo narodowości. Przyjeżdżają do bogatego kraju, żeby lżej im się żyło. Francja to niezły kraj do zamieszkania, tylko tego śmiesznego języka trzeba się nauczyć.
Za bardzo nie wiem, gdzie jechać, więc rozłożyłem swoją nową mapę i szukam czegoś ciekawego.
[link widoczny dla zalogowanych]

Nagle hop i już wiem gdzie jechać. Konik polny pomógł mi podjąć właściwą, męską decyzję. To się nazywa dopiero spontan, a co. Raz się żyje, jadę do Royan!
W Rennes zatrzymałem się na mały popas w McDonald’s-ie, w sumie to najtaniej wychodzi.
Potem na obwodnicę i już jestem po drugiej stronie. Teraz doceniam mapę, wiem wcześniej w którym miejscu jestem i na którym zjeździe mam zjechać. Już nie błądzę bez sensu i nie tracę niepotrzebnie czasu.
W Nantes (spore miasto) to samo, darmowa obwodnica dookoła i nie trzeba przeciskać się przez centrum.
Na wylocie piękny długi most w kształcie łuku, aż szkoda, że nie ma gdzie stanąć i uwiecznić fotką. Na moście silnie wieje i trzeba się pilnować, by nagle nie zdmuchnęło na sąsiedni pas.
Płatnych autostrad unikam, ale nie ma nic za darmo i muszę przejeżdżać przez sporo miejscowości w których jest pełno spowalniających rond. Tyle tego, że opony będę miał starte z jednej strony bardziej hi hi. Gdy jest ograniczenie do 40 lub mniej to zazwyczaj są progi zwalniające, najczęściej na wjeździe i wyjeździe z terenu objętego ograniczeniem. Progi są długie, tak, że spokojnie mieści się cała osobówka. Najpierw wjeżdża na próg a potem sobie zjeżdża i ciekawostką jest, że na progach, czy też zaraz za nimi są ciemne plamy. Plamy są poprzestawiane o jeden skok względem sąsiedniego pasa i ta plamistość identycznie powtarza się na wszystkich progach jakie miałem okazję pokonać, a wygląda to tak:
[link widoczny dla zalogowanych]

Kto zgadnie z czego te plamy powstały i dlaczego są tak dziwnie poprzesuwane? Tu daję czas na zastanowienie. Pewnie każdy już się domyślił dlaczego tak w tej Francji jest.
Zgadza się, to są plamy oleju i powstały w wyniku małych wycieków z francuskich samochodów. Dziwne, bo większość to nowe samochody, ale może to z tej mniejszości starczej te plamy powstały. Tego nie jestem w stanie stwierdzić. Pewnie najlepiej wiedzą ci co zaglądają francuskim samochodom od spodu. Reasumując, czyli jak taka kropelka oleju, której udało się wydostać z silnika, lub skrzyni biegów sobie spokojnie wisi, beztrosko kołysząc się podczas jazdy, to gdy pojazd wjedzie na próg, nagły wstrząs odrywa kropelkę, która spada zaraz po wjechaniu na przeszkodę. Gdy jednak kropelka jest twarda i nadal się trzyma ostatkiem sił to zjazd z progu dokańcza dzieła i spada zaraz za progiem. Tym sposobem w zależności od kierunku jazdy próg jest odpowiednio poplamiony. Taka jest moja teoria a jak ktoś wpadł na inny pomysł to chętnie posłucham.
Późnym popołudniem zaczynam się czuć źle. Jakieś choróbsko zaczyna mnie troczyć od środka. Czuję się słabo i niewyraźnie. Nie dość, że jeszcze nie odzyskałem sił po tym nocnym szaleństwie w Paryżu, to jeszcze tego trzeba mi było. To nie był dobry pomysł, chłodnym porankiem pławić się w basenie a potem jeszcze moczyć się pod prysznicem a potem wsiąść na motocykl i łapać wiatr w zawilgocone włosy. Dobrze, że BabaLuca dała mi jakieś pastylki na drogę, to połknąłem garść i jadę dalej.
Robię częstsze przystanki i staram się dużo pić. Na owocach też nie oszczędzam, bo witaminy mogą się teraz organizmowi przydać. Pogoda do końca dnia utrzymuje się idealna. Słoneczko i jakieś 25 na plusie.
Widziałem skutki małej stłuczki na zjeździe z drogi. Dwa samochody się lekko przetarły i za chwilę przyjechał cały sztab samochodów na sygnale. Wielka ciężarówka zastawiła sobą porysowane osobówki. Na tyle samochodu pojawiła się duża LED-owa tablica z migającą strzałką i napisem coś w rodzaju UWAGA WYPADEK. Policja, karetka, straż, ale raczej nikomu nic złego się nie stało. Mimo to byłem pod wrażeniem szybkości działania francuskich służb. U nas do takiej stłuczki to się czeka z godzinę, żeby przyjechała policja po to tylko, żeby winowajca lub jego ubezpieczyciel się nie wykpił.
Przed La Rochelle był konstrukcyjnie podobny most jak w Nantes, ale tak na oko to niestety o połowę mniejszy. Teraz miałem się gdzie zatrzymać, więc zrobiłem fotkę, bo też fajny.
[link widoczny dla zalogowanych]

Do Royan już nie daleko, ale te ostatnie kilometry strasznie mi się ciągneły. Teren był ciekawy, dużo lasów, jezior i kanałów wodnych, czy też rzek, ale czułem się coraz gorzej i chciałem tylko jakoś dojechać do tego Royan.
Minąłem fajny czynny kemping w lesie, ale ja koniecznie chciałem kemping nad Oceanem Atlantyckim a najlepiej z dostępem do plaży, więc jechałem dalej do samego Royan.
Dojechałem w końcu do celu, gdzieś po osiemnastej, jednak żadnego kempingu przy plaży nie znalazłem. Jest sporo kempingów, ale wszystkie na przedmieściach i większość już zamknięta. W sezonie to pewnie turystów tu nie brakuje, sądząc po ilości i wielkości tych kempingów.
W końcu znalazłem jeden całkiem sympatyczny, gdzie byli jacyś ludzie i zapytałem czy kemping czynny? Odpowiedzieli, że jak najbardziej, ale gdy poszedłem do recepcji, okazało się że zamknięte. Po chwili wyszedł jakiś Francuz z pełną buzią żab, albo czegoś innego i powiedział przez zęby, że jest już po osiemnastej, więc zamknięte. Pytam, go czy mogę zostać, bo motocyklem spokojnie przecisnę się przez zamknięty szlaban a zapłacę po prostu jutro rano, jeśli teraz nie chce otwierać biura.
Był chyba zły, że mu przerwałem posiłek i mnie zbył. Powiedział, że jest inny duży kemping Koklikos, czy jakoś tak i że on na pewno jest czynny o tej porze.
Cóż miałem zrobić, trzeba było poszukać tego Koklikos. Po drodze znalazłem jeszcze inne, ale kompletnie opustoszałe. Dotarłem w końcu tego Chochlika czy jak go tam zwał. Szlaban zamknięty, recepcja zamknięta, ale widzę gdzieś indziej światełko, to idę w stronę światła. Coś w rodzaju małego baru z daniami na ciepło i jest starsza pani w białym fartuchu i czapce.
Pytam się po angielsku czy kemping czynny a ona nic nie rozumie, no to po włosku, też nic, no to po polsku, ani tyle. W końcu zrozumiała o co mi chodzi i pokazuje, że dzisiaj już zamknięty. No to pytam na migi, gdzie mogę się tu przespać, byle by nie w hotelu, bo pewnie drogo. Ona nie wie. No to dalej naciskam, że jak nie ma gdzie to ja muszę tutaj bo jestem strasznie zmęczony i nigdzie już nie pojadę. Zadzwoniła ze swojego prywatnego telefonu do właściciela i podała mi słuchawkę. Właściciel świetnie mówił po angielsku i się zgodził, żebym został a jutro zapłacę. Oddałem słuchawkę a starsza pani coś jeszcze pogadała z właścicielem i kazała mi czekać.
Po 10 minutach przyjechała jakaś osiemnastolatka na skuterze, chyba córka albo wnuczka tej pani w białym fartuchu, bo z twarzy podobna. Przywitała się i kazała za sobą jechać. Szlaban zamknięty, jednak jest jeszcze na tyle miejsca, by mój obładowany jednoślad się przecisnął. Przejechaliśmy przez cały kemping, głównie składający się z domków aż do miejsca namiotowego. Namiotów jednak kompletnie brak, jest tylko jedna przyczepa kempingowa.
Zaparkowałem Jelonka pod drzewem i podziękowałem dziewczynce. Nie zdążyłem kupić nic do jedzenia a że się źle czułem jeść mi się wcześniej nie chciało, ale teraz już czuję konkretny głód. Przecież ta starsza pani miała coś do jedzenia w tej budce, no to zostawiam wszystko i idę z cieknącą śliną jak Obcy 4. No i pocałowałem klamkę. Pani w białym fartuszku już sobie poszła i zamknęła smakołyki na cztery spusty. Ślina cieknie dalej, ale zmrok zapada to trzeba najpierw namiot rozbić. Na szczęście mam zupkę Romana to z głodu nie umrę, tylko, że taka zupka bez pieczywa to nie zupka. Przynajmniej są nowe łazienki, ale kurka wodna gniazdka nie ma. Co jest grane? Wszystkie nieszczęścia się dzisiaj na mnie uwzięły? Czasem tak bywa, nazywam to prawo serii. Burza mózgów a właściwie to tylko jednego, ale za to dobrze wygłodzonego i zaczynam kojarzyć, że gdzieś w Jelonie powinienem mieć schowany kawałek przewodu elektrycznego.
Jest, znalazł się pod siedzeniem. Włożyłem go zaraz po tym jak kupiłem Jelonka, bo mnie fachowcy nastraszyli, że w chińczyku kable się same urywają podczas jazdy, to włożyłem w razie co. W końcu przyszła pora i się przydał, w prawdzie nie do Jelona, ale warto go było tyle wozić, bo teraz jest jak znalazł. Obskrobałem końcówki swoim traperskim scyzorykiem, uważając by się nie zaciąć żadnego palucha. Jeszcze tylko tego by mi brakowało. Okręciłem wtyczkę grzałki i zrobiłem prowizoryczne końcówki, które będę mógł wcisnąć do nietypowego gniazda. Nietypowego bo jest to specjalne gniazdo do podłączenia kampera i właściwą wtyczkę się zabiera z recepcji za odpowiednią opłatą. Recepcja zamknięta a ja chcę jeść. Znalazłem wolną skrzynkę elektryczną i odpaliłem zabójczą grzałkę. Zabójczą, bo nie wolno jej dotykać podczas pracy. Kopie przez metalowy garnuszek jak cholera.
[link widoczny dla zalogowanych]

Wtyczkę owinąłem izolacją dla bezpieczeństwa i woda się grzeje, że aż miło. Zdjęcie patentu zrobiłem następnego dnia, bo teraz było już zupełnie ciemno a ja nie chciałem zawracać na siebie uwagi lampą błyskową.
Gorąca zupka na chore ciało działa nieziemsko kojąco. Nawet prysznica nie wziąłem, żeby dodatkowo nie ryzykować, tylko umyłem co niezbędne i poszedłem spać. Noc ciepła, niebo gwiaździste to namiotu nie przykryłem plandeką, z resztą nie miałem na to siły ani ochoty.


Podsumowanie dnia:
Przejechanych kilometrów : 443
Widzianych krajów: Francja
Awarie: Wyciek oleju przy dźwigni sprzęgła.

[link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Luca



Dołączył: 13 Paź 2011
Posty: 300
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Okolice Kielc
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 9:29, 15 Sty 2014    Temat postu:

Dzień siódmy, piątek 6 września.


Gdzieś tak o trzeciej w nocy obudziła mnie burza z błyskawicami. Wiatr, szum deszczu i dyskoteka na niebie. Mam nauczkę, żeby za każdym razem przykrywać namiot plandeką. Teraz kropelki wody dostają mi się do środka. Jak długo burza trwała to nie wiem, bo włączyłem sobie MP3 w telefonie i mocno wcisnąłem do uszu słuchawki, by nie słyszeć tego co się dzieje na zewnątrz. Przy polskiej muzyce spałem do rana jak niemowlę.
Rano wszędzie jest nieprzyjemna wilgoć, dobrze, że w śpiworku mam suchutko i cieplutko, aż się nie chce wychodzić. Żeby było jeszcze fajniej to wstaję z bólem gardła a o bólu zmęczonych mięśni to już nie będę wspominał. Po gorącej kawie zrobiło mi się nieco lepiej.
[link widoczny dla zalogowanych]

Kemping o taki o, żadna rewelacja, typowy moloch. Pełno domków i tyle. Ludzi na kempingu tak z 30%. Sąsiad z przyczepy kempingowej to staruszek z żoną na wózku inwalidzkim. Przy drzwiach przyczepy dla ułatwienia ma zamontowany dla żony specjalny dźwig.
Z samego rana pobiegłem do mini baru by coś treściwego zjeść, ale bar nadal był zamknięty. Otwierają dopiero popołudniu. Trudno, poszedłem do recepcji zapłacić a tam pan mówi, że jakaś pani będzie dopiero po dziewiątej. No dobra niech im będzie.
Na kempingu są nawet niezłe baseny rekreacyjne, niestety pogoda do kitu a mnie choroba rozbiera to nie skorzystam a szkoda. Takie karygodne marnotrawstwo możliwości.
[link widoczny dla zalogowanych]

Na basenach nikogo nie ma, ale gdybym był zdrowy to pogoda by mnie nie powstrzymała. Czynne od dziesiątej. Zrekompensowałem sobie to gorącym prysznicem mimo wszystko. Na motocykl od razu nie wsiadam to taki prysznic może mi bardzo nie zaszkodzi.
[link widoczny dla zalogowanych]

Łazienka nowa i czysta, niestety po ulewie zrobiło się straszne błocko i po mojej wizycie już taka czysta nie była. Potem zupka na dokładkę. Już mi trochę zbrzydła, zwłaszcza bez pieczywa, ale grunt, że gorąca i powoduje obłudne uczucie sytości.
Zbliża się dziewiąta to idę uiścić dług. Miła, ładna pani na recepcji się przyjaźnie uśmiecha, ale już taka miła się nie wydawała, gdy powiedziała osiemnaście euro za jedną, małą, maleńką noc. Standard gorszy niż w Saint Michel a cena sporo wyższa. 80złoty niby nie majątek, ale jakoś tak znielubiłem ten kemping. Może dlatego, że sam nie czułem się dobrze a noc była mokra i poranek brzydki. Recepcja brzydka nie była, bo było to głównie miejsce uciech dzieci, których z resztą widziałem tylko sztuk kilka. Znaczy się dokładnie dwie.
[link widoczny dla zalogowanych]

Dzieciaki mogły sobie chodzić po całym tym zameczku, zaopatrzonym w fajne tunele i zjeżdżalnie.
Na recepcji właśnie jakiś pan przywiózł świeże i pachnące bagietki. Tak bardzo jeszcze nigdy nie pragnąłem bagietki jak tego poranka. Wyszczerzyłem zęby do pani i poprosiłem o jedną do schrupania a pani zamiast mi sprzedać, powiedziała, że to tylko na specjalne zamówienie. Trzeba dzień wcześniej zamówić i wtedy przywożą. Nie będę tu przecież czekał 24h, żeby dostać chrupiącą bagietkę. Gdzie jest jakiś sklep, zapytałem? Pani wręczyła mi darmową mapę okolicy i zaznaczyła najbliższy spożywczak. Trochę daleko, by iść na piechotę, trzeba jechać. Zanim doszedłem do Jelonka to zmieniłem zdanie. Nie będę tu dwa razy jeździł, lepiej się spakuję bo szkoda czasu. Uzupełnię sobie zapasy po drodze.
Namiot jak na złość nie chce schnąć. Słoneczko się przebija zza chmur, ale jest duża wilgoć i nie schnie. Papierowe ręczniki z łazienki wchłonęły duże krople, tylko że całkiem do sucha się nie da. Szwędam się trochę po kempingu w nadziei, że w międzyczasie namiot doschnie. Nie chciałbym go zwijać mokrego, bo i tak puszcza wodę a przemoczony będzie jeszcze bardziej. Zeszło mi aż do południa a namiot i tak musiałem zwinąć wilgotny i obłocony.
Nadal nie czuję się dobrze i cały czas faszeruję się tabletkami, ale siedział tu dłużej nie będę.
Pojechałem do centrum Royan, coś przekąsić i popatrzeć na Ocean Atlantycki. Plaża ogromna i brak jakichkolwiek ludzi. Pewnie pogoda wszystkich skutecznie odstraszyła.
[link widoczny dla zalogowanych]

Pochodziłem sobie trochę po piachu, moczyć nóg w oceanie już nie miałem zamiaru. Dzisiaj to najchętniej siedziałbym gdzieś w ciepłym i suchym miejscu, bez konieczności ruszania się gdziekolwiek, no cóż powiedziało się A to trzeba powiedzieć i B. Najpierw jednak zjeść coś trzeba, bo ileż można chodzić na głodniaka?
[link widoczny dla zalogowanych]

Wzdłuż plaży jest pełno restauracyjek i barów, więc z małym conieco na ząb nie było problemu. Zjadłem łapczywie ciepłą pain pizzę. Nawet smaczne było. Różnych sklepików z tandetnymi pamiątkami też nie brakowało. Zupełnie jak u nas nad Bałtykiem.
Z miasta wydostałem się szybko bo nieduże i obrałem kierunek na Bordeaux . Pogoda taka sobie, słońca mało, dużo chmur, raczej chłodno, ale najważniejsze, że z nieba nic mokrego nie leci. Pierwszy większy market po drodze by uzupełnić pustki w spiżarni. Inter Marche, mają tego tu sporo i ceny całkiem przyzwoite.
[link widoczny dla zalogowanych]

Chleb Polka, trochę mi to nie wygląda na polski chleb a tym bardziej na urodziwą Polkę, ale pewnie nigdy nie jedli polskiego chleba to nie wiedzą. Bardziej bym to nazwał polska bagietka, bo smakowało podobnie. No chyba, że te bagietki wypieka jakaś Polka na emigracji i tak sobie z sentymentu nazwała swój francuski wypiek?
Pod marketem, spokojnie zjadłem sobie drugie śniadanie, przy okazji przyglądając się tubylcom. Niektórzy tubylcy, widać było, że też się przyglądają co to za dziwak żre pod marketem, zamiast kulturalnie w restauracji, tak jak inni cywilizowani ludzie?
Zanim zdążyłem zakończyć konsumpcję, pod market, dostojnie zajechał jegomość na ciekawym jednośladzie. Francuski wynalazek ledwo jechał zostawiając za sobą kłęby dymu, ale kierowca w ogóle się tym nie przejmował. Chyba przesadził trochę z mieszanką do 2T, albo po prostu silnik już swoje wypracował. Po wielkości przestrzeni bagażowej można przypuszczać, że nawet bardzo duże zakupy się na pewno zmieszczą. Ten jednośladowy Peugeot, przestrzenią ładunkową zapewne zawstydził już nie jednego Peugeota nawet takiego na czterech kołach he he.
[link widoczny dla zalogowanych]

Przy dokładnych oględzinach dostrzegłem, że pojazd ma napęd hybrydowy, spalinowo-mięśniowy. Tak jak w naszych rodzimych Komarkach, gdy brakowało mocy pod górę, można było sobie trochę popedałować, tak i tutaj. Konstruktorzy francuscy poszli jednak o krok dalej w rozwoju techniki i zamontowali dwa niezależne łańcuchy.
[link widoczny dla zalogowanych]

Jak się można domyśleć łańcuch cieńszy służył do napędu mięśniowego a ten nieco grubszy do spalinowego. Chętnie bym odbył jazdę testową tym sprzętem, ale nie było jak zagadać.
Za Bordeaux teren robi się winny. Wszędzie uprawy winorośli, miejscami jak okiem sięgnąć, rozciągają się winogrona. Nie brakuje też francuskich winnic z tradycjami.
[link widoczny dla zalogowanych]

Widać, że Francuzi uwielbiają swoje wina, z resztą nie tylko oni bo francuskie wina cenione są na całym świecie. Aż kusi żeby wstąpić do takiej starej winnicy i oddać się bez reszty degustacji, ale niestety nie mogę. Nie dla psa kiełbasa.
Miejscami jadę alejami utworzonymi z drzew platanów, ciągnącymi się po kilkadziesiąt kilometrów.
[link widoczny dla zalogowanych]

U nas wycinają drzewa przy drodze, bo są niebezpieczne a we Francji nie wycinają, tylko zamontowali barierki ochronne.
Po lekach czuję się trochę lepiej, ale jazda na motocyklu szybko mnie nuży i męczy. Robię częste przystanki przy ciekawszych miejscach.
[link widoczny dla zalogowanych]

Zabytkowe miasteczko na skale a obok płynie spora rzeka. Teraz jest uregulowana, ale w dawnych czasach może często wylewała i dlatego całe miasteczko zbudowano na wypiętrzonej na kilkanaście metrów skale? Teraz już pewnie nie wylewa, bo dołem biegnie droga i pojawiła się nowsza zabudowa. Między innymi fajny bar, prowadzony przez sympatycznego Francuza z pyszną kawą, którą miałem przyjemność delektować.
[link widoczny dla zalogowanych]

Właściciel siedział przy stoliku i rozmawiał z jakimiś klientami, albo swoimi przyjaciółmi. Gdy wszedłem wstał, podszedł do mnie i podał dłoń na przywitanie. Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, wchodzę do kafejki a tu ktoś wstaje ze stolika, podchodzi i się wita, jakby mnie znał a może mnie z kimś pomylił?
Poprosiłem o dużą kawę z mlekiem. Dostałem w eleganckiej filiżance i nawet nie była droga, bo zapłaciłem dwa euro trzydzieści, czy czterdzieści centów. Już dokładnie nie pamiętam.
Pan potem jakby nigdy nic wrócił sobie do rozmowy przy stoliku. Nie śpieszyłem się z wypiciem kawy a potem poszedłem pozwiedzać trochę miasteczko.
[link widoczny dla zalogowanych]

Nawet nie wiem jak nazywa się to miasto. Rozruszałem trochę kości na nietuzinkowej starówce, więc mogę znowu kawałek posiedzieć na motocyklu.
Gdy odjeżdżałem znajomy Francuz z kafejki machnął mi ręką na pożegnanie. Może to był motocyklista i dlatego? Proste gesty a niezmiernie cieszą, zwłaszcza gdy się jest samemu w obcym kraju. Każdą życzliwość ludzką odczuwa się w dwójnasób, czego efektem jest to, że zapamiętałem to zdarzenie do dziś i mogę o tym wspomnieć w mojej skromnej pisaninie.
Kilometry pod kołami uciekały a ja zaczynałem się czuć coraz lepiej. Może to leki a może to po tej kawie z odrobiną ludzkiej życzliwości.
Moja poprawa nastroju jednak nie trwała długo, bo na szybce kasku pojawiły się pierwsze krople. Najpierw malutkie a potem coraz większe, aż musiałem się zatrzymać i ubrać przeciwdeszczówkę. Leje jak z konewki i nie chce przestać. To nie pojedyncza chmura spod której w końcu się wyjedzie, ale całe zachmurzone niebo po horyzont. Aż się odechciewa jechać w tym kierunku, jednak sam sobie zgotowałem takie atrakcje to uparcie jadę, od czasu do czasu zgarniając rękawiczką krople z szybki, by choć trochę widzieć przed sobą.
Po jakichś dwóch godzinach zobaczyłem dziurę w niebie. Takie okrągłe, jasne kółko, wycięte w chmurach, przez które zaglądało słońce. Jadę w tym kierunku, by choć na chwilę wyrwać się spod tego ulewnego deszczu. Po jakichś trzydziestu kilometrach udało się i przestało padać. Jest zupełnie sucho, tutaj deszcz jeszcze nie dotarł.
Znaki pokazują, że za kilkanaście kilometrów wjadę na autostradę a tego nie chcę, bo potem ciężko będzie znaleźć miejsce do spania. Szybka decyzja i szukam miejsca tu gdzie jestem, póki nie pada. Kilka bocznych dróżek sprawdziłem, ale wszędzie coś jest nie tak. To za blisko drogi, to na widoku, to znowu za blisko jakiegoś zakładu. W końcu wjechałem na tereny rolnicze, ale niestety wszystkie wjazdy do pól są zagrodzone szlabanami.
Podjechałem pod jeden z nich i widzę, że jest kłódka, ale nie zamknięta, więc podniosłem szlaban i wjechałem między kukurydzę. Wjechałem tak głęboko, żeby mnie nie było widać.
Znalazłem fajne miejsce nad strumyczkiem, czy też rzeczką, taki niecały metr szerokości. Woda w rzeczce mętna, więc pewnie gdzieś wyżej leje z nieba, zatem trzeba się pośpieszyć.
Rozbiłem lekko wilgotny namiot, przykryłem plandeką i nawet znalazłem kawałek kija do podparcia wejścia. Potem szybko dobytek do środka, Jelonka pod pokrowiec i już jestem gotowy na najgorsze.
[link widoczny dla zalogowanych]

Kemping Kukurydziany w pełnej okazałości. Całkiem fajne miejsce, cisza i spokój.
Obok było spore urządzenie do podlewania, ale dzisiaj raczej podlewać tu nie będą.
[link widoczny dla zalogowanych]

Niedaleko w krzakach znalazłem zamocowaną na betonowym fundamencie elektryczną pompę z rurą ssącą zanurzoną w rzeczce. No proszę, nawet prąd tutaj jest podciągnięty, niestety mojej grzałki nie ma jak podpiąć, z resztą nie mam nawet na to czasu bo zaczyna kropić.
Schowałem się w namiocie i przy dźwiękach rozbijających się kropel o plandekę przygotowałem sobie romantyczną kolację. Romantyczna jednak nie była, bo co to za przyjemność siedzieć samemu w obcym kraju w małym namiociku w strugach deszczu i zatapiać zęby w suchej bagietce. Już mi te bagietki nie smakują.
Zanim zmrok zapadł, zlokalizowałem jeszcze na mojej nowej mapie, mniej więcej, gdzie jestem. Jakieś 30-40 kilometrów przed Tuluzą. Pogadałem trochę przez międzynarodowe łącza z BabaLucą i poszedłem spać w strugach deszczu.
Doskwiera mi już brak rodziny, żony i dzieci. Na chwilę to fajnie się wyrwać z domu, ale na dłużej to już się tęskni.




Podsumowanie dnia:
Przejechanych kilometrów : 385
Widzianych krajów: Francja
Awarie: Jelonek jest w lepszej kondycji niż ja.

[link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Luca



Dołączył: 13 Paź 2011
Posty: 300
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Okolice Kielc
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 15:04, 21 Sty 2014    Temat postu:

Dzień ósmy, sobota 7 września.

W nocy leje jakby się wściekło. Sprawdzam namiot, ale wygląda na to, że nic nie przecieka.
[link widoczny dla zalogowanych]
Jest trochę wilgoci, jednak to tylko skrapla się para z mojego oddychania. Deszcz hałasuje waląc kroplami o plandekę, to starym sposobem słuchawki do uszu i polskie MP3.
Od razu przyjemniej i można beztrosko spać do rana.
Świt przyszedł nawet nie wiem kiedy. Wyłączyłem muzykę i usłyszałem ciszę. Nie pada, jest dobrze. Na zewnątrz wszystko mokre, jednak najważniejsze, że z nieba nie leci. Jelonek pod pokrowcem cierpliwie czeka na kolejne przygody. Moja nowa namiotowa podpórka spisała się wyśmienicie.
[link widoczny dla zalogowanych]

Deszczówka spływała po plandece jak po kaczce a ja mogłem spokojnie przeżyć noc bez potopu. Niebo zachmurzone, ale delikatnie jakby się miejscami słoneczko przebijało.
Nie ma co marnować czasu, trzeba wziąć się za suszenie. Strząsanie kropel niewiele daje, zatem potrzeba matką wynalazków i już mam doskonały sznurek do suszenia. Bazille się nazywa, to chyba Bazyli po naszemu.
[link widoczny dla zalogowanych]

W nocy musiało nieźle dawać z nieba, bo z małego niepozornego strumyczka zrobiła się całkiem konkretna rzeczka. Poranna toaleta w takiej mętnej wodzie raczej odpada.
[link widoczny dla zalogowanych]

Spokojnie jem sobie śniadanko a tu z nieba kab, kap i kap. Potem coraz bardziej. Orz kurka wodna, nie tak miało być. Szybko ubieram się w skóry, potem śpiwór, karimata, namiot, już mokry, bo obfite warkocze z nieba lecą. Rozwieszony na Bazylim pokrowiec i plandeka ociekają wodą. Nic się nie chce zmieścić na swoim miejscu, zwijam mokre z błotem z trawą. Tak na szybko, byle jak, byleby jak najszybciej przytroczyć do Jelonka.
Też już jestem mokry, od środka, bo się spociłem tym nagłym zrywem a od zewnątrz od ulewnego deszczu.
Nie ma co, przeciwdeszczówkę i tak trzeba założyć. Klei się do mokrej skóry, będę miał co najwyżej swoją własną saunę, albo ruską banię jak patyków do biczowania nazbieram.
Jestem w końcu w pełnym rynsztunku, teraz niech już sobie leje, mam to gdzieś. Jelonek się odezwał po mokrej nocy, jak zwykle od pierwszego naciśnięcia startera. Lubię ten chiński motocykl. No to jedziemy, mokra trawa i polne błoto robią wszystko, żebyśmy jednak zostali na trochę dłużej, ale my z Jelonkiem uparcie chcemy się wydostać. Trochę zamiatało tylnym kołem, ale mokre pole to dla Jelonka nie pierwszyzna. Szlaban w górę i jesteśmy wolni, znowu możemy pojechać tam gdzie nas opony poniosą.
Złośliwie przestało padać, kierunek Tuluza, silnik się rozgrzewa a ja się zaczynam suszyć.
Tuluzę chciałem zobaczyć, więc skręciłem wprost na centrum a tam zielono od sporej liczby starych drzew. Znowu zaczyna kropić. Do miasta jak gdyby nigdy nic można sobie wpłynąć stateczkiem.
[link widoczny dla zalogowanych]

Zdjęcie mi nie wyszło bo znowu zaczęło padać i aparat mi się zawilgocił. W kanale wodnym pełno różnego rodzaju stateczków, były też pływające restauracje. Wjechałem na starówkę, ale ściana deszczu zniechęciła mnie do wyciągania aparatu i robienia kolejnych zdjęć, więc więcej zdjęć z Tuluzy nie będzie a szkoda.
Miasto jest z piątego wieku zostało założone przez Rzymian nad rzeką Garonną, w późniejszym okresie Tuluzę nazywano różowym miastem, ale nie od organizowanych tam parad wolności, ani dziwnie ubierających się mieszkańców, tylko od cegły budowlanej, która miała różowy odcień. W Tuluzie nie brakuje dostępu do wody, ma ona nawet połączenie kanałem z Morzem Śródziemnym. Z ciekawostek to podobno jest to miasto bardzo studenckie i znajduje się tam zaawansowane centrum badań lotniczych i kosmicznych.
Cały czas ściana deszczu, więc moje zwiedzania starówki zakończyło się szybko. Nie ma sensu tu dalej moknąć. Wydostałem się na obwodnicę i tam na pierwszej stacji benzynowej postanowiłem to oberwanie chmury trochę przeczekać.
[link widoczny dla zalogowanych]

Ściągnąłem przeciwdeszczówkę, by podsuszyć skórę i się nieco ogrzać. Gorąca kawusia i conieco na ząb, odrobinkę odbudowuje nadszarpnięte morale.
Czekam ze czterdzieści minut, ale nadal pada, może trochę mniej, ale na suchy asfalt pod kołami nie ma co liczyć. Na stacji miałem czas by uważniej przyglądnąć się okolicznej mapie i wiem, gdzie mniej, więcej chcę jechać. Wcisnąłem na siebie przemoczoną przeciwdeszczówkę i obrałem kierunek na Hiszpanię. Tam to jest zawsze ciepło i sucho. Przynajmniej na filmach tak pokazują. Jedzie się mało komfortowo, nie dość, że jest chłodno i mokro, to jeszcze zaczął wiać silny wiatr a rozpędzone samochody skutecznie zachlapują mi wizjer. Muszę co chwila przecierać rękawiczką szybkę by cokolwiek widzieć. Niedobrze, bo już druga para rękawiczek zaczyna mi przemakać a palce robią się zgrabiałe.
Co jakiś czas robię sobie małą przerwę i suszę rękawice na rozgrzanych cylindrach. Potem takie gorące rękawiczki, niczym z piekarnika zakładam na dłonie i jest przez chwilę przyjemniej. Deszcz czasami na kilka kilometrów odpuszcza po czym znów powraca by mnie do szczętu przemoczyć. Woda pod ciśnieniem wciska się w każdy zakamarek.
Za Saverdun się trochę pogubiłem. Nie byłem pewien na którą drogę wjechać, bo nigdzie nie było wskazówki z numerem drogi, takim jak na mojej mapie. Zatrzymałem się na krzyżówce i w deszczu rozłożyłem swoją papierową mapę. Nie muszę mówić co się dzieje z papierem, gdy zetknie się z wodą. W takich warunkach niezastąpiona jest foliowana mapa, albo po prostu wodoodporny GPS z prawdziwego zdarzenia. Długo nie stałem i sama zatrzymała się Renówka. Szyba się odsunęła i usłyszałem po angielsku; w czym mogę pomóc?
Pokazałem palcem na obwisłej mapie, gdzie chcę jechać i sympatyczny młody człowiek (wyglądał na studenta) potwierdził, że w dobrym kierunku jechałem. Podziękowałem ładnie, uścisnęliśmy sobie dłonie i zająłem się składaniem mokrego papieru a Renówka odjechała w swoją stronę. Mapa zaczęła mi się rozłazić w dłoniach, ale może być mi jeszcze potrzebna to staram się jak mogę by jeszcze ją uratować.
Droga fajna, bo zaczynają się pojawiać zakręty i lekkie pagórki. Teren rolniczy i na wzniesieniach doskonale widać panoramę okolicy. Zaczyna mi się coraz bardziej podobać i nawet z czasem przestaje padać. Znowu chce się jechać. Małe wioseczki, po kilka domków, oddalone od siebie po 15-20 kilometrów. Czym mniejsze zaludnienie, tym jakoś tak fajniej.
W końcu wjechałem do jakiegoś miasteczka nad rzeczką, nawet nie wiem co to za rzeka ani co to za mieścina, poza tym, że wygląda na starą i zabytkową.
[link widoczny dla zalogowanych]

Ładny widok, deszcz nie pada, to pora zrobić sobie większą przerwę.
[link widoczny dla zalogowanych]

Jest fajny park i zupełnie pusty, bez ludzi a wokoło ciekawych zabytków nie brakuje.
[link widoczny dla zalogowanych]

To chyba kiedyś był kościół, ale teraz już nie jest. W tych zabytkowych krużgankach znalazłem zupełnie dostępną i darmową ubikację z bieżącą wodą. Szkoda tylko, że grzałki nie było do czego podpiąć.
Jelonek już potrzebuje wymiany oleju, to w sumie dobre miejsce. Od dłuższego czasu żywego ducha nie widziałem, zatem nikt nie powinien mi przy tej operacji przeszkadzać.
Do wymiany oleju przygotowałem się już wcześniej. Wziąłem ze sobą olej Lotos półsyntetyczny 10W/40 i strzykawkę z wężykiem. W warunkach polowych odkręcanie korka spustowego może być nieco kłopotliwe i zawsze się coś oleju rozleje a tego tu bym nie chciał.
[link widoczny dla zalogowanych]

Duża strzykawka 100ml powinna szybko dać sobie radę. Wiadomo, że całego oleju z dna nie wyssie, ale tutaj nie ma to większego znaczenia. Ważne, żeby silniczkowi wymienić stary olej na nowy. Szesnaście razy i powinno być git. Wysysam zatem gorący olej, strzykawka za strzykawką.
[link widoczny dla zalogowanych]

Na początku idzie świetnie, ale po chwili zatrzymuje się samochód. Jakiś Francuz i coś do mnie mówi w swoim języku. Chyba pyta czy coś mi się stało z motocyklem? Po angielsku nie rozumie to pokazuję mu na migi, że wszystko jest ok. i dam sobie radę bez problemu.
Chyba zrozumiał bo odjechał. Nie lubię gdy mi ktoś patrzy na ręce.
Znowu zaczęło padać i to w takiej chwili, nie mogło pięć minut poczekać? Stary olej wyssałem, tylko, że muszę wlać jeszcze nowy. Ręce mi się trzęsą z pośpiechu, lejka sobie nie wziąłem, ale od czego jest strzykawka. Znowu zatrzymał się czarny samochód, patrzę a to ten sam. Auto to samo, ale w środku siedzi już dwóch facetów a ja mam silnik suchy, bez oleju. Niestety takim nie da się skutecznie uciekać. Zamordują, okradną, albo kto wie co gorszego jeszcze? Cały czas leje jakby się wściekło a oni nie czekają tylko od razu wysiadają z auta. Jeszcze trochę i będę miał deszczówkę w silniku, olej nie będzie mi już potrzebny.
Podeszli do mnie i ten drugi mówi coś do mnie i nawet rozumiem, bo mówi po angielsku. Ten pierwszy specjalnie przywiózł swojego kolegę, który zna dobrze angielski, żeby się ze mną porozumieć. Chcą mi pomóc. Okazało się, że ten pierwszy też jest motocyklistą i mówi, że tu niedaleko ma kolegę, który ma warsztat motocyklowy i tam będę mógł spokojnie wymienić olej.
Wytłumaczyłem im, że niestety, ale za późno, gdyż silnik jest teraz bez oleju i w takim stanie nie mogę go pod żadnym pozorem odpalić, bo się zatrze, zanim gdziekolwiek dojedziemy.
Ten drugi Francuz wsiadł do samochodu, bo z nieba rzuca coraz większymi żabami a ten pierwszy wyciągnął parasol i trzyma nade mną, żeby mi woda nie leciała do silnika. Nie czekam, tylko szybko zaciągam strzykawki ze świeżym olejem i natychmiast wpuszczam do silnika. Opróżniłem obie butelki i zakręciłem korek. Teraz niech sobie leje.
Stary olej z butelki po mineralnej, przelałem do butelek z napisem Lotos, żeby było wiadomo, dla służb komunalnych, co jest w środku i postawiłem obok kosza. Francuz mówi, że spokojnie może zużyty olej zabrać i zawieźć do warsztatu kolegi. Potem zaprasza mnie do siebie na kawę. W takich okolicznościach chętnie skorzystam. Zauważył, że wyciągam rękawiczki wciśnięte miedzy silnik a zbiornik paliwa. Tłumaczę mu, że tym sposobem przez kilka minut, całkiem nie wyschną, ale przynajmniej są ciepłe. Start, jedynka i już jadę za nimi. Kurcze nawet nie sprawdziłem stanu oleju, czy przypadkiem w tym pośpiechu nie nalałem za mało?
Zajechaliśmy pod jakąś starą, zabytkową kamienicę. Pod kamienicą zaparkowany był czarny motocykl. Kolega francuz mówi, że to jego. Oczywiście pochwaliłem, że jeździ całkiem fajnym sprzętem.
[link widoczny dla zalogowanych]

Weszliśmy do kamienicy przez bardzo stare, zniszczone drzwi a później wydrapaliśmy się po równie starych i trzeszczących drewnianych schodach. Na klatce schodowej panował półmrok. Sceneria jak z horrorów he he. Na samej górze zaskrzypiały kolejne drzwi i pojawiło się jakieś światło. Wchodzimy do środka.
Mieszkanie raczej skromne, ale za to gorąca, prawdziwa francuska kawa przepyszna. Pogadaliśmy trochę o pogodzie (niestety ma lać cały weekend) i o tym skąd się tu wziąłem.
Mówię, że jadę teraz w hiszpańskie góry. Pytali dokładnie, gdzie jeszcze byłem i czy często tak sam jeżdżę? Pokazałem im zdjęcia z Paryża i ze Wzgórza Świętego Michała. Najbardziej jednak zaskoczeni byli, że tak daleko jeżdżę sam i że śpię po krzakach. Pytali, czy się nie boję? No czasami się trochę boję, ale inaczej nie mam możliwości by coś w życiu zobaczyć, zwłaszcza przy skromnym budżecie. Jak im jeszcze powiedziałem, że mój motocykl ma tylko 250cc pojemności i niespełna osiemnaście koni mechanicznych to wymiękli zupełnie. Już im nawet nie mówiłem, że to chińczyk, bo i tak na mnie patrzyli jak na wariata.
Kolega Francuz motocyklista pokazał mi też swoje motocyklowe zdjęcia. Głównie z gór, ale z jednego był naprawdę dumny, on a w około pole marihuany. Ciekawe w którym miejscu Francji to zdjęcie zrobił? Nie chciał powiedzieć.
Zasiedziałem się tam trochę, ale pora ruszać dalej. Podziękowałem za pomoc i za pyszną kawę i pożyczyłem miłego dnia a oni mi szczęśliwej podróży. Zrobiliśmy sobie jeszcze na koniec pamiątkową fotkę.
[link widoczny dla zalogowanych]

Ten w spodenkach to motocyklista a ten drugi świetnie mówił po angielsku. Bardzo sympatyczni i życzliwi ci Francuzi. O Francuzach nie miałem wyrobionego zdania, bo do tej pory mało miałem z nimi do czynienia, ale teraz będę bardzo miło wspominał francuską gościnność.
Gdy już miałem wychodzić, kolega motocyklista macha, żebym zaczekał. Za chwilę przynosi swoje motocyklowe rękawice i chce mi je dać. Oczywiście odmawiam, ale bardzo nalega i pokazuje mi że nie są to zwykłe rękawice, tylko mają w środku wszytą nieprzemakalną folię. Są już trochę zniszczone, ale darowanemu koniowi nie patrzy się w zęby. Jeszcze raz się pożegnałem, podziękowałem za niespodziewany prezent i wyszedłem.
[link widoczny dla zalogowanych]

Za drzwiami ściana deszczu, pada jakby mnie chciało utopić, zatem kask ubieram jeszcze w drzwiach. Silnik w Jelonku cały w wodzie, ale i tak odpalił bez problemu. Rozgrzeje się, to woda odparuje. Komfort jazdy w suchych rękawicach to jak przesiąść się z syrenki 105L do mercedesa. Niestety rękawice wytrzymały niecałe dwie godziny, ale mimo wszystko dzięki folii wiatr tak nie przewiewał i było w nich trochę cieplej. Z resztą moje ocieplane narciarskie, też miały być wodoszczelne a po pół dnia w deszczu zrobiła się z nich mokra szmata. Dobrze, że przynajmniej nakładki na buty mam szczelne i w butach sucho i ciepło. Przeciwdeszczówka natomiast nie chroni tak jak powinna, bo ubrałem ją na mokrą skórę to wilgoć przeszła przez resztę suchych ubrań. Wody nie puszcza, ale i tak jest mało komfortowo. Jak człowiekowi jest ciepło i sucho, to nawet jak bardzo pada nie jest źle, ale jak zaczyna się odczuwać na swoim ciele wilgoć i chłodny wiatr, wszystkiego się odechciewa.
Kolejne kilometry pokonuję już tak trochę na siłę, mimo to watro, bo na horyzoncie zaczyna się trochę przecierać. Małe górki i pagórki robią się coraz większe i większe aż zaczyna mi się coraz bardziej podobać i chęci ponownie wracają. Góry uwielbiam i w górach zawsze dostaję dodatkowej energii i motywacji.
[link widoczny dla zalogowanych]

Rozglądam się za stacją benzynową, bo kończy mi się paliwko. Mijam różne miejscowości ,ale stacji brak. Udało się w końcu znaleźć pod marketem, bezobsługową stacyjkę tylko z jednym dystrybutorem.
[link widoczny dla zalogowanych]

Przy okazji zrobiłem niezbędne zakupy w małym markecie. Ceny owoców zabijają.
[link widoczny dla zalogowanych]

Trzynaście złoty za kilogram jabłek. Wziąłem dwa banany bo były o jeden euro tańsze.
Nareszcie przestało padać. Asfalt nadal mokry, ale przynajmniej z nieba nie leci.
Wspinam się coraz wyżej i góry też robią się coraz większe. Robi się też coraz zimniej.
[link widoczny dla zalogowanych]

Trasa biegnie coraz ostrzej pod górę i zamiast piątego biegu, używam czwartego i trzeciego.
Pojawiają się też fajne serpentynki i widoki, że dech zapierają. Tego mi trzeba było. W górach czuję się jak ryba w wodzie. Już myślałem, że wyjechałem na sam szczyt, ale nie, na razie jest jakieś przejście graniczne. Są tam umundurowani strażnicy i podejrzliwie patrzą się w moją stronę. Całe szczęście, że tylko patrzą i mnie nie zatrzymują to grzecznie jadę dalej. Kontrola raczej wyrywkowa, bo co któryś samochód jednak sprawdzają.
Przejechałem kilka kolejnych kilometrów i nie wierzę własnym oczom. Cywilizacja tutaj?
Na wysokości około 2000m n.p.m hotele, parkingi, markety, restauracje i kto wie co jeszcze?
[link widoczny dla zalogowanych]

To tak jakby u nas na Kasprowym wybudować Tesco razem z Biedronką.
Jestem w Andorze, małej, górskiej krainie. Powodem istnienia tego centrum handlowego tak wysoko w górach są ceny. Jest znacznie taniej niż we Francji i Francuzi tłumnie wdrapują się swoimi samochodami wysoko w górę, żeby się obłowić tanich produktów. Jest też pełno stacji benzynowych, czyli paliwo musi też być tańsze a ja dopiero co tankowałem. Gdybym wcześniej wiedział.
Jakieś prześwity świadomości mam, że gdzieś już te widoki na zdjęciach widziałem, chyba w relacji z wyprawy jakiegoś polskiego motocyklisty? Dawno musiało być bo niewiele pamiętam. Normalnie to jestem zaskoczony tym co tu oglądam, jakbym odkrył zupełnie nowy kraj na mapie he he.
Zostawiłem Jelonka na jednym z parkingów i poszedłem do McDonald’sa się ogrzać i wygonić głoda. Wziąłem kawusie i coś ciepłego do jedzenia, ale wcale tanio nie było. Ceny w fastfudzie prawie jak we Francji i można tez płacić w euro. Na zewnątrz zimno i mokro a w środku gorąco. Człowiek jak cebula, ma warstwy, których się trzeba pozbyć. Przyjemnie się siedzi w tym ciepełku i aż się nie chce wychodzić, tylko, że zostać tu nie mogę. Hotel może i tańszy niż we Francji, ale nadal nie na moją kieszeń. Namiotu też nie ma gdzie rozbić. Dookoła góry i stromizny a jak było jakieś płaskie miejsce to od dawna zostało wykorzystane w celach komercyjnych.
W McDomaldzie jest nawet winda i jedzie się nią od marketu do marketu. Pięter jest ze sześć i na każdym coś innego. Kosmetyki, tekstylia, alkohole, elektronika. Nie trzeba nawet nigdzie wychodzić na zewnątrz by się obłowić. Na kilku produktach porównałem ceny i jak dla mnie to podobnie jak u nas w kraju. Chciałem coś kupić na pamiątki dla rodziny, ale jakoś tak na nic nie mogłem się zdecydować. Zrobiłem parę fotek i na tym moje zakupy się skończyły.
[link widoczny dla zalogowanych]

Na zewnątrz zimno. Na szczęście nie pada, ale wieje ostry przeszywający wiatr. Trochę podsuszyłem wilgotne ubrania i po włożeniu na siebie wszystkich warstw zimno nie jest tak bardzo odczuwalne. Jest nieźle, moje stare rękawiczki na silniku już prawie wyschły.
[link widoczny dla zalogowanych]

Jak widać jest trochę wolnych miejsc na parkingach, ale to pewnie ze względu na złą pogodę.
Mimo to straż miejska też chce zarobić i od razu jeżdżą sobie lawetą i szukają tych co nieprawidłowo zaparkowali. Taki mandat wystawiony w Andorze dla Francuza jest pewnie nieskuteczny a jak odholują mu samochód, to jeszcze musi zapłacić za lawetę i parking strzeżony. Dobrze, że Jelonka zaparkowałem na darmowym parkingu a nie bezpośrednio pod McDonaldem, tak jak pierwotnie miałem zamiar. Potem zauważyłem, że był tam zakaz i dlatego nikt nie stawał. Znowu jadę ostro pod górę, stacje benzynowe rosną jak grzyby po deszczu. Jedną nawet zrobili na zboczu góry. Wyrąbali prawie jaskinię i postawili tam dystrybutory z paliwem. Przy stacji termometr pokazuje 5,6 stopnia na plusie, to już wiem, dlaczego jest mi tak zimno. Trzy dni temu pławiłem się w ciepełku a teraz mam atak zimy. Tylko patrzeć jak zaspy zacznie robić. Przecież przyjechałem do ciepłych krajów a nie na Syberię? Najlepsze jest to, że właśnie teraz w Polsce jest 25 plus, słoneczko i ani kropelki deszczu. To się nazywa mieć farta. Dobrze, że chociaż nie pada i widoczki bajeranckie.
[link widoczny dla zalogowanych]

Wyjechałem na sam szczyt a po drugiej stronie wszystko we mgle. To nie mgła, to najzwyklejsza deszczowa chmura. Zimny wiatr, deszcz i kiepska widoczność, czy może być jeszcze gorzej? Do tego na samochody tubylców z rejestracją AND, trzeba uważać, bo po mokrych zakrętach jeżdżą mało ostrożnie. Jak widać już się zdążyłem odzwyczaić od polskiego stylu jazdy. Czasem z chmur wyłaniają się jakieś hotelowe budynki, ale nie ma przy nich już tak rozbudowanej komercji. Te ichnie górskie hotele nawet ciekawie komponują się z krajobrazem.
Znowu nic nie widać a do tego robi się coraz ciemniej. Po zapadnięciu zmroku moje motocyklowe światło na pewno nie da sobie rady w tych trudnych warunkach. Śpieszę się by jak najszybciej zjechać na dół. Czym niżej, tym cieplej i większa szansa na znalezienie dobrego miejsca pod namiot.
[link widoczny dla zalogowanych]

Zjechałem poniżej pułapu chmur i znowu zaczęło być coś widać.
[link widoczny dla zalogowanych]

Trafiłem do nieba, czy raczej do piekła? Pada znacznie mniej, ale nadal jest zimno.
Dojechałem w końcu do stolicy Andory, czyli do Andory. Dokładnie to nazywa się Andorra la Vella. Miasto położone jest we wschodnich Pirenejach na wysokości 1400m n.p.m. czyli nadal wysoko. Jest to chyba najwyżej położona stolica w Europie. Miasto to jeden wielki kurort narciarski, choć słynie też z produkcji ciekawych mebli i brandy. Ponieważ jest to raj podatkowy, rdzenni Andorianie, czy też Andorczycy są w mniejszości, jakieś 33%, reszta to napływowi Hiszpanie, Portugalczycy i Francuzi. Oficjalnym językiem jest kataloński. Nawet nie wiedziałem, że taki język istnieje. Wiele fotek nie zrobiłem, bo było już ciemno a wtedy moja głowa zaprzątana była szukaniem noclegu, ale od czego jest Internet. Tak mniej więcej w dziennym świetle wygląda stolica tego górskiego państewka.
[link widoczny dla zalogowanych]

Zimową porą to Andora będzie wyglądała bardziej tak:
[link widoczny dla zalogowanych]

Że też dawniej ludziom chciało się osiedlać w takich dużych i nieprzyjaznych dla człowieka górach. Teraz to jest luzik, bo jest prąd elektryczny i wygodne samochody, ale gdy tego nie było, to na pewno lekko się tam nie żyło.
[link widoczny dla zalogowanych]

No i weź tu człowieku wybuduj sobie w tych Pirenejach miasto, ot tak dla fantazji.
Zajechałem na stację benzynową, niech i ja coś skorzystam z tego raju podatkowego. Niestety weszło mi tylko 3L. Jelonek w górach jak na złość pali mniej niż na autostradzie. Paliwo tańsze niż we Francji, ale szału nie ma, bo cena podobna do naszej, coś koło5,5zł za litr.
Obiecałem sobie, że po ciemku nie będę na tej wyprawie jeździł, ale nie mam wyjścia, bo nadal nic do spania nie znalazłem.
Noc, duży ruch i mokry asfalt to nie jest dobre połączenie dla zmęczonego motocyklisty.
Dojechałem do granicy z Hiszpanią. Wygląda na to, że dzisiaj będę spał w Hiszpanii, pierwszy raz w życiu.
[link widoczny dla zalogowanych]

Pierwsza miejscowość w Hiszpanii i zjeżdżam z głównej, bo zmęczenie daje mi już popalić.
Jest kilka domów, tylko, że działeczki małe i nie ma się gdzie schować. Dojechałem do ruin jakiegoś zamku, ale obok jest dom przy którym chodzą ludzie i mnie zauważyli. Dalej jest jakaś mała łąka. Niestety wypełniona hiszpańskimi krowami, szczelnie ogrodzona i zamknięta. Poza tym to nocnego spotkania z hiszpańskim bykiem nie będę ryzykował. Wyjechałem z wioski i szukam dalej. Jest jakaś droga w las, stromo pod górę. Może tam znajdzie się kawałek pod namiot? Jedynka, ogień w tłoki, ujechałem kawałek i czuję, że motocykl zaczyna się zapadać. Wrąbałem się w jakiś grząski teren i już dalej nie wyjadę. Do tyłu też nie da rady. Zszedłem z motocykla i sam wpadłem powyżej kostek w błoto. Ale się wpakowałem. Zimna noc, nieznane miejsce i do tego utopiłem motocykl w błocku. No i co ja teraz zrobię? Po co mi to było? Nie masz kasy na hotele człowieku, to siedź w domu.
Mobilizacja wszystkich sił i ciągnę do tyłu Jelonka, tyle ile mogę. Przednie koło poszło na bok ślizgiem o pół metra. Dobre i to. Kilka takich akcji i podciągając przód motocykla udało się Jelonka obrócić o sto osiemdziesiąt stopni. Wbiłem jedynkę, tylne koło mieli i tylko się głębiej zapada. Zszedłem z motocykla i pcham z całych sił na półsprzęgle. Nareszcie wyszedł z błocka hurraaa! Jestem uratowany i cały mokry od potu. Teraz tylko zjechać z tej stromizny. Opony oblepione błotem, więc ślizgam się jak po maśle. Tylko się nie wywalić, tylko się nie wywalić. Kawałek w dół i mała przerwa na rozluźnienie mięśni, potem znowu kawałek i znowu. Nie sądziłem, że tak wysoko wyjechałem a teraz muszę stąd bezpiecznie zjechać.
Myślałem, że ucałuję asfalt, gdy na niego wjechałem i odzyskałem przyczepność. Jedynka, dwójka, trójka i błoto fruwa po okolicy, niczym z wiejskiego rozrzutnika. Ja wyglądam, jakbym się taplał w błocie razem z dzikimi świniami. Nie obchodzi mnie to jednak, chcę tylko się gdzieś położyć i zasnąć. Jest w końcu jakieś miasteczko a za nim są łąki. Wybrałem jedną z nich i znalazłem szutrową drogę wzdłuż jakiejś sporej rzeki. Wybrałem miejsce możliwie najbardziej osłonięte od głównej drogi, ale coś mnie tknęło, więc zostawiłem Jelonka na szutrówce i poszedłem obadać teren piechotą.
W tych ciemnościach wlazłem w wodę po kostki. Trawa była wysoka i nie było widać, że łąka zalana wodą. Znowu bym się wpakował obładowanym żelastwem w niezłą kabałę.
W końcu znalazłem suchy kawałek łąki, może nie suchy, bo wszędzie padało, ale przynajmniej nie pod wodą. No i wykrakałem, zanim zdążyłem wjechać na upatrzone miejsce z nieba lunęło jak z wiaderka. Czy może być jeszcze gorzej? Przypomniały mi się chwile gdy dwa lata temu byłem na wskroś przemoczony w Alpach austriackich.
Zamiast płakać i zgrzytać zębami, uruchomiłem procedurę awaryjną, już wcześniej wypracowaną właśnie w tych Alpach.
Punkt pierwszy – wyciągnąć latarkę oraz pokrowiec motocyklowy i w strugach deszczu przykryć Jelonka, razem z tobołami.
Punkt drugi - wyciągnąć spod pokrowca namiot i jak najszybciej rozłożyć, nie zważając na pogodę i inne nieprzyjazne okoliczności.
Punkt trzeci (wymyślony na bieżąco) – jak najszybciej wyciągnąć plandekę i przykryć mokry namiot. Zawsze to mniej wody wpadnie do środka.
Punkt czwarty – cały dobytek jak najszybciej przenieść z motocykla do namiotu.
Punkt piaty – ściągnąć kask, wsadzić głowę do namiotu i rozwinąć dziurawą karimatę
Punkt szósty – wejść w całości do namiotu, zabarykadować drzwi, zdjąć wszystkie mokre części ubrania i odsunąć je od siebie możliwie najdalej.
Punkt siódmy – wsunąć się do suchego śpiwora i można uznać procedurę za zakończoną.
Zajęło mi to w ulewnym deszczu może z dziesięć do piętnastu minut. Najdłużej schodzi z wkładaniem na swoje miejsce, przy świetle latarki, tych namiotowych patyków. Taki samorozkładający się namiot w takich trudnych warunkach byłby super.
Szybka kolacyjka i telefon do szanownej małżonki, że nadal żyję. Nie była zadowolona, że połowa mojego wolnego czasu minęła a ja się ciągle oddalam od domu, zamiast wracać. Obiecałem, że jutro do południa pojeżdżę trochę po Hiszpanii, by choć trochę poczuć tutejszy klimat a potem już na pewno zawracam w stronę domu.
Jestem skrajnie zmęczony, wszystko mnie boli i czuję, że znowu mocno przegiąłem z jazdą.
Mam nadzieję, że jutro nie obudzę się przeziębiony w gorączce.
Jeszcze tylko MP3, gaszę latarkę i padam na ryj.



Podsumowanie dnia:
Przejechanych kilometrów : 317 zaledwie
Widzianych krajów: Francja, Andora i Hiszpania nocą
Awarie: Wszystko ok

[link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Luca



Dołączył: 13 Paź 2011
Posty: 300
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Okolice Kielc
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 10:38, 30 Sty 2014    Temat postu:

Dzień dziewiąty, niedziela 8 września.


Obudziłem się zmarznięty w środku nocy, deszcz jak padał tak pada. Niestety zrobiło się też zimno. Ubrałem odzież termoaktywną i szybko z powrotem do śpiworka. Od razu lepiej.
Mimo to długo nie pospałem i obudziłem się bardzo wcześnie, gdzieś koło szóstej. Ku mojej radości usłyszałem ciszę. Deszcz już nie tłucze się po plandece. Zjadłem śniadanko i przy latarce przestudiowałem moją francuską mapę. Jest na niej kawałek Hiszpanii i to akurat powinno mi wystarczyć. Droga wygląda na nieskomplikowaną a dalej zagłębiał się nie będę. Barcelonę tym razem sobie odpuszczę, bo przecież obiecałem żonie, że dzisiaj zacznę wracać do domu. Ciemno jeszcze, ale już nie mam za bardzo co robić to pomału zwijam dobytek.
[link widoczny dla zalogowanych]

Na wysuszenie namiotu nie ma co liczyć to idzie mokry do zrolowania. Jeszcze dobrze nie zacząłem i widzę jak niedaleko mnie, drogą szutrową biegnie długowłosa blondynka.
Nie no tym razem to mam najprawdziwsze na świecie omamy. W Hiszpanii po ciemku na podtopionej łące widzieć blondynkę to nie jest normalne. Może to nimfa wodna?
Jak mnie zobaczyła to się wystraszyła, czyli to nie duch ani omama. Chyba, że już tak źle wyglądam, że duchy przestraszam. Nic nie powiedziałem, bo byłem tak zaskoczony, że zapomniałem języka w gębie a ona chyba nawet bardziej. Z resztą jakbym ja zobaczył w mroku na łące, gościa ubranego na czarno w stylu nindza, to też bym się wystraszył.
Blond kolor zniknął w mroku a ja kontynuowałem zwijanie mokrego namiotu. Jeszcze nie zdążyłem wszystkiego przytroczyć do motocykla a widzę, że blond nimfa wraca tą samą drogą. Tym razem zdążyłem się jej przyjrzeć. Młoda dziewczynka w stroju sportowym, pewnie preferuje zdrowy tryb życia i biega bladym świtem. Znowu nic się nie odezwałem, jeszcze uzna mnie za jakiegoś zboczeńca i wezwie hiszpańską policję.
Nie zaczęło dobrze świtać a ja wyjątkowo już byłem zwarty i gotowy do dalszej drogi.
[link widoczny dla zalogowanych]

Na szczytach gór już prawie jasno, ale w dolinie nadal panuje półmrok. Po ulewnej nocy łąka okazała się jeszcze bardziej zatopiona niż była. Na szczęście miejsce, które w nocy wybrałem pod namiot się uchowało.
Wydostałem się na drogę szutrową a potem to już łatwizna. Po wyglądzie Jelonka można tylko domniemać co się działo poprzedniego dnia.
[link widoczny dla zalogowanych]

Wstyd się będzie teraz gdzieś pokazać na takim obłoconym motocyklu. Buty wymyłem z błota, ale motocykla pucował nie będę, bo kto wie co mnie jeszcze czeka dzisiejszego dnia?
Jest niedziela rano, na drodze zupełne pustki. Gęste chmury snują się po górach, ale szczęście, że nie pada, tylko to zimno dokucza. Całe motocyklowe ubranie mam wilgotne i zimne powietrze przeszywa mnie na wskroś. Jadę bardzo wolno by się całkiem nie wychłodzić. Przeciwdeszczówka zawsze trochę chroni przed zimnym wiatrem, ale jej nie zakładam bo jest mokra z obu stron. Poprzewracałem na lewą stronę i przytroczyłem z tyłu, tak by wiatr suszył podczas jazdy.
Góry od strony hiszpańskiej jakieś takie inne, bardziej surowe. Rodzaj ubogiej roślinności wskazuje, że raczej jest tu klimat ciepły i suchy. To dlaczego ja mam tak mokro i zimno?
[link widoczny dla zalogowanych]

Tam na szczycie jest jakaś kamienna osada. Słabo widać bo jest jeszcze za mało światła by aparat właściwie to uchwycił. Jadę dalej i góry z każdym kilometrem podobają mi się coraz bardziej. Ubranko schnie i za chwilę będzie można odwrócić i suszyć prawą stronę.
[link widoczny dla zalogowanych]

Gdzieniegdzie można spotkać pojedyncze domki, taki odpowiednik naszych bacówek.
[link widoczny dla zalogowanych]

Cały czas kierowałem się w stronę Barcelony aż dojechałem do płatnego tunelu. Dalej nie jadę, zatem skok w bok, kierunek Francja. Droga N-260 na Puigcerdę. Nie wiem dlaczego Hiszpanie na znakach drogowych na Francję wypisują FRANCA, ale mniejsza z tym. Z mojej mapy wynika, że mam się trzymać lewej strony i będzie wszystko dobrze. Mam czas, nie śpieszę się, więc upajam się hiszpańskimi widokami.
[link widoczny dla zalogowanych]

Jakiś stary zabytkowy kościółek z charakterystyczną dzwonnicą. Niczym z hiszpańskiego filmu, albo meksykańskiego, bo tam tez takie pokazywali. Raczej dawno nieużywany, sądząc po zaroślach. Wjechałem do małego zabytkowego miasteczka, tam jednak natrafiłem na zupełne pustki. Chyba wszyscy jeszcze śpią?
[link widoczny dla zalogowanych]

Zabudowa kamienna a uliczki wąskie i strome. Jakimś większym samochodem to ciężko tutaj wjechać a na Jelonka jest idealnie. Fajnych zakamarków do zwiedzania nie brakuje.
[link widoczny dla zalogowanych]

Przejechałem całe miasteczko i nie spotkałem ani jednego człowieka. Może wszyscy są w kościele?
[link widoczny dla zalogowanych]

Niestety kościół też jest bez ludzi i na mszę św. nie mam co z rana liczyć. Hiszpania to raczej chrześcijański kraj i nie powinno być z tym problemu. Najwyraźniej Hiszpanie lubią w niedzielę rano sobie pospać.
Zatrzymałem się na stacji benzynowej, by się napić gorącej kawusi, ale pan kiwa głową, że kawę to nie tu, tylko w pobliskiej restauracji, niestety dopiero po dziesiątej.
Jestem już przemarznięty i chętnie schowałbym się w jakimś ciepłym miejscu, ale do dziesiątej jeszcze kawałek, zatem jadę dalej. W końcu dojechałem do miejscowości o znajomo brzmiącej nazwie ALP. Jest nawet jakaś restauracyjka i wygląda na to, że właśnie ją otwierają.
[link widoczny dla zalogowanych]

Dzisiaj zaszaleję, idę na całość. Kawę z ciastkiem poproszę. Pani nie zrozumiała, to musiałem trochę pokazać na migi. Język migowy uniwersalny jest.
[link widoczny dla zalogowanych]

Kawa bardzo dobra, ale ciastko wściekle słodkie. Nie dość, że samo w sobie jest już słodkie to jeszcze polane lukrem. Po prostu kawy lepiej nie słodzić i z gorzką komponuje się wyśmienicie. Pani kelnerka też niczego sobie. Typowa hiszpańska uroda w pełnym tego słowa znaczeniu i nawet przyjaźnie się do mnie uśmiecha. No cóż było począć, zamówiłem u pani kolejne ciastko, wprawdzie o innym smaku, ale równie słodkie. Najwidoczniej takie ciasta się tu je. W połączeniu z kawą daje niezły zastrzyk porannej energii.
Do restauracji zaczęli się schodzić okoliczni mieszkańcy i tak jak ja, zamawiali najczęściej kawusię i coś słodkiego. Od razu można było rozpoznać stałych bywalców. Jedni przy małym piwku burzliwie rozmawiali o jakichś nurtujących ich sprawach, inni oglądali jakąś debatę polityczną w telewizji a jeszcze inni w milczeniu, zapoznawali się z wyłożoną na stoliku prasą. Nawet i ja się skusiłem by pooglądać obrazki w miejscowych czasopismach.
Lokal z fajnym klimatem już po godzinie podwoił liczbę swoich bywalców. Zrobiło się dosyć gwarno. Widać, że życie kulturalne okolicznych mieszkańców skupia się właśnie w tej restauracyjce a na ladzie jak gdyby nigdy nic leży sobie byczy udziec z ostrymi nożami.
[link widoczny dla zalogowanych]

Można sobie samemu ukroić i zjeść kawałek, ale jednak nie zaryzykowałem. Pani mimo, że bardzo sympatyczna to pewnie chętnie dopisałaby mi do rachunku jeszcze jedno zero, co mogłoby mi skutecznie popsuć humor a po co psuć taki miły poranek?
[link widoczny dla zalogowanych]

Jak widać kibiców tam nie brakuje i niestety w przeciwieństwie do nas mają się czym pochwalić. Spędziłem tam ponad godzinę. Ogrzałem się i wysuszyłem w tym czasie. Pogoda też jakby się poprawiła i zrobiło się całkiem przyzwoicie. Jeszcze tylko mały rzut oka na restauracyjkę i pora ruszać dalej.
[link widoczny dla zalogowanych]

Na każdym kroku widać, że Hiszpania jest krajem znacznie bardziej chrześcijańskim, niż np. obecnie Francja.
[link widoczny dla zalogowanych]

Nadal trzymam się drogi N-260 na Puigcerdę. Jedzie się znacznie przyjemniej, bo już tak nie marznę. Nawet przeciwdeszczówka się wysuszyła, ale już jej nie potrzebuję.
Na łąkach ciągle są widoczne ślady po ostatniej deszczowej nocy.
[link widoczny dla zalogowanych]

Dojechałem do jakiejś większej miejscowości i dalej już nie mogłem bo brutalnie zatrzymała mnie hiszpańska policja.
[link widoczny dla zalogowanych]

Ludzie zaczynają się gromadzić, może się coś stało, jakiś wypadek? Poszedłem zobaczyć, ale wypadku nie ma, tylko jakiś policjant pokazuje jak się w Hiszpanii jeździ na motocyklu.
[link widoczny dla zalogowanych]

Co jakiś czas obok przejeżdżają inne policyjne motocykle a ten policjant ze zdjęcia jak widzi kolegę po fachu to za każdym razem gwiżdże. Zupełnie nie rozumiem dlaczego, może to takie ich koleżeńskie powitanie? Pytam się policjanta z radiowozu, czy mogę się motocyklem prześlizgnąć bokiem, ale otrzymałem ponowny kategoryczny zakaz. Nic nie poradzę, zatem cierpliwie czekam na rozwój sytuacji. Nagrałem nawet mały filmik:
[link widoczny dla zalogowanych]

Jak widać zatrzymał mnie wyścig kolarski i to nie byle jaki. Gdzieś niedaleko musiała być meta, bo wszyscy kolarze jeszcze jadą na kupie. Za kolarzami pojechały ekipy telewizyjne a za telewizją osobówki obładowane rowerami. Później policja puściła ruch publiczny i spokojnie mogłem jechać dalej.
Kilka kilometrów dalej, droga zaczęła się wspinać po ostrych serpentynach, stromo w górę.
Ostatnio dwa lata temu jeździłem w tak trudnym, górskim terenie, to wyszedłem trochę z wprawy. Źle mi się wchodzi w ostre, strome zakręty, mam jakiegoś takiego stracha przed większym położeniem Jelonka a do tego asfalt na tych zakrętach miejscami jest jakiś taki karbowany i przednie koło czasem wpada w wibracje. W takie nieprzyjemne podskakiwanie jak na starej kostce brukowej. Ściskam mocno kierownicę i najczęściej na trzecim biegu, wspinamy się razem do nieba. Widoczki robią się coraz ciekawsze.
[link widoczny dla zalogowanych]

Dosyć długo wspinałem się w górę i już myślałem, że będzie w końcu w dół, ale jeszcze nie.
Czym wyżej, tym pogoda gorsza. Na dole były chwile, że miejscami świeciło słonko a teraz już nawet widoczków nie widać. Chyba wjechałem w jakieś gęste chmury. Najważniejsze, że nie pada i asfalt suchy, zatem można się wspinać dalej. Jak w końcu zacznę zjeżdżać z tej góry to pogoda powinna się poprawić.
[link widoczny dla zalogowanych]

Dojechałem do miejscowości Avellanet, położonej wysoko w górach. Nie wiem na jakiej wysokości leży, ale jak dla mnie to dosyć wysoko. Byłem nieco zdziwiony, że komuś chciało się tu osiedlać, zwłaszcza, że zabudowania są z czasów gdy samochodów jeszcze nie było.
Za Avellanet kolejne serpentyny i cały czas w górę. Trochę się już zmęczyłem tymi zakrętami i zrobiłem sobie małą przerwę na małe conieco.
W międzyczasie przejechały trzy duże autokary z wymalowanymi nazwami zespołów, czy też grup kolarskich. Nie wiem, nie znam się na tej dziedzinie sportu. Pewnie jechały, żeby kolarze nie musieli drugi raz przez tą górę wracać na rowerach, tylko wygodnie w klimatyzowanym autobusie. Po chwili ruszyłem i ja za tymi autobusami.
Długa prosta stromo pod górę i widzę w lusterku, że dogania mnie czwarty autobus. Kilka ostrych zakrętów i udało mi się go odstawić, ale na kolejnej stromej prostej znowu mnie dogonił. Włączył kierunkowskaz i wyprzedził mnie ot tak. Nie piłowałem Jelona na trzecim biegu na maksymalnych obrotach, tylko tak na pół możliwości, żeby silnika nie przegrzać, no ale bez przesady, żeby na takich górskich podjazdach autobus mnie wyprzedził? Moja motocyklowa duma legła w gruzach. Czułem duży niesmak, no ale cóż było począć?
Do domu jakoś muszę wrócić i z tym małym chińskim silniczkiem muszę się obchodzić racjonalnie. Nie mogę go tu żyłować, bo mi tłoki bokiem powychodzą. No ale żeby autobus? To co, że ma dwie osie z tyłu i podwójne ogumienie, to co, że ma pewnie z 500 koni mechanicznych, ale żeby tak mnie łyknął bez wysiłku? Potem ze skwaszoną miną, potulnie jechałem za nim. Jak była prosta to się oddalał, jak zakręty to siedziałem mu na ogonie i tak aż do samego szczytu. Trzeba przyznać, że niezły wygar miał ten autobus.
Na szczycie załamanie pogody. Cała druga strona góry w chmurach i intensywnym deszczu. Musiałem się zatrzymać i ubrać przeciwdeszczówkę. Autobusu już nie dogoniłem, bo musiałem w tych warunkach zwolnić. Mgła, kiepska widoczność i ostre, nieznane zakręty, stromo w dół. Teraz silnik się studzi a hamulce rozgrzewają. Zjeżdża mi się źle, nie czuję się pewnie na tym asfalcie a do tego ta pralka na zakrętach. Gdy przednie koło przy pochyleniu zaczyna wpadać w wibracje, to automatycznie serce podchodzi mi do samego gardła. Zaczynam się bać, że się gdzieś tu wyłożę, albo nie wyrobię i polecę w przepaść. Do tego jeszcze pojawiły się niebezpieczne poprzeczne rowki w których płynie woda. Ramiona od kurczowego trzymania kierownicy bolą mnie coraz bardziej.
Musiałem w połowie góry, w strugach deszczu, zrobić przerwę dla rozluźnienia mięśni.
Zacząłem też odczuwać niepokój, że coś za długo jadę. Z mapy wynikało, że nie powinno być tak daleko. No ale wiadomo, że jak są góry to droga nieraz jest dwa razy dłuższa. Zjechałem w końcu na sam dół do jakiejś miejscowości. Taki typowy górski kurort z hotelami. Jest też trochę motocyklistów, pochowanych w barach i restauracjach. Siedzą sobie w suchym i ciepłym miejscu a ja tu moknę.
Skręciłem na prawo i na pierwszym napotkanym przystanku zapytałem się którędy do Francji? Dziadki pokiwały głową, że dobrze jadę, ale cały czas coś mi nie pasowało. Zatrzymałem się na stacji benzynowej i rozłożyłem swoją francuską mapę.
Po chwili podszedł do mnie jakiś człowiek i po angielsku się zapytał, czy może pomóc? Oczywiście skorzystałem z propozycji i pokazał mi na mapie, gdzie dokładnie jestem. Okazało się, że kilka kilometrów za miejscowością Sort i że owszem jadę na przejście graniczne z Francją, ale w kierunku zachodnim a jest jeszcze druga możliwość, bardziej na wschód przez Andorę lub Puigcerdę. Pan jak najbardziej poleca tą drogę którą jadę, bo czeka mnie przeprawa na wysokości ponad 2000m i piękne widoki. Patrzę w tamtą stronę a tam czarne od deszczu chmury. Nie ma szans na jakiekolwiek widoki a poza tym to znowu od domu się oddalam, zamiast przybliżać a przecież obiecałem żonie, że popołudniu będę już wracał. Właśnie sobie uzmysłowiłem, że jestem w czarnej ‘D’ i nie jest to Czarna w Bieszczadach, tylko w Pirenejach. Jestem już przemoczony i zmęczony a wygląda na to, że pomyliłem drogę i muszę się wracać przez tą samą parszywą górę, która dała mi tak popalić.
[link widoczny dla zalogowanych]

Kompletnie nie wiem jak to się stało, że znalazłem się nie po tej stronie Hiszpanii co chciałem. Przecież rano wyruszyłem w dobrym kierunku i numer drogi N-260 cały czas się zgadzał, to jak to się stało?
Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Sam się wpakowałem w tą kabałę i sam muszę się z niej wydostać. Podjąłem męską decyzję, wracam tą samą drogą do punktu wyjścia. Tą drogę przynajmniej już znam. Wspinam się od drugiej strony a deszcz jakby się na mnie uwziął i do tego ta mgła. Miejscami po drodze płynie już rzeka. Muszę bardzo uważać by utrzymać Jinluna na kołach. Tubylcy się śpieszą i mnie popędzają siedząc blisko na ogonie a ja mam dodatkowego stresa, że jak wpadnę w poślizg to jeszcze mnie rozjadą. Suwy i inne terenówki z napędem 4x4 radzą sobie świetnie w tych warunkach i trzymają się dobrze na mokrych zakrętach, szczególnie, że mieszkańcy dobrze znają każdy winkiel. Chcąc nie chcąc muszę trochę przyśpieszyć, bo przestaję cokolwiek widzieć w przemoczonym i zaparowanym kasku. Trzymam się do samego szczytu za jednym 4x4, niekiedy zbyt ryzykując na tych ostrych zakrętach. Opony już mam na wykończeniu i nie odprowadzają takich dużych ilości wody tak jak powinny. Jestem zdenerwowany całą sytuacją a w takim stresie i zmęczeniu łatwo popełnić błąd. Na szczycie mgła i deszcz odpuściły, więc i ja odpuściłem na chwilę. Zatrzymałem by zrobić zdjęcie, bo tak naprawdę nawet nie miałem pojęcia co to za góra jest.
[link widoczny dla zalogowanych]

El Canto, czyli po prosto śpiew, piosenka. 1720m n.p.m. niby niedużo, ale dało mi popalić, znacznie bardziej niż w Alpach powyżej 2tyś metrów. Zjeżdżam z góry z nadzieją, że zaraz będzie sucho, bo przecież przed chwilą tędy jechałem i było sucho. Nic bardziej mylnego, chmury przeszły na drugą stronę góry i znowu ulewa we mgle. Nie mam przed sobą naprowadzających, czerwonych świateł samochodu i chwilami muszę bardzo zwalniać ze względu na fatalną widoczność. W miejscach, gdzie tylko trochę mgła maleje, od razu przyśpieszam. Przednia oponka mimo dużej ilości wody nawet przy dosyć mocnym hamowaniu nie puszcza i pozwalam sobie na coraz szybszy zjazd. Ostro hamuję przed samym zakrętem, trzymając tor jazdy na wprost a potem odpuszczam i wchodzę w zakręt. Raz przedobrzyłem, nie wytraciłem wystarczająco prędkości i musiałem dohamowywać w zakręcie by nie wypaść z drogi. Kubeł zimnej wody na głowę, mam żonę, trójkę dzieci na utrzymaniu, więcej już tak nie ryzykuję. Te kilka zaoszczędzonych minut i tak nie ma znaczenia a stracić przez pośpiech mogę wiele.
Na samym dole widoczność się poprawiła i nawet deszcz zmalał. Ten powrotny przejazd w gęstej mgle i deszczu miałem prawie o połowę szybszy niż pierwotnie z odpoczynkami.
Nie ma jednak nic za darmo, na barkach czuję mocny ból pospinanych mięśni, aż skóra piecze. Na dole w La Seu zaczęło mi się trochę rozjaśniać w głowie. Przecież ja już tu byłem. Na głównym skrzyżowaniu rozpoznałem drogę na Andorę, którą przecież wczoraj w nocy przyjechałem. No tak w nocy wszystko zupełnie inaczej wygląda niż w dzień. Nadal jednak nie wiem jak tu się znalazłem. Jeszcze raz jadę tą samą drogą , którą jechałem w półmroku dzisiaj z samego rana. Poznaję te same skały i góry. Jestem zły na siebie jak nie wiem co, że przez swoje nierozgarnięcie w jakiś niewyjaśniony sposób znalazłem się znowu w punkcie wyjścia i straciłem przez to ponad połowę dnia i kupę sił i nerwów. Nie tak miało być, nie tak. BabaLuca jak się dowie, że ciągle siedzę w hiszpańskich Pirenejach, nie będzie zadowolona. Daję po garach ostro i łykam zakręty ponad stówką, te które rano z powodu zimna kontemplowałem 40km/h. Były po drodze dwa fotoradary, ale do dziś dnia nie wiem, czy zdążyłem na czas wyhamować.
Skręciłem na drogę N-260 i po kilkudziesięciu kilometrach dojechałem do tego samego rozdroża. Na lewo drogowskaz pokazuje drogę N-260 a na prawo nic. No to pojechałem tym razem na prawo. Za niespełna 500m tablica z nazwą Puigcerda. Orz kurka Felek, to nie mogli na tej krzyżówce dać jakiejś strzałki z napisem Franca, albo chociaż Puigcerda? Ja trzymałem się wskazówek na drogę N-260 i zrobiłem pętlę, której oczywiście nie było na mojej francuskiej mapie. Z mapy wynikało, że jak będę się trzymał lewej strony to dojadę do przejścia granicznego w miejscowości Puigcerda a w rzeczywistości na lewo była jeszcze jedna droga, której oczywiście na mapie nie miałem i ona prowadziła z powrotem w stronę La Seu, obok którego spałem. Niestety w dzień zupełnie nie poznałem tego miejsca, bo wcześniej widziałem go tylko w nocy. W tym miejscu, gdzie zatrzymała mnie policja i oglądałem wyścig, to dopiero teraz uświadomiłem sobie, że ten wyścig startował od strony Andory, w której przecież byłem. Tak dokładnie to połapałem się dopiero w domu, gdy odpaliłem sobie precyzyjną mapę satelitarną i prześledziłem całą sytuację krok po kroku.
Tak to już jest jak się jeździ na francuskiej mapie po hiszpańskich Pirenejach.
[link widoczny dla zalogowanych]

Zmęczony zatrzymałem się na stacji benzynowej w Puigcerdzie, by zatankować moto i coś zjeść, bo prawie cały dzień nic nie jadłem. Jest gdzieś koło szesnastej a ja jestem jeszcze w Hiszpanii. Miałem zaglądnąć tu tylko na chwilę a zeszło prawie cały dzień. Kilkaset metrów i byłem znowu we Francji. Pogoda lepsza, bo nie pada a z każdym kilometrem coraz mniej chmur wisi nad moją głową. Robi się też coraz cieplej a to napawa optymizmem.
Myślałem, że już zjechałem z gór, ale okazało się, że jadę po jakimś płaskowyżu, bo niespodziewanie moim oczom ukazał się piękny widok na okolicę i kolejny zjazd po serpentynach. Tym razem po zupełnie suchych.
Jelonkowi wyskoczyła na zegarze okrągła liczba, więc dobry powód na małe świętowanie.
[link widoczny dla zalogowanych]

Siedemdziesiąt tysięcy bezawaryjnych kilometrów jak na chińczyka to całkiem niezły wynik.
[link widoczny dla zalogowanych]
Droga w dół to jakaś główna, bo ruch na niej duży. Autokarów i osobówek nie brakuje a nawet czasem ciężarówka się trafi. Droga kręta, ale asfalt szeroki i suchy o dobrej przyczepności to wszyscy jadą dosyć szybko. Ci w sportowych samochodach nawet bardzo szybko, aż oponki piszczą na serpentynach.
[link widoczny dla zalogowanych]

Pojawiło się słoneczko i od razu człowiekowi raźniej na duchu. Ściągnąłem przeciwdeszczówkę i suszę w promieniach słońca napęczniałą skórę. Jadą szybko, to i ja sobie pozwalam na suchym asfalcie, ale niektóre wypasione osobówki i tak mnie wyprzedzają a potem wchodzą z piskiem w zakręt. Słoneczna pogoda robi ludziom wodę z mózgu i jadąc się zastanawiam czy nie ma tu wypadków przy takiej niedzielnej jeździe. Jak ktoś dobrze zna te zakręty to naprawdę można się tutaj wyszaleć, ale jak się przedobrzy skutki mogą być nieciekawe. Pilnuję się mocno swojej prawej, bo już jeden z przeciwka ściął mi zakręt i musiałem trochę uciekać. Po chwili słyszę syreny. Niżej coś się stało. No tak jeden Francuz wypadł osobówką z zakrętu i wbił się w barierkę. Czyli nie jest tak bezpiecznie w tej Francji jakby się wydawało. Muszę jeszcze bardziej uważać, ale ogólnie jedzie się dobrze i chropowaty asfalt dobrze się wgryza w rozgrzane oponki. Coraz śmielej wchodzę w zakręty bez strachu, że opona puści. Na dole wjechałem do miejscowości o fajnej nazwie to trzeba było fotę zrobić.
[link widoczny dla zalogowanych]

Tutaj jest już zupełnie sucho, nie widać, żeby w ogóle padało. Słoneczko grzeje coraz bardziej i suszy to co trzeba. Dojechałem do interesującej, obwarowanej murami, francuskiej osady, więc się zatrzymałem na dłuższy postój i małe zwiedzanie.
Zaparkowałem obok młodszego kuzyna, czyli oryginalnego Harley-a. Młodszego bo wyglądał na młody rocznik. Z zazdrością patrzyłem na jego oponki, które były jeszcze ze sterczącymi cycuszkami. Na takich oponkach to dopiero można mieć przyczepność. Popatrzyłem na moje łysawe i sobie pomyślałem, chłopie gdzieś ty się wybrał na takich oponach? Pirenejów ci się zachciało, na to trzeba mieć kasę i odpowiedni sprzęt.
[link widoczny dla zalogowanych]

Jakieś małe miasteczko otoczone murami a powyżej na skale widnieje zamek obronny.
[link widoczny dla zalogowanych]

Po przejściu przez bramę z pozostałościami po zwodzonym moście, wchodzi się wąską dróżką między zabytkowe kamieniczki. Mieszkańcy mogą sobie wjechać samochodem, ale turyści już nie. Woda sobie płynie rowkiem i wszystko to nadaje fajnego klimatu. Niestety widać też, że obcych tu raczej nie lubią.
[link widoczny dla zalogowanych]

Pewnie kiedyś przylecieli i narozrabiali, zwłaszcza wśród miejscowych niewiast i od tej pory obcych się tutaj nie lubi. Mam nadzieję, że mnie nie wezmą za obcego, tylko za swojaka.
Zaczynam dziwnie wyglądać bo robię się łaciaty od białych plam. Kurtka skórzana wysycha i wychodzi białe coś, zupełnie jak w zimie po soli. Na spodniach to samo. Jak będę dalej tak zmieniał ubarwienie to w końcu wezmą mnie za zamaskowanego ufika.
[link widoczny dla zalogowanych]

Czym prędzej wszedłem do sympatycznie wyglądającego sklepu po pieczywo, bo mi się skończyło. Ufiki przecież też jeść coś muszą Za szklaną ladą były smakowicie wyglądające kawałki pizzy. Poprosiłem o jeden, tak na ciepło. Pani podeszła do starego pieca, otworzyła ciężką grubą zasuwę i wrzuciła mój kawałek pizzy.
[link widoczny dla zalogowanych]

Zasuwa była tak solidna, że miała przeciwwagę w celu łatwiejszej manipulacji. Miałem zaczekać pięć minut, więc skrupulatnie odliczałem czas, przełykając co dwie sekundy ślinę.
Dostałem w końcu mój upragniony kawałek pizzy. Miał być przecież ciepły a jest w jednym końcu ledwo letni a w drugim zupełnie zimny. W tym zabytkowym piecu pewnie ogień dawno się wypalił i już nie grzeje. Pod tym względem mikrofala jest lepsza od wielkiego pieca. Przynajmniej miałbym na ciepło, ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Głodny byłem to i tak zjadłem ze smakiem, nie zważając na temperaturę. Od razu też zapaliła się czerwona lampka KAWA, KAWA. Długo szukać nie musiałem, bo kilka kroków dalej była kafejka. Taka w stylu lotniczo-strażackim. W środku było pełno hełmów strażackich i kilka lotniczych. Kawa tania nie była, ale nałóg jakoś przecież trzeba pielęgnować.
[link widoczny dla zalogowanych]

W końcu trochę odetchnąłem po tych porannych przygodach. Niestety mięśnie sobie nadwyrężyłem i ciągle dokuczliwie bolą. Najważniejsze, że nie pada i zrobiło się ciepło. Pireneje to jednak nie przelewki i trzeba mieć respekt do tych gór. W dużo niższych górach ludzie ginęli i zawsze trzeba uważać, zwłaszcza przy trudnych warunkach pogodowych.
Zostało jeszcze ze dwie godziny do zmroku to obrałem kierunek w stronę morza. Teren pomału się wypłaszcza a Pireneje w chromowanych lusterkach robią się coraz mniejsze.
W końcu długa prosta aż po horyzont. Nie sądziłem, że będzie mnie tak cieszył kawałek prostej i płaskiej drogi. Można trochę przyśpieszyć i odrobinę nadgonić straconego czasu.
Po godzince zacząłem się już modlić o dobry nocleg i długo nie musiałem czekać. Na horyzoncie zobaczyłem coś ciekawego. Czym bliżej, tym zdawało się bardziej interesujące.
Szybko znalazłem drogę dojazdową i wąski tunel pod autostradą. Przedostałem się na drugą stronę i asfalt się skończył. Najpierw była szutrówka, ale potem pojawiły się spore kamienie i stromy podjazd. Zobaczyłem, że są jakieś ślady po crossie, no to jedynka i po tych śladach. Jelonek rwie do góry, tyłem trochę zamiata i spod koła kamienie lecą w dół. Wyjechałem prawie pod pomnik, bo to chyba jakiś pomnik upamiętniający coś? Francuskiego nie znam, to mogę się tylko domyślać. Resztę drogi pokonałem na własnych nogach, żeby dokładnie wybadać czy miejsce nadaje się do spania.
Duży okrągły, płaski plac, wyłożony kostką z widokiem na autostradę i jakąś zatokę. Dalej to już chyba Morze Balearskie albo Gulf of Lion. Nie wiem, nie znam się na tyle, by ktoś mógł brać na poważnie te nazwy co napisałem.
[link widoczny dla zalogowanych]

Namiot by mnie nie było widać z autostrady, spokojnie mogę schować za tą wielką stalową ścianą. Ciekawe, czy cała jest stalowa, czy po prostu to blacha w środku zalana betonem?
[link widoczny dla zalogowanych]

Miejsce nietuzinkowe do spania, tylko, że jest jeden szkopuł, jest wysoko i mocno wieje. Śledzi w kostkę na pewno nie wbiję, więc musiałbym nazbierać dużych kamieni, żeby namiot się utrzymał. Do tego trzepotanie poszycia na wietrze nie zapewni mi komfortu podczas zasypiania. W oddali Pireneje całe w czarnych chmurach, to jeszcze w nocy będzie burza z piorunami, więc spanie przy tym żelastwie nie jest dobrym pomysłem. Szkoda, ciekawe miejsce, ale niestety muszę zrezygnować ze spania tutaj.
Wjechać tu wjechałem, ale jak teraz zjechać po tych kamieniach? Chwilami tylne koło zablokowane sunęło w dół jak sanki i musiałem się wspomagać hamulcem przednim. Zjazd był trudniejszy niż wyjazd, ale się udało bez większych strat. Raz tylko jakiś kamol przywalił o spód. Nie zjechałem na sam dół, bo po drodze po lewej stronie była taka fajna niecka.
Poszedłem sprawdzić i miejsce okazało się super. Żadnego wiatru, podłoże kamieniste, ale kawałek równego pod namiot się znajdzie. Trochę mnie będzie widać z autostrady, ale i tak nie ma tu zjazdu z autostrady, nawet gdy mnie ktoś wypatrzy to trudno mu będzie znaleźć to miejsce a po zmroku to na pewno nikt już mnie tu nie dostrzeże.
[link widoczny dla zalogowanych]

Najpierw jednak akcja wielkie suszenie. Rozbiłem mokry i już cuchnący od wilgoci namiot i powyciągałem wszystkie mokre ciuchy. To co miałem na sobie już prawie wyschło, ale ciuchy na zmianę już dawno przemoczone i je też muszę wysuszyć. Szczelny, wodoodporny wałek jest fajny pod warunkiem, że ma się w nim tylko suche rzeczy, jeśli włoży się do niego coś mokrego, na przykład namiot, to w szczelnym zamknięciu pozostały bagaż, przez cały dzień przechodzi wilgocią i tylko kiśnie, zamiast schnąć.
Wieczór jest ciepły i okolica sucha, bez wilgoci, bo tu dawno nie padało, to namiot wysechł błyskawicznie i mogłem zacząć urządzać się na nowym miejscu.
[link widoczny dla zalogowanych]

To był męczący dzień, ale pełen wrażeń. Nawet nie wiecie jak się cieszę, że w końcu mam sucho i ciepło. Tylko te obolałe mięśnie przypominają mi o włożonym wysiłku. Na szczęście miałem maść przeciwbólową to się dokładnie ponacierałem. Kolacyjka i pora zregenerować siły w świecie głębokiego snu. Jeszcze tylko ostatnie spojrzenie na okolicę.
[link widoczny dla zalogowanych]

Czym ciemniej tym miejsce wygląda coraz groźniej, niczym z mrocznych horrorów.
Mam nadzieję, że nie będą mi się śniły jakieś koszmary.
Przyfrunęły już jakieś chmury, oby tylko już więcej z nich nie padało.



Podsumowanie dnia:
Przejechanych kilometrów : 401
Widzianych krajów: Hiszpania i Francja
Awarie: Brudny ale jedzie

[link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Luca



Dołączył: 13 Paź 2011
Posty: 300
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Okolice Kielc
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 11:26, 06 Lut 2014    Temat postu:

Dzień dziesiąty, poniedziałek 9 września.

Aaaaa, UUuuu, Oj ooj, aj, aj, ajajaj! Takimi dźwiękami witałem dzisiejszy poranek. Przybyło mi chyba ze czterdzieści dodatkowych lat. Nie mogłem się podnieść z łoża. Maść przeciwbólowa niewiele dała i jestem po wczorajszym dniu cały obolały. Znowu przegiąłem. Dopiero co po Paryżu doszedłem do siebie i znowu zamęczyłem swój organizm. Do tego jeszcze przebita karimata i spanie na kamieniach nie poprawiało mojego samopoczucia. Fakir może byłby usatysfakcjonowany, ale nie ja i moje stare kości również nie.
Namiot robi się coraz bardziej czerwony, więc ciekawskość moja, zmusiła mnie do podniesienia swojego cielska i wystawienia głowy z namiotu.
Szybko aparat, gdzie jest mój aparat? Przerzucam w pośpiechu toboły. Jest, mam i wyskoczyłem z namiotu, prawie taki jak mnie Pan Bóg stworzył.
[link widoczny dla zalogowanych]

Ta chwila nie mogła czekać. Udało mi się zrobić jedną z najlepszych, motocyklowych fotek, jakie do tej pory pstryknąłem. Przynajmniej tak mi się wydaje.
Chodzę, gadam, latam, full serwis he he. No proszę jak odpowiednia motywacja potrafi obolałego człowieka wyciągnąć z ciepłego śpiwora.
Podczas śniadania zrobiłem sobie mały spacer w poszukiwaniu śladów życia na tej planecie. Na grubą zwierzynę nie liczyłem, ale może chociaż jakieś ciekawe roślinki się znajdą na tych skałach.
[link widoczny dla zalogowanych]

Ktoś ściął palmę i zostały tylko suche liście a może po prostu przywiózł i wyrzucił.
Przypomniało mi się, że gdzieś miałem namiary na taki duży most we Francji. Kiedyś w programie telewizyjnym Galileo widziałem reportaż z budowy tego mostu. Podobno jest największy w Europie, to warto byłoby go zobaczyć, skoro i tak całkiem niedaleko jestem. Nadłożyć około 100km drogi nie powinno być problemem. Spakowałem graty i ruszyłem w stronę asfaltu. Jechałem wzdłuż autostrady, bardzo przyzwoitą drogą.
Za Beziers wjechałem na autostradę A-75, prowadzącą w głąb lądu. Na moje szczęście była bezpłatna i prawie zupełnie pusta. Tylko przeszkadzał mi silny, boczny wiatr, na szczęście ciepły. Wiał od strony morza, ale czym dalej w głąb lądu, tym robił się coraz słabszy. Chmur widać coraz mniej a słońca zdecydowanie więcej. Pogoda jest zdecydowanie lepsza do jazdy motocyklem niż przez kilka ostatnich dni, ale dzisiaj mi się już trochę nie chce. Jestem po prostu zmęczony i jadę tak bez czerpania radości. Autostrada jak to autostrada, nuda i tyle. Nic ciekawego się nie dzieje, dobrze, że przynajmniej kilometry uciekają. Już nawet nie myślę o wyjącej skrzyni biegów i o tym, że Jelonek może się w każdej chwili popsuć. Po prostu sobie jadę a powieki robią się coraz cięższe i cięższe. Żeby utrzymać umysł na chodzie obserwuję przejeżdżające marki samochodów. We Francji najczęściej widziałem Renówki a dopiero potem Citroeny i Peżoty (Peugeoty). Za czasów młodości swoją Syrenkę 105L, nazwałem mianem Peżota, zawsze to ładniej niż Skarpeta. Wtedy jeszcze myślałem, że Peżoty to są sportowe samochody. Moja Syrenka w każdym bądź razie na pewno sportowa była. Wracając do samochodów na francuskich drogach to trafia się też w całkiem sporej ilości Dacia Duster.
W górach to nawet widziałem Ładę Niwę. Niemieckie samochody też są, ale w znacznej mniejszości a japońskich to chyba widziałem tylko kilka. W Hiszpanii za to królują wszelkiej maści Seaty, jednak francuskich i niemieckich też nie brakuje. Natomiast najczęściej spotykanym na trasie motocyklem było turystyczne BMW R1200 GS i jego podobne, potem dopiero ścigacze i inne takie a na samym końcu margines, czyli połyskująca armatura.
Potrzebuję kawy bo już wymuszone myślenie nie pomaga i oczy same się zamykają. Pierwszy zjazd na duży parking z gastronomią. W środku smakołyki i jak tu się oprzeć pokusie?
[link widoczny dla zalogowanych]

No po prostu musiałem nabyć kawę i ciasteczko, ale cena za chwilę przyjemności stanowczo nie na moją kieszeń.
[link widoczny dla zalogowanych]

Ponad 25zł za kawę i ciastko to prawie jak w Utsjoki, na samym czubku Finlandii. Chociaż teraz to już pewnie drożej tam jest.
Ludzi w restauracji pełno, mimo, że jak widać tanio nie jest. Pięćdziesiąt euro za porządny posiłek dla jednej osoby nie jest tu niczym nadzwyczajnym. Lokal na poziomie i miał nawet uniwersalną ładowarkę do telefonów komórkowych. Trzeba było tylko wrzucić monetę, podpiąć do swojej komórki odpowiedni kabelek i zatrzasnąć komórkę w schowku. Nie wiem tylko w jaki sposób potem się otwierało właściwy schowek. Ja na szczęście nie potrzebowałem korzystać z tego urządzenia, bo bez własnej ładowarki podpinanej do motocykla, nigdzie się nie ruszam.
Dalsza droga zleciała mi już przyjemniej, bo znowu nabrałem ochoty na jazdę, zwłaszcza, gdy zobaczyłem przed sobą słynny most Millau.
[link widoczny dla zalogowanych]

Na żywo oczywiście robi znacznie lepsze wrażenie niż na małej fotce. Nie omieszkałem siebie też sfotografować.
[link widoczny dla zalogowanych]

Wiadukt Millau przecina dolinę rzeki Tarn i jest najwyższą budowlą, tego typu w Europie. Jego pylony mają około 340 metrów wysokości a trzyletnia budowa kosztowała prawie 400 milionów euro. Jeśli chodzi o wysokość budowli to wiadukt Millau z tego co wyczytałem jest najwyższym wiaduktem nie tylko w Europie, ale i na świecie, oczywiście ze względu na wysokość pylonów. Natomiast uznany nie jest za najwyższy most świata, bo za najwyższy most na świecie uważa się most najwyżej położony względem dna doliny i tu pierwsze miejsce ma chyba Siduhe z Chin. Nie ma takich pylonów jak Millau, bo jest typowo mostem wiszącym, ale wisi sobie na 496 metrach nad chińską rzeką. Most Millau tutaj klasyfikuje się dopiero na szóstej pozycji, gdzie większość tych najwyższych mostów na świecie, oczywiście jest w Chinach. Czego by jednak nie pisać, to na żywo most Millau zrobił na mnie ogromne wrażenie. Skurczybyk jest ogromny. Wstawię parę fotek z Internetu dla lepszego zobrazowania.
[link widoczny dla zalogowanych]

Tu fotka jak go budowano. Zauważcie, że tam na samym dole widać nad rzeką wiadukt przeciętnych rozmiarów. Może on znakomicie posłużyć jako skala porównawcza.
[link widoczny dla zalogowanych]

Na tym rysunku fajnie zobrazowano, że to tak jakbym sobie Jelonkiem jeździł po tarasie widokowym na wieży Eiffla. Teraz miałem piękną pogodę i takiego zdjęcia w chmurach nie mogłem zrobić, ale od czego jest Internet.

[link widoczny dla zalogowanych]

Przy niskim pułapie chmur wiadukt musi robić jeszcze lepsze wrażenie. Przymocowałem swoją komórkę z tyłu, żeby uwiecznić przejazd. Jakość nagrania marna, ale lepszy rydz niż nic.
[link widoczny dla zalogowanych]
Sam przejazd nie jest niczym nadzwyczajnym, jedzie się po asfalcie i tyle. Dobrze, że barierki były przeźroczyste, bo bez widoku na zewnątrz w ogóle się nie odczuje, że jedzie się 340m nad ziemią. Najlepszy widok to mają kierowcy ciężarówek i ludzie w autokarach. Osobówką, gdyby się ktoś wybierał to lepiej przejechać pod wiaduktem. Będą lepsze doznania wizualne.
Za mostem natrafiłem na bramki. Na szczęście za motocykl nie było drogo, coś koło czterech euro o ile dobrze pamiętam. Za mostem jest zjazd z autostrady na specjalnie przygotowany parking z tarasem widokowym. Można tam do woli kontemplować architekturę mostu i piękno okolicy. Nawet była tam jakaś restauracja, ale zrobiłem tylko mały rekonesans z siodełka motocykla i pojechałem dalej. Od drugiej strony most prezentuje się bardziej okazale. Musiałem zatrzymać się na autostradzie i szybko pstryknąć fotkę, no bo jak w lusterkach można zostawić taki widok w spokoju?
[link widoczny dla zalogowanych]

Na pierwszym zjeździe z autostrady, zjechałem w stronę miasta Millau. Tankowanie i powrót boczną drogą. Samo miasteczko, takie raczej przeciętne. Jedyne co je wyróżnia to widok na wiadukt i dużo domków jednorodzinnych rozsianych po okolicy.
Trochę mi się kierunek jazdy nie zgadza z tym na mapie a do tego zaczynam się wspinać po serpentynach. Zatrzymałem się na jakimś tarasie widokowym, by jeszcze raz spojrzeć na mapę, czy aby dobrze jadę? Była tam parka Francuzów, to nie omieszkałem zapytać o drogę. Na mojej mapie nie za bardzo umieli mi pomóc, ale kobieta wyciągnęła z samochodu dokładny atlas i wszystko się wyjaśniło. Jadę w dobrym kierunku. Droga najpierw wspina się do góry a potem objeżdża górę lewą stroną i skręca już we właściwym kierunku. Znowu wchłaniam piękne widoki i górskie klimaty. Jeszcze tylko ostatnie spojrzenie na wiadukt.
[link widoczny dla zalogowanych]

Po jakimś czasie góry gdzieś zniknęły i teren się zupełnie wypłaszczył. Płasko i równo jak okiem sięgnąć. Słoneczko przygrzewa coraz mocniej i nawet roślinność jest jakaś taka wyschnięta. Po drodze niechcąco trafiłem na najprawdziwszy w świecie poligon wojskowy.
Uzbrojeni po zęby panowie biegają za sobą a w około pełno ciężkiego sprzętu wojskowego.
Czołgów nie widziałem, ale wozów opancerzonych i działek nie brakowało. Teren rozległy, głęboko zorany wojskowymi kołami, ale żeby było się gdzie schować to nie powiem. Roślinność marna to widać wszystko jak na dłoni. Przez chwilę myślałem, żeby się zatrzymać i zrobić zdjęcie, ale potem sobie pomyślałem, że po co mi kłopoty? Jeszcze zobaczą, że ich fotografuję i wyślą w moim kierunku jakiś patrol. Popatrzyłem sobie chwilę jak się chłopaki bawią i pojechałem dalej.
Kilka kilometrów dalej wyjechałem na tą samą autostradę co jechałem rano, tylko w przeciwnym kierunku. Z mapy wynikało, że na drugim zjeździe z autostrady powinienem odbić w lewo i tak zrobiłem. Zupełna pustka, droga z całkiem dobrą nawierzchnią i prawie żadnego ruchu. Od czasu, do czasu, tylko pojawi się jakiś osobowy samochód. Zamieszkałych miejscowości też jak na lekarstwo.
[link widoczny dla zalogowanych]

Jakieś dziwne wystające skały, niczym maczuga Herkulesa i pustka jak okiem sięgnąć.
Nie powiem, żeby mi się taki klimat nie podobał. Cisza, spokój, z dala od ludzi i cywilizacji. Tylko ja przyroda i galopujący Jelonek. Droga prosta i pusta. Można się relaksować do woli.
Temperatura na motocykl idealna i co najważniejsze pod kołami sucho jak pieprz.
[link widoczny dla zalogowanych]

Jelonek śmiga aż miło a na horyzoncie zaczynają się pojawiać niewinne wyglądające pagórki.
[link widoczny dla zalogowanych]

Osiołki się beztrosko pasą, pełen luz. Kilometry szybko uciekają, więc spokojnie dzisiaj powinienem dojechać do St.Tropez.
Po pewnym czasie trasa z idealnie prostej zaczyna się robić coraz bardziej kręta. Jak gdyby nigdy nic, ku mojemu zdziwieniu droga zaczyna prowadzić w dół. Myślałem, że jak dojadę do tych pagórków będzie delikatnie do góry a tu od razu ostro w dół. Serpentyny z prawdziwego zdarzenia. Jedna, dwie, trzy, cztery. Już przestałem liczyć, bo widać, że prędko się to nie skończy. Wygląda na to, że cały czas jechałem po jakimś płaskowyżu i dopiero teraz zaczynam z niego zjeżdżać. To wszystko tłumaczy występowanie skromnej roślinność.
[link widoczny dla zalogowanych]

Między górami cały czas pojawiają się wiadukty. Sądząc po szerokości to raczej kolejowe. Widziałem ich chyba kilkanaście i byłem pełen podziwu, że komuś się chciało przeprowadzić kolej przez takie góry. Zrobiło się też bardziej zielono, tym razem od wybujałej roślinności.
[link widoczny dla zalogowanych]

Widoczki śliczne i pogoda też, ale ja robię się zbyt zmęczony by się tym w pełni cieszyć. Zakręty i zakręty i ciągle zakręty. Dzień poprzedni się odzywa, zaczyna mi spinać mięśnie i znowu odczuwam pieczenie barków. Drogę D-999 nazwałem sobie drogą dziewięćset dziewięćdziesięciu dziewięciu zakrętów, ale chyba było ich więcej. Klimat zupełnie jak u nas w Bieszczadach, zatem czułem się bardzo swojsko tylko, że tutaj wszystkiego jest więcej. Przede wszystkim więcej gór i asfaltu o dobrej nawierzchni z dobrze wyprofilowanymi zakrętami. Doświadczony motocyklista, znający tą drogę może sobie tutaj pozwolić na wiele. Ja jechałem w miarę zachowawczo, choć po pokonaniu dziesiątek zakrętów, zacząłem coraz bardziej odczuwać pragnienie kawałka prostej. Chciałem już jak najszybciej wydostać się z tych gór. Muszę przyznać, że w tej Francji motocykliści mają wszystko, gdyby te góry przenieść do Polski, to od razu by się stały niemalże ziemią świętą dla naszych motocyklistów. Takie Bieszczady razy trzy, tylko, że tutaj to mało kto jeździ po tej malowniczej drodze.
[link widoczny dla zalogowanych]

Już jestem prawie na dole. Czym niżej, tym więcej miejscowości zaczyna się pojawiać.
Tą śmieszną górę z irokezem, widać też w oddali na poprzednim zdjęciu.
Zatrzymałem się pod pierwszym napotkanym marketem, bo znowu cały dzień mi ucieknie bez jedzenia. Jelonek dla mnie, to dieta cud, kilogramy lecą w zastraszającym tempie, ale za to jak już zsiądę z siodełka to wchłaniam wszystko jak odkurzacz.
[link widoczny dla zalogowanych]

Gdy konsumowałem moje zakupy na parking zajechał motocyklista na ciekawym starym klasyku o podobnej pojemności silnika co moja. Sam był ubrany jak Easy Rider i miał przymocowane do motocykla nietuzinkowe dżinsowe sakwy. Machnąłem mu na przywitanie, ale nie zareagował. Jakiś taki dziwny był, albo odjechany na maksa, albo po prostu się czegoś naćpał. Błędny wzrok wpatrzony gdzieś w przestrzeń. Szkoda, bo to pierwszy motocyklista jakiego dzisiaj spotkałem, zwłaszcza na tak interesującym sprzęcie, którego nigdy do tej pory nie widziałem. Nawet zdjęcia nie zrobiłem.
Dalej jechać już mi się nie chce. Przez te góry prędkość przelotowa mi znacznie zmalała i szansa na dojechanie dzisiaj do St.Tropez, bezpowrotnie prysnęła. Na mapie nie wyglądało to daleko a w rzeczywistości tymi serpentynami odległość się podwoiła.
[link widoczny dla zalogowanych]

Już myślałem, że wyjechałem na prostą a tu jakiś Ganges? Gdzie ja kurka wodna jestem?
No tak znowu pobłądziłem i tym razem wylądowałem w Indiach he he. W najśmielszych snach nie śniłem o tak dalekiej wyprawie. Droga już po płaskim, ale nadal pełno zakrętów i ruch spory. Ludzie wracają z pracy do domów. Zaludnienie spore, bo większość drogi to teren zabudowany i ograniczenie do 50km/h. Dopiero po kilkudziesięciu kilometrach dorwałem się do długiej, nieskrępowanej prostej i mogłem trochę nadgonić.
W Arles (takie większe miasteczko) wcisnąłem się w solidne korki. Rozgrzany miejski beton i asfalt dawały popalić. Przeciskając się pomiędzy samochodami byłem cały mokry od potu i stresu. Z jednej strony byłem już bardzo zmęczony a z drugiej musiałem wysilić całą swoją uwagę, żeby nie wpakować się pod jakiś samochód. Wąskie i lekkie skutery radzą sobie znacznie swobodniej. Jelon przy nich to wielka, ciężka i obładowana, niezdarna krowa. Pieczenie barków się nasila i czuję, że kark też mi sztywnieje. Oby jak najszybciej wydostać się z miasta i mogę spać byle gdzie, żeby tylko było chłodniej i z dala od ludzi.
Korki i gorąco spożytkowały resztkę zasobów mojej energii. Na szczęście po wyjechaniu z miasta nie musiałem daleko szukać, bo zaczął się teren rolniczy. Głównie pola obsadzone winogronami. Upatrzyłem sobie jedno duże i wjechałem polną drogą głęboko w winorośla.
[link widoczny dla zalogowanych]

Aż ślinka cieknie, żeby skosztować, ale nie moje to nie ruszam i tak przecież nadużywam gościnności właściciela, wjeżdżając na jego pole bez pozwolenia. Szkód żadnych staram się nie zrobić i po nocy zawsze zacieram ślady, dokładnie sprzątając po sobie.
Szukając dobrego miejsca pod namiot znalazłem to.
[link widoczny dla zalogowanych]

No tak, ktoś tu strzelał z grubego kalibru. Potem znalazłem jeszcze ze cztery takie łuski.
Mam nadzieję, że ktoś wystrzelał co miał powystrzelać i nikt mnie w nocy nie zastrzeli.
Normalnie w takiej sytuacji to bym poszukał innego miejsca do spania, ale byłem już tak zmęczony, że strzelanie z broni palnej nie wydało mi się zbyt straszne.
[link widoczny dla zalogowanych]
Namiot z motocyklem doskonale wkomponował się w otoczenie, ale ja niestety nie. Jak stoję to wystaję ponad winogrona i spokojnie mnie może ktoś jadący główną drogą wypatrzeć. Wolę być niewidoczny dla otoczenia, zatem śpieszę się z obozowiskiem.
Na kolacyjkę dzisiaj słodkości, czyli naleśniki na zimno, nadziewane czekoladą. Muszę przyznać, że nawet smaczne.
[link widoczny dla zalogowanych]
Słoneczko poszło szybko spać a ja razem z nim. Te chmury mnie trochę niepokoją, bo na dwoje babka wróżyła, albo jutro będzie ładny dzień, albo znowu czeka mnie drogowy prysznic.

Podsumowanie dnia:
Przejechanych kilometrów : 386
Widzianych krajów: Francja
Awarie: Śmiga aż miło

[link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Luca



Dołączył: 13 Paź 2011
Posty: 300
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Okolice Kielc
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 13:46, 14 Lut 2014    Temat postu:

Dzień jedenasty, wtorek 10 września.

Noc była bardzo spokojna i ciepła. Żadnego potopu, huraganu, czy nieproszonych gości. Spałem jak niemowlę. Zaczynam się chyba przyzwyczajać do samopompującej karimaty z utraconą opcją samopompowania powietrza.
[link widoczny dla zalogowanych]

Spanie w winoroślach to nie był zły pomysł. Tylko namiot mi się zaczyna rozłazić na szwach, nie wspominając że materiał podarty jest w kilku miejscach. Dawno powinienem go wymienić, ale teraz musi jakoś wytrzymać do końca. Właśnie sobie uświadomiłem, że nie mam go nawet czym zszyć w razie co, bo tym razem nie zabrałem ze sobą ani kawałka igły z nitką. Kolejne postanowienie, którego nie dotrzymałem, że w końcu zrobię sobie żelazny zestaw podróżny, w którym znajdą się właśnie takie przydatne drobiazgi o których łatwo zapomnieć podczas chaotycznego pakowania.
Całkiem sprawnie mi poszło zwijanie obozu i powrót na trasę. Lubię ten motocykl, ten jego dźwięk o poranku, gdy się rozgrzewa. To taki mój wierny przyjaciel, choć to tylko kupa chińskiego żelastwa.
Pogoda robi się coraz przyjemniejsza, zwłaszcza dla samotnego motocyklisty, który ostatnio panicznie reaguje na ciężkie deszczowe chmury.
Dojechałem do Salonu a właściwie to pełna nazwa brzmi Salon de P. a jeszcze pełniejsza to Salon de Provence. Nie za bardzo wiedziałem gdzie dalej jechać, to pojechałem na centrum. Starówka urokliwa, więc się zatrzymałem na kawusię. Zaparkowałem mojego wiernego rumaka obok innych miejscowych jednośladów.
[link widoczny dla zalogowanych]

W sumie to na następcę Jelonka by się nadawał. Nazwałbym go Czarny Har, albo coś w tym guście. Tylko tą blokadę koła bym zmienił, bo można się zapomnieć przy ruszaniu z kopyta.
[link widoczny dla zalogowanych]

Kafejka przy płaczącym drzewie. Drzewo było bardziej niezwykłe, niż zwykłe, bo składało się z całej masy mniejszych roślinek, utwierdzonych do jakiegoś szkieletu, przypominającego kształtem spore drzewo.
Dostałem od sympatycznego pana pyszną, dużą kawę i mogłem beztrosko rozpocząć sielankę.
[link widoczny dla zalogowanych]
Ruch przez ciasną starówkę dosyć spory i jednośladów też nie brakuje. To one radzą sobie najlepiej w ciasnych zakamarkach, zwłaszcza małe skuterki.
Dzisiaj to już choćby nie wiem co, ale muszę dojechać do tego St.Tropez. Byłem przekonany, że wczoraj mi się uda, no ale zaskoczyły mnie te góry i niezliczona ilość zakrętów.
Dopiłem kawę i poszedłem do toalety, ale żadnej toalety nigdzie nie mogłem znaleźć. Zapytałem pana od kawy, gdzie tu można ten, tego, tamtego. Pan mi kazał iść na zaplecze a potem do góry. No i wszedłem za ladę, potem obok jakiegoś składziku z beczkami i innymi różnościami a potem znalazłem drewniane stare schody. Idę zatem do góry. Ciemno, to chyba wnętrze jakiejś kamienicy? Wygląda jak czyjeś mieszkanie. Może właściciela tej kafejki? Nie wiem, gdzie dalej iść, bo natrafiłem na jakiś korytarz i kilkoro identycznych drzwi. W końcu na jednych znalazłem odręczny napis WC. Dlaczego w ogóle o tym pisze a dlatego, że wtedy wydało mi się to ciekawe i postanowiłem, że muszę zapamiętać i napisać dwa słowa o niemalże wyprawie w nieznane do nietuzinkowego kibelka. Tego co się działo dalej wam oszczędzę. Może jeszcze tylko wspomną o pomysłowej francuskiej spłuczce.
[link widoczny dla zalogowanych]

Nie znam języka francuskiego, ale domniemam, że chodziło o to by ciągnąć za sznurek do góry. Tak też zrobiłem, uruchamiając przy tym obfity strumień, jakby nie patrzeć wody francuskiej. Niech mi teraz ktoś powie, że Francuzi nie są technicznie kreatywni he he.
Teraz tylko muszę odnaleźć drogę powrotną. Przy wyjściu jeszcze pożegnałem się z panem baristą, tak to się chyba teraz nazywa. Jelonek stał tam gdzie go postawiłem i nawet nic nie zginęło. W międzyczasie obok mnie zaparkował ręcznie malowany motocykl.
[link widoczny dla zalogowanych]

Na zdjęciu tego nie widać, ale cały jest pomalowany pędzlem i to niezbyt dokładnie. Musiał gdzieś długo stać, bo widać było na chromach zaawansowane ogniska korozji a przebieg miał znikomy. Niemalże nówka sztuka nie śmigana.
Wyjazd z miasteczka na główną drogę w stronę Aix troszkę mi zajął, ale przynajmniej pozwiedzałem starówkę. Potem droga biegła w miarę bezproblemowo. Musiałem się tylko pilnować by nie wjechać na płatną autostradę. Pogoda dopisywała wyśmienicie, było bardzo ciepło i przyjemnie. Zaniepokoiło mnie tylko pojawienie się kolejnych gór.
[link widoczny dla zalogowanych]

Mam nadzieję, że droga nie będzie biegła przez te góry, bo znowu nie dojadę do St.Tropez.
Rozumiem, że klimat ciepły i dosyć suchy, ale żeby od razu wielbłądy?
[link widoczny dla zalogowanych]

Ten widok nieco mnie zdziwił, były też lamy, osły, jakieś dziwne byki i inne tego typu zwierzęta. Pasły się jak gdyby nigdy nic, tuż obok drogi. Sytuacja mi się wyjaśniła kilometr dalej. Przyjechał cyrk i właśnie rozkładał swój namiot a już myślałem, że znowu gdzieś pobłądziłem.
Po jakimś czasie pojawiły się lasy, czyli dobre miejsce na mały odpoczynek w cieniu.
[link widoczny dla zalogowanych]

To mi się właśnie najbardziej podoba we francuskich lasach, że zupełnie nikt po nich nie chodzi i niczego nie zbiera. Można się nieźle obłowić i dowitaminizować. Jeżyny były po prostu pyszne, miód w gębie. Słodziutkie od słońca. Dawno takich nie jadłem, zwłaszcza w takich ilościach. Co tu dużo mówić, ożarłem się jak dzika świnia.
Czas ucieka a kilometry jakoś słabo, zatem przyśpieszam nieco tempo. Po drodze mogłem zwiedzić słynną francuską Marsylię, ale nie muszę przecież wszystko dokładnie oglądać. Jakiś mały niedosyt trzeba sobie zostawić, więc przejechałem trochę bokiem. Natomiast w miejscowości Le Luc, musiałem się zatrzymać i zrobić chociaż fotkę drogowskazu.
Od razu w myślach domalowałem sobie na końcu niepozorną literkę ’A’ i potem przez resztę drogi śmiałem się sam do siebie.
[link widoczny dla zalogowanych]

Do St.Tropez już nie daleko. Odbiłem w stronę morza, no i jak na złość stoi francuska policja i zatrzymują wyrywkowo pojazdy. Policjantka wypatruje przez lornetkę potencjalne ofiary, które są później szczegółowo kontrolowane. Trochę mi serce szybciej zabiło, ale na szczęście mnie puścili a zatrzymali tego za mną.
W końcu dojechałem do wielkiej wody, ale jeszcze nie do St.Tropez, tylko do Świętego Maxima. Do St.Tropez jest jeszcze męczący kawałek po bardzo zatłoczonej, wąskiej drodze. Trzeba objechać całą zatokę. Po lewej mam morze i co jakiś czas mijam fajne plaże z opalającymi się ludźmi. Jest nawet ekstra kemping na samej plaży. Szkoda, że wczoraj tutaj nie dojechałem, bo miałbym wyśmienitą miejscówkę pod namiot. Upatrzyłem sobie najfajniejszą plażę, ale najpierw muszę przecież dojechać do tego St.Tropez.
Nareszcie po jedenastu dniach cel mojej podróży został osiągnęły. Micha mi się cieszy a co he he. Zaparkowałem przed słynną nazwą miejscowości i przygotowałem aparat na wyczerpującą sesję zdjęciową.
[link widoczny dla zalogowanych]

Oczywiście zacząłem śpiewać do you do you do you St.Tropez i tańczyć w rytm muzyki.
[link widoczny dla zalogowanych]

Dla przejeżdżających obok, musiał to być widok co najmniej mocno zastanawiający. Zdjęć zrobiłem całkiem sporo, ale nie wszystkie nadają się by ujrzały światło dzienne.
Ponieważ wpadłem w fazę, tak zwanej głupawki i pobudzona wyobraźnia podpowiadała mi różnego rodzaju nieprzyzwoitości. Wymalowanie tablicy czarnym sprayem, mogłoby być całkiem ciekawym doświadczeniem.
[link widoczny dla zalogowanych]

Zaraz potem miałem ubaw po pachy, wyobrażając sobie jak zza krzaków wyskakuje żandarm Louis de Funes i wrzeszczy na mnie, energicznie machając przy tym rekami.
[link widoczny dla zalogowanych]

Lubię filmy z Luisem, zawsze mnie rozśmieszają. Stąd wziął się pomysł, by jechać właśnie do St.Tropez. Oglądając jak żandarm paraduje po promenadzie w St.Tropez, stwierdziłem, że fajnie by było tam choć raz w życiu być.
Jak niespodziewanie dostałem dwutygodniowy urlop to stwierdziłem, że kiedy, jak nie teraz? Wsiadłem na moto, no i jestem. Tak po prostu. Pewnie, że kosztuje to sporo kasy i wyrzeczeń, zwłaszcza dla mojej drugiej połowy. Taki wyjazd obarczony jest również ryzykiem, że może się coś złego stać, ale na szczęście wszystko się udało. Skrzynia biegów jakimś cudem wytrzymuje a ja jak do tej pory nie miałem sytuacji mrożącej krew w żyłach.
Dojechałem do słynnej promenady a tu szlaban. Trzeba mieć pozwolenie, albo zapłacić odpowiednią kwotę. Tak mi się przynajmniej wydaje.
Trudno, będzie mi musiało wystarczyć to, że widziałem a wjeżdżać przecież nie muszę. Iść na piechotę w skórach w przypiekającym słońcu, trochę mi się nie chce. Z resztą, byłem już bardzo głodny i zmęczony. Teraz moją myślą przewodnią było najeść się i wybyczyć na plaży. Zwiedzanie reszty zatłoczonego St.Tropez też sobie darowałem, choć pewnie byłoby jeszcze na czym oko zawiesić. Z tego wszystkiego zapomniałem zrobić fotkę promenady.
Dobrze, że chociaż kawałek przystani uwieczniłem na pikselach. Widać, że ludzie mają tutaj pieniądze i wiedzą jak miło spędzić czas.
[link widoczny dla zalogowanych]

Natomiast z kolejnym zdjęciem wiąże się bardzo dużo emocji. Nie wiem co mi do łba strzeliło, ale postanowiłem uwiecznić Jelonka na nabrzeżu, jak stoi z kołami zanurzonymi w Morzu Śródziemnym. Znalazłem fajny zjazd, najprawdopodobniej służący do wodowania różnego rodzaju obiektów pływających, łódek, motorówek itp.
Dobrze, że przynajmniej zszedłem z motocykla a nie próbowałem wjeżdżać do wody, no więc zszedłem z motocykla i prowadzę go w kierunku wody, tak by tylko zanurzyć nieco opony w morskiej soli.
W ostatniej chwili mnie coś tknęło, że przecież pod wodą mogą być glony i inne morskie paskudztwa, które chętnie zamieszkują betonowe elementy. Może być bardzo ślisko na czymś takim i lepiej niepotrzebnie nie ryzykować.
Zanim zdążyłem dokończyć myśl było już za późno.
[link widoczny dla zalogowanych]

Przednie koło dotknęło wody i pojechało w poprzek jak po maśle. Zaraz pod powierzchnią lustra wody osiedliły się śliskie glony. W momencie zetknięcia się opony z glonami, zadziałało przyciąganie i przednie koło poleciało po pochylni. Jelonek niebezpiecznie się przechylił. Właśnie sobie zdałem sprawę z mojej nieograniczonej głupoty i z powagi sytuacji w którą sam siebie i Jelona wpakowałem.
Ciągnę z całych sił za kierownicę, by za wszelką cenę wyciągnąć przód motocykla na suchy ląd. Niestety motocykl ześlizguje się jeszcze bardziej, aż do wody wpadło tylne koło i jak po maśle ziiiii, do połowy w wodzie. Teraz to mnie zmroziło. Nie ma szans żebym uratował Jelona. Silnik do połowy w wodzie, jeszcze trochę i go całego utopię. Wszedłem prawie po kolana do wody i czuję jak moje nogi zaczynają mi zjeżdżać po śliskich glonach. Woda mi się leje do butów, ale mniejsza z tym. Co dalej robić? Puścić moto i ratować samego siebie, czy trzymać do końca? Jak puszczę to Jelonek z całym dobytkiem pójdzie pod wodę i tyle go zobaczę. Stanąłem w bezruchu, tyle tylko mogłem zrobić. Buty mi przestały zjeżdżać po oślizgłych glonach. Powolutku postawiłem motocykl możliwie do pionu. Może by tak odpalić silnik, może sam wyjedzie? Tak też zrobiłem. Zabulgotało i Jelonek odpalił. Sprzęgło, delikatnie wbiłem jedynkę i powoli, bez gazu puszczam sprzęgło. Jelonek ruszył a ja obok niego, powoli, ostrożnie by się nie poślizgnąć, bo jeszcze obaj zanurkujemy.
Widzicie te kamienie po lewej na zdjęciu? Dojechałem a raczej doprowadziłem Jelonka do tych kamieni i przednie koło doparło do murka. Dalej już nie pojadę. Dodałem gazu i zamieliło tylnym kołem. Tylne koło poleciało głębiej pod wodę, ale dzięki temu Jelonek przekręcił się wzdłuż kamiennego murka. Przy samym murku dostrzegłem leżący gruby łańcuch. Był zaczepiony na brzegu i schodził pod wodę. Przechyliłem trochę motocykl , tak by tylne koło mogło dotykać łańcucha i znowu dodałem gazu. Koło boksuje, mieląc wodę niczym koło młyńskie, ale Jelonek powolutku sunie w kierunku brzegu, no i w tym właśnie momencie po kolana do wody wszedł jakiś człowiek i pchnął żelastwo z tyłu. Jelonek wyskoczył na brzeg niczym młoda sarna. Słona woda z niego ciecze a ja nie wiem jak dziękować człowiekowi. Był to jakiś pracownik służby miejskiej do pielęgnacji zieleni, czy coś w tym rodzaju. Podziękowałem najładniej jak umiałem.
Jelonek z całym dobytkiem uratowany.. Będzie rdzewiał od soli, ale co tam, najważniejsze, że mam czym wrócić do domu.
Chwile mi zajęło, zanim trochę ochłonąłem i ręce przestały mi się trząść. Ustawiłem motocykl jeszcze raz, tym razem z dala od wody i cyknąłem kilka fotek.
[link widoczny dla zalogowanych]

Jedyne co widać na fotce po tym incydencie to, że koła są mokre i Jelonek trochę umyty.
Niewiele brakło i musiałbym zmienić nazwę wyprawy z ,,Do you…” na ,,O tym jak w morzu słonym i głębokim utopiłem Jelona, wraz z całym dobytkiem”.
Ciekawe jakby wyglądały dalsze moje przygody, gdybym jednak go utopił. Lepiej gdybym po utopieniu poszedł na policję i później słono zapłacił za nurków wyciągających z dna wrak Jelonka, czy lepiej byłoby od razu udać się na najbliższe lotnisko, by czym prędzej opuścić teren Francji? Jeszcze jakaś słona kara za zanieczyszczanie morza tuż przy kurortach, mogłaby się dodatkowo przytrafić.
Najważniejsze, że się udało wyjść z opresji cało. Teraz szybko do najbliższego marketu, bo głoda mam strasznego. Market, trochę inny niż pozostałe francuskie markety. Tutaj bardziej wszystko nastawione jest pod turystów, których o tej porze nie brakuje. Tutaj końcówka sezonu nadal trwa i nie ma się co dziwić, bo pogoda jest wyśmienita. Cały market osaczony, jest różnego rodzaju barami i restauracyjkami, przygotowanymi na ogrom turystów.
Większość jednak jest raczej pustawa. Mnie interesuje jednak żywność możliwie najtańsza do zdobycia, zatem nie idę na wypasiony obiad, tylko buszuję po dolnych półkach w markecie.
Mimo to zaszalałem, bo kupiłem sobie dodatkowo winogrona i pyszną sałatkę za jeden euro.
[link widoczny dla zalogowanych]

Koło Jelonka zaparkował ciekawie przerobiony sprzęt. Podczas, gdy zajadałem deser, czyli słodkie winogrona przyszedł właściciel motocykla.
[link widoczny dla zalogowanych]

Przywitał się, odpalił sprzęta, ruszył z kopyta i omal nie przeleciał przez kierownicę. Nie odpiął blokady z tarczy hamulcowej. Przednie koło się przekręciło o niepełny obrót i zablokowało. Motocyklista opanował jednak sprzęta. Głupio mu było i zaczął się tłumaczyć, że zapomniał. Ja tylko kiwnąłem głową, że to normalka i się zdarza, po czym szybko zniknął mi z pola widzenia.
Dokończyłem deser i też ruszyłem w kierunku upatrzonej wcześniej plaży. Ruch duży, więc staram się przeciskać między samochodami a poboczem. Centralnie środkiem miejscowe skutery wyprzedzają wszystkich nie zważając na linię ciągłą. Gdzie się tylko da jadą lewym pasem pod prąd i tuż przed pojazdem nadjeżdżającym z przeciwka, wciskają się na grubość żyletki, między stojące w korku na prawym pasie samochody. Z przeciwka nadjechał radiowóz policyjny i byłem pewien, że zgarną szalejących na skuterach gostków, ale nie. Zupełnie na nich nie zwracali uwagi. Widocznie tak się tu jeździ. Dwa razy nie trzeba mi było powtarzać i również mknąłem środkiem drogi, centralnie po linii ciągłej. Trzymałem się za skuterami, ale niestety miałem gorzej, bo ciężko mi było wciskać tłustego, obładowanego Jelona, między samochody, gdy coś szybko jechało z przeciwka. Zgrabne skuterki momentalnie znajdywały miejsce dla siebie a ja chwilami miałem ciepło. Nie chciałbym teraz jakiemuś Francuzowi rozbić lusterka, albo przerysować karoserii.
Do plaży dojechałem cały spocony od gorąca i stresujących korków. Teraz było ciężko a w sezonie to tu musi się dopiero dziać. Francuzi się jednak na to przygotowali, bo jest tu kilka wypożyczalni skuterów i można sobie zamienić cztery koła na dwa.
Plaża fajna, bo cicho i spokojnie. W samym St.Tropez dosyć wiało od strony morza a tu cichutko. Ludzi tak w sam raz, nie za dużo, nie za mało.
Zaparkowałem obok budki ratownika i najszybciej jak mogłem pozbyłem się czarnych motocyklowych skór.
[link widoczny dla zalogowanych]

Buty się suszą na słońcu a ja doznaję rozkoszy w ciepłej morskiej wodzie. Nie ma to jak wypoczynek na pięknej plaży.
[link widoczny dla zalogowanych]

Pań opalających się bez biustonosza też nie brakowało, choć były też i babcie które mogły sobie darować ten rodzaj kąpieli słonecznych. Dalej nie będę się rozwodził nad tym tematem, co widziałem to widziałem he he.
Znowu przypomniał mi się Louis de Funes, tym razem w roli, gdy zawzięcie polował na nudystów i natychmiast wyobraziłem sobie jak wyskakuje zza rosnących tuż przy plaży kaktusów.
[link widoczny dla zalogowanych]

I krzyczy, że wszystkich plażowych golasów zaraz wyłapie i pozamyka za kratami. Oczywiście zaraz po dokładnej rewizji osobistej.
[link widoczny dla zalogowanych]

Teraz też się z tego śmieję i pewnie za każdym razem śmiał się będę, oglądając w telewizji film z żandarmem z St.Tropez w roli głównej.
Kusiło mnie by zostać tutaj na kempingu do jutra, ale jak zobaczyłem w atlasie jak daleko mam jeszcze do domu, to szybko ruszyłem swoje stare dupsko z rozgrzanego piachu.
Skorzystałem z darmowego, plażowego prysznica ze słodką wodą, by się odsolić i w drogę.
Ruch się trochę zmniejszył. Widocznie dwie godziny temu natrafiłem na powroty z pracy.
Trzymam cię cały czas wybrzeża. Towarzyszą mi piękne widoki, niczym z folderów biur podróży. Malownicza droga biegnie przy samej plaży. Lazurowe wybrzeże, palmy, piasek i bezkresna woda. Oczywiście w tym wszystkim pełno hoteli i innej komercji, ale ja skupiam się głównie na naturalnych widoczkach. Pogoda dopisuje i jedzie się bardzo przyjemnie.
Warto było tu przyjechać i nacieszyć oczy. Szkoda, że nie jestem bogaty, bo wiedziałbym jak przyjemnie można z dużej kasy korzystać i to z pożytkiem dla całej mojej rodziny.
Za miasteczkiem Frejus odbiłem w głąb lądu, bo mimo wszystko przy samej plaży jedzie się wolno. Co kawałek teren zabudowany i duże ograniczenia prędkości. Nadmorskich widoków miałem pod dostatkiem, to na jakiś czas mi wystarczy.
Kawałek za miastem wpakowałem się w krętą górską drogę z przepaściami i innymi atrakcjami. Tego się nie spodziewałem, że jak tylko opuszczę pas nadmorski, zaraz trafię na niemałe góry.
[link widoczny dla zalogowanych]

Asfalt i zakręty jak marzenie, widoki z resztą też. Czasem w oddali między górami pojawia się morze. Jest po prostu bajkowo. Wszędobylskie skutery gdzieś zniknęły, ale za to pojawiło się sporo motocyklistów i to na połyskujących w słońcu armaturach.
Droga fajna, tylko, że męcząca. Dopiero za miastem Cannes się wypłaszczyło. Całkiem spore miasteczko. Widziałem tam wielopoziomowy parking dla łodzi i jachtów. Nie wiem jak to działało, ale łódki poukładane były w powietrzu jedna nad drugą.
Za miastem bezpłatna droga mi się skończyła. Z mapy wynikało, że jest jakaś boczna droga, ale nie dało się na nią wjechać z powodu robót drogowych. Dwa razy próbowałem i za każdym razem znaki wyciągały mnie na płatną autostradę, więc się poddałem i pojechałem zgodnie ze znakami.
Widoki z autostrady bajeczne, widać miejscami rozległe morze i na razie nic nie muszę płacić. Dopiero przed Księstwem Monako mnie oskórowali z euro. Coś koło trzech o ile dobrze pamiętam.
Przyglądam się co inni robią, bo pierwszy raz widzę tego typu bezobsługowe bramki. Ludzie wciskają specjalne karty magnetyczne i szlaban się podnosi, ale można też płacić monetami. Na pieniądze papierowe nie znalazłem okienka, na szczęście był duży kosz w kształcie leja do którego z daleka można było wrzucić monetę. Coś w rodzaju drogowej gry w kosza.
Wrzuciłem nawet z nawiązką, monety zjechały na samo dno i zniknęły w dziurze. Słychać jakieś trzaski i zgrzyty, jakby ktoś w środku sprawdzał czy to aby nie złoto i szlaban się podniósł. A gdzie reszta? Reszty nie ma? Nie czekam, żeby mi się przypadkiem szlaban nie zamknął przed samym nosem. W sumie to niesprawiedliwe, że za motocykl trzeba zapłacić tyle co za samochód osobowy, a może motory mają za darmo, tylko o tym nie wiem?
Wjechałem do księstwa Monako a tam kolejne bramki i sytuacja podobna tyle, że trochę taniej, coś koło dwóch euro.
Spore miasto Nice objeżdżam wysoko położoną autostradą z której widać całe miasto doskonale. Nowoczesne budynki i sporo hoteli, jeden był ogromny, położony na zboczu góry z tarasami w stronę morza. Kształt też miał nietypowy, trójkątny, albo półkolisty, albo jedno i drugie, już nie pamiętam. Wiem tylko, że mi szczęka opadła gdy go zobaczyłem.
Autostrada to też prawdziwy majstersztyk, biegnie wysokimi wiaduktami wśród gór. Cały teren jest górzysty ze stromiznami schodzącymi wprost do morza. Tam gdzie nie dało się ominąć gór są tunele, również z najwyższej inżynierskiej półki.
Przejechałem przez kilka tuneli i znowu bramki. Przyznam się, że kolejne bramki zupełnie mnie zaskoczyły. Do tego jeszcze wyzbyłem się monet i nie wiem, czym teraz zapłacę?
Nerwowo przeszukałem wszystkie kieszenie i na styk udało się jeszcze wysupłać coś koło dwóch euro. Za bramkami zjechałem na pobocze i rozłożyłem mapę, bo kolejnych bramek już nie mam zamiaru sponsorować. W ciągu pół godziny wydałem ze 30zł na przejazd.
Wgryzłem się w moją francuską mapę na ziemi Księstwa Monako i okazało się, że spokojnie mogłem już zjechać na ostatnim zjeździe przed bramkami. Dwa euro w plecy, niewiedza niestety kosztuje. Na najbliższym zjeździe skręciłem w stronę morza. Droga momentalnie zmienia się na krętą, wąską, górską drogę. Już w ciemnościach, zjechałem do miasteczka Menton, tam zapytałem się o drogę do słynnego Monte Carlo.
Muszę się cofnąć drogą nad brzegiem morza o kilka kilometrów. Droga jest nadal wąska i kręta, ale to jedyna droga wzdłuż morza. Jestem zmęczony i źle mi się jedzie, zwłaszcza, że reflektor przedni w Jelonie nie rozpieszcza kwantami energii świetlnej. Oczywiście zapomniałem wymienić żarówkę i nadal długie światło mi nie działa. Nie czuję się pewnie na tej drodze. Na szczęście ruch mały i mało co mnie wyprzedza. Ciężarówek zupełnie nie ma. Chyba nie mają tu wstępu a nawet jak mają to ciężko będzie się wymijać kierowcom TIR-ów na tych ostrych, stromych, wąskich zakrętach. Ciekawostką jest, że w Monako TIR-y mają podwójne rejestracje a samochody osobowe nie.
Nareszcie dojechałem do kolejnego celu, który sobie wymyśliłem dzisiaj podczas popołudniowej jazdy. Nawet nie marzyłem, że kiedyś zobaczę Monte Carlo.
[link widoczny dla zalogowanych]

Niestety się rozczarowałem, nic ciekawego tam nie ma. Wszędzie tylko drogie hotele i kasyna. Od razu widać, że to miejsce typowo dla bogaczy. Nie wiem czego się spodziewałem, może jakiejś wystawy samochodów wyścigowych? Dalej w głąb się nie zapuszczałem, bo jestem już zmęczony i mi się po prostu nie chce.
Pytałem przechodniów o jakiś kemping do spania, ale wszyscy kręcili głowami na nie.
W końcu znalazłem kogoś z językiem angielskim i okazało się, że w Monte Carlo nie ma żadnego kempingu. Trochę mnie to zmartwiło, bo znowu przesadziłem z jazdą i mnie wszystko boli. Potrzebuję się szybko umyć i położyć na płaskim. Jedna pani mówi, że w Menton powinien być kemping. Wsiadłem na motór i znowu pokonuję tą samą krętą drogę, tyle, że w przeciwnym kierunku.
Kawałek za Monte Carlo teren robi się bardziej przyjazny dla zbłąkanego turysty.
[link widoczny dla zalogowanych]

Fajny deptak przy samym morzu z palmami i restauracyjkami. Nie jest jeszcze bardzo późno a ludzi jakoś brak. Pewnie wszyscy wcześnie chodzą spać.
W Menton okazało się jednak, że nie ma żadnego kempingu i nikt nie wie gdzie może być. Namiotu nie ma gdzie schować bo każdy skrawek terenu jest przez kogoś zajęty.
Nie ma rady, trzeba się stąd jakoś wydostać. Może gdzieś w górach w głębi lądu znajdę miejsce pod namiot? Zrobiło się trochę nieciekawie. Noc, obcy trudny teren i narastające zmęczenie. W takich chwilach zawsze proszę Boga o pomoc. Długo nie musiałem się męczyć. Na następnym skrzyżowaniu była strzałka na Italię, no to jadę. Droga przy samym morzu i fale tak duże, że woda obficie wylewała się na zaparkowane na poboczu samochody. Stanąłem by zrobić fotkę, ale było zbyt ciemno by aparat dobrze uchwycił. Wyczekałem na odpowiedni moment i przejechałem suchą stopą pomiędzy falami. Nie chciałem się dzisiaj, razem z Jelonkiem, po raz drugi kąpać w słonej wodzie. Za chwilę była granica i już byłem we Włoszech. Na przejściu granicznym, po stronie włoskiej, było zaparkowanych kilka śpiących kamperów. Przez chwilę się zastanawiałem, czy nie rozbić na asfalcie namiotu, między kaperami, ale coś mnie tknęło, żeby lepiej nie. Przejechałem jeszcze z kilometr, może dwa i nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Dużymi literami jak byk pisało CAMPING.
Boczna droga w stronę morza, stromo w dół, zaprowadziła mnie wprost pod drzwi czynnej recepcji. Jeszcze nie wierzyłem, że mogę mieć cywilizowane, bezpieczne miejsce do spania.
W recepcji, miły, młody pan, typu student, świetnie mówiący w języku angielskim, mówi, że jak najbardziej otwarte. W trakcie rozmowy, olśniło mnie, że przecież mogę z nim rozmawiać po włosku. Będzie mi i jemu łatwiej. Szesnaście euro za noc, ale dla motocyklistów mają zniżkę i zapłacę tylko czternaście. Od razu się człowiekowi humor poprawia. Pan osobiście mnie zaprowadził na miejsce, gdzie mogę rozbić namiot. Ku mojej radości byli tam też inni motocykliści.
Pierwszy raz widzę na kempingu takie dziwne podłoże, jakby jakaś siateczka, ale się nie zastanawiam, tylko wbijam śledź za śledziem. Czyściutko, namiot nie dotyka do oblepiającego piasku, czy błota.
Szybko zjadłem ciepłą kolacyjkę i poszedłem się umyć. Wszedłem goły do kabiny prysznicowej a tu prima aprilis, woda nie leci.
[link widoczny dla zalogowanych]

Na słuchawce zamontowali jakiś elektromagnes i woda nie leci. Kable pochowane to obejścia nie zrobię. Ubrałem się i zasuwam do recepcji razem z ręcznikiem, spory kawałek pod stromą górkę. Tutaj wszędzie jest pod górkę, albo z górki, cały kemping jest położony na zboczu góry i ciężko o kawałek płaskiego. Dotarłem do recepcji, jest otwarta, ale pana recepcjonisty już nie ma. Szukam, wołam i nic. Za chwile przychodzi starsza pani z kiepem w gębie i pyta się ochrypłym głosem, niczym Balcerek z Alternatywy 4, czego chce?
- wykąpać się chciałem
- a żeton ma?
- no nie mam
- no to teraz ma i podaje mi okrągłą, wyfrezowaną blaszkę. Cztery minuty, dodała jeszcze na odchodnym.
Płacić nic nie musiałem, bo podobno jeden żeton na dobę się należy.
Pobiegłem na dół, rozebrałem się, wrzucam żeton do automatu i …
[link widoczny dla zalogowanych]

… i zupełnie nic. Pani Balcerek wystrychnęła mnie na dudka. Walę wściekły po metalowej skrzynce i dalej nic. Ubrałem się, no bo co tu tak goły będę stał i poszedłem jeszcze raz do recepcji. Już mnie nogi boją od tych górskich wycieczek. Znowu wołam, bo nie ma żywej duszy. Przychodzi pani Balcerek z nowo zaaplikowanym kiepem i krzyczy czego znowu?
Tłumaczę kobiecinie, że umyć się chciałem i że żeton jak najbardziej wrzuciłem, tylko woda nie chce lecieć. Kobieta wcale nie była zdziwiona. Stwierdziła, że często się to zdarza i dała mi drugi żeton. Mogła mi przynajmniej dać ze dwa, ale niech będzie.
Po raz kolejny zszedłem do łazienki i wybrałem inną kabinę. O dziwo woda zaczęła lecieć. Najpierw zimna a potem całkiem ciepła. Regulacji temperatury wody nie ma żadnej, więc się trzeba cieszyć z tego co leci. Namydliłem się dokładnie i ledwo zdążyłem spłukać pianę z głowy i woda przestała lecieć. Co jest kurka jego wodna? Miało być cztery minuty a nie wiem, czy było ze dwie. Wścieknięty, cały w pianie, postanowiłem po raz kolejny iść się awanturować do pani Balcerek. Niech sama pokaże jak się wykąpać w tak ekspresowym czasie, kurka jego wodna…
No przecież tak nie pójdę, z grubsza wytarłem się z piany i ubrałem, nie wiem już po raz który dzisiejszego dnia? W połowie drogi był mój namiot i jak go zobaczyłem to odpuściłem. Zacząłem się śmiać sam do siebie z tego komicznego zakończenia dnia i poszedłem spać, oczywiście cały pachnący mydełkiem, jak nigdy he he.
Siabadabada mydełko Fa, he he.





Podsumowanie dnia:
Przejechanych kilometrów : 437
Widzianych krajów: Francja, Księstwo Monako, Włochy.
Awarie: Niestety Jelonek nie umie pływać w słonej wodzie.

[link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
cejot



Dołączył: 29 Wrz 2011
Posty: 824
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Strzeniówka
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 22:33, 15 Lut 2014    Temat postu:

Luca napisał:
....Niech sama pokaże jak się wykąpać w tak ekspresowym czasie, kurka jego wodna…

Na przyjemność to trzeba zasłużyć - co najmniej 10 blaszkowych żetonów Wstyd Hyhy Rotfl Wesoly
Fajny i szczegółowy opis - będzie w jakiejś gazecie?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Luca



Dołączył: 13 Paź 2011
Posty: 300
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Okolice Kielc
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 9:17, 21 Lut 2014    Temat postu:

cejot napisał:
... będzie w jakiejś gazecie?

Na razie nic takiego nie planuję.



Dzień dwunasty, środa 11 września.

Budzę się w świetnym nastroju. Nie wiem, czy to ten słoneczny nadmorski klimat, czy coś innego, ale czuje się wyspany i wypoczęty, wręcz w skowronkach i nadal pachnę mydełkiem.
Moi niemieccy koledzy motocykliści jeszcze śpią. Wczoraj nie byli zbyt rozmowni a teraz tym bardziej.
[link widoczny dla zalogowanych]

Takie wyścielone podłoże pod namiot to bardzo fajny pomysł. Namiot się nie brudzi i nie ma żadnego robactwa. Można spokojnie zasuwać na bosaka.
[link widoczny dla zalogowanych]

Jak widać narobiłem śledziami trochę dziur, ale inne namioty też były podobnie przymocowane i właściciel kempingu nie protestował, czyli tak ma być.
Podczas porannego spacerku zauważyłem na samym dole kempingu starą strzałkę z napisem beach, czyli plaża. Nie wiem, dlaczego nie po włosku spiaggia, ale mniejsza z tym.
Zszedłem wąskimi betonowymi schodkami w dół a tam zamiast plaży jakaś dżungla?
[link widoczny dla zalogowanych]

Po lewej chaszcze i ciemna, cuchnąca woda a po prawej pionowy murek z kamieni i tylko wąski betonowy gzymsik. Woda nie wiadomo jak głęboka, bo dna nie widać i żadnej barierki.
Lepiej nie wpaść do tej jarugi, bo nikt tu mnie potem nie znajdzie. Niczym po linie cyrkowej, na paluszkach przeszedłem po tej betonowej ścieżce. W stanie mało trzeźwym na pewno nie da się tutaj przejść. Od razu widać, że jestem po stronie włoskiej, tutaj bezpieczeństwo turystów nie jest sprawą priorytetową.
Dalej już było łatwiej, kładka z tylnej burty dostawczaka i już jestem na szutrowej drodze, prowadzącej wzdłuż wysokiego na cztery metry, kamiennego muru. Na środku była duża drewniana brama broniąca dostępu do środka. Zaciekawiło mnie to, dlaczego ktoś tak bardzo się odgrodził od świata. Nie jedna twierdza mogłaby pozazdrościć takich obronnych predyspozycji.
Ciekawość wzięła górę i zaglądnąłem do środka przez szczelinę między grubymi deskami.
W środku był stary dworek, albo coś w tym rodzaju, otoczony wiekowymi drzewami. Było też sporo zarośli i pnączy. Poczułem się jakbym zobaczył zapomniany, zaczarowany ogród.
Ktoś jednak tam mieszkał, bo przy drzwiach były jakieś rupiecie, wskazujące na codzienne użytkowanie. Najprawdopodobniej jakaś starsza osoba, bo otoczenie było zaniedbane i przed wejściem do domu trawa urosła po pas. Poszedłem dalej wzdłuż muru aż doszedłem do szumiącego morza.
Plaża kamienista, bez ziarnka piasku i duże fale. Nie tak duże jak wczoraj w nocy, ale i tak było na co popatrzeć, zwłaszcza, że słoneczko zaczęło właśnie wychodzić zza linii horyzontu.
[link widoczny dla zalogowanych]

Spotkałem nawet wędkarza łowiącego morskie rybki. Nic jednak przy mnie nie złapał a potem po prostu sobie poszedł. Nałapałem trochę morskiego powietrza i też ruszyłem w stronę kempingu.
[link widoczny dla zalogowanych]
Tym razem wybrałem inną drogę, bardziej cywilizowaną, czyli na około. Wąska dróżka, po obu stronach murek, ale już dużo niższy i można oglądać co jest po drugiej stronie.
[link widoczny dla zalogowanych]

Roślinność jak dla mnie egzotyczna. Bananowce, kaktusy, palmy i pełno innych roślin, których nie znam. Klimat musi być tutaj ciepły i wilgotny. Mroźnych zim to tu na pewno nie mają. Być może dlatego na tych stromych górach ludzie tak chętnie się osiedlają, właśnie ze względu na przyjazny do życia klimat.
Przypadkowo wszedłem w jakieś ciekawe miejsca. Takie z historią.
[link widoczny dla zalogowanych]

Nawet jakieś zapomniane zabytki się trafiły.
[link widoczny dla zalogowanych]

Czasy świetności mają już za sobą a teraz niszczeją. Za tą zdobioną bramą był śliczny pałacyk, również niszczejący, ale wydaje się, że w ciągłym użytku.
Spacerkiem pod górkę i w końcu doszedłem do głównej, asfaltowej drogi, po której wczoraj w nocy jechałem szukając noclegu.
W dzień wszystko wygląda bardziej przejrzyście i przyjaźnie. Znacznie łatwiej jest mi się odnaleźć w otoczeniu, zatem bez najmniejszych problemów dotarłem do kempingu.
[link widoczny dla zalogowanych]

Sąsiedzi już zaczynają się budzić, więc się przywitałem i na tym nasza konwersacja się skończyła, bo zainteresowani moją osobą nie byli. Narzucał się przecież nie będę.
Łazienki na tym kempingu mnie rozbrajają dokumentnie. Ze dwadzieścia umywalek jest z tylko i wyłącznie wodą zimną a dwie są z tylko i wyłącznie wodą ciepłą a nawet chwilami gorącą. Wot włoska fantazja. Do prysznica po raz kolejny nawet się nie odważyłem podchodzić he he.
Na śniadanie uczta bogów, czyli ,,Zupa Romana” z dodatkami a na deser kawusia z tabliczką pysznej francuskiej czekolady.
[link widoczny dla zalogowanych]

Przed wyjazdem poszedłem jeszcze do recepcji, aby się pożegnać i zapytać o najkrótszą, boczną drogę w stronę Turynu.
Pani Balcerek już nie było, ale za to był jakiś miły starszy pan, który bardzo dokładnie wyjaśnił na którym rondzie mam skręcić a potem to już praktycznie cały czas główną.
Trochę ze smutkiem opuściłem to fajne wybrzeże, ale droga do domu daleka a wolnego czasu już niewiele zostało.
Po tej nadmorskiej, malowniczej drodze jedzie mi się dzisiaj wyśmienicie, ostre górskie zakręty to czysta przyjemność. Mimo, że trochę sobie pozwalam to i tak od czasu do czasu jestem wyprzedzany przez jakiś skuter. Tutaj to jest raj dla skuterów, jest ich cała masa i nie są to byle jakie skutery, tylko najczęściej z górnej półki z mocnymi silnikami.
Taki skuter o pojemności 50cc nie ma tutaj racji bytu, bo ledwo będzie sobie dawał radę na stromych podjazdach. Tutaj skutery zaczynają się od pojemności 125cc wzwyż, przynajmniej takie odniosłem wrażenie i jest ich więcej na drogach niż samochodów. W sumie jak miejscowi cały okrągły rok mają ciepło i słonecznie, to nie ma się co dziwić, że na tych wąskich, krętych drogach, skuter jest najwygodniejszym i najszybszym środkiem transportu.
Jeszcze tylko ostatnie spojrzenie na ten piękny egzotyczny krajobraz i bezpowrotnie zapuszczam się w głąb lądu.

[link widoczny dla zalogowanych]


Morze zniknęło a droga prowadziła mnie w coraz większe góry. Od razu zrobiło się sporo chłodniej. Krajobrazy fajne i nawet tak jak w Hiszpanii widziałem starą, kamienną osadę na szczycie stromej góry. Kusiło, żeby zrobić skok w bok i zobaczyć z bliska, ale na spędzenie dzisiejszego dnia miałem inny plan i w końcu zrezygnowałem z dodatkowych atrakcji.
[link widoczny dla zalogowanych]

Dogonił mnie jakiś motocyklista na armaturze i przez kilka kilometrów jechaliśmy razem. Gdy wjechaliśmy do tunelu z ograniczeniem prędkości ja trochę zwolniłem a on mnie wyprzedził, pozdrawiając ponownie. Skoro on może szybciej to ja też i śmigam za nim. Zaraz przy wyjeździe z tunelu widzę, że ostro hamuje. Jakiś powód musi mieć, to ja też zwalniam.
Potem on zjechał na prawo i zniknął mi z pola widzenia.
Gdy i ja wyjechałem z tunelu, to wszystko mi się rozjaśniło. Za tunelem stała włoska policja i zatrzymała kolegę sponsora. Mieliśmy dobrze ponad 30km więcej od dopuszczalnej. Jego capnęli a mi się udało, bo zanim mnie namierzyli jechałem już wolniej. Nauczka na przyszłość, nie przekraczać ograniczeń prędkości, bo mnie nie stać na tutejsze mandaty i tak już wydałem za dużo kasy i muszę zacząć oszczędzać, żeby mieć za co wrócić do domu.
Kawałek dalej była granica z Francją. Wjechałem w fajny kanion i zatrzymałem się by ustawić aparaturę filmową. Panującego klimatu, nagranie z komórki nijak nie odda, ale zawsze to jakaś pamiątka.
Na początku nagrywania dogonił mnie mój sponsor, nieznany kolega motocyklista i widać go na filmiku jak mnie wyprzedza ponownie. Tutaj ograniczenia nie było to musiał jakoś odreagować nieprzyjemną sytuację z policją. Ciekawe jak duży mandat dostał. A oto filmik:
[link widoczny dla zalogowanych]
Skorzystałem z tego, że przejeżdżam przez kawałek Francji i na najbliższej stacji zatankowałem do pełna. We Włoszech paliwo jest najdroższe i w niektórych miejscach dochodzi prawie do dwóch euro za litr.
Droga się robi coraz ciekawsza. Dawniej to sobie tylko marzyłem o takich bajkowo-motocyklowych górskich drogach a teraz na własnej skórze mogę cieszyć się pełną gębą.
Zakręty ostre, asfalt dobry, więc można do woli przycierać podnóżki.
[link widoczny dla zalogowanych]

Jelonek choć ma mały silniczek, ale w górach jakby dostawał dodatkowego kopa i ciągnie jak głupi. Mi klimat też się udziela i poziom adrenaliny we krwi gwałtownie rośnie.
Na samym szczycie jest spory tunel i zarazem przejście graniczne. Po drugiej stronie tunelu znowu znalazłem się we Włoszech. Z gór zjechałem na rozległą równinę. Otoczenie zupełnie się zmieniło, szczyty zostały gdzieś w lusterku. Słoneczko świeci, ale jest raczej chłodno, nie ma tego ciepełka co było po drugiej stronie gór. Nie ma też palm, kaktusów i egzotycznych bananowców. Od razu widać, że klimat jest inny. Wysokie pasmo górskie z jednej strony zatrzymuje zimne powietrze z północy a z drugiej gorące, niemalże afrykańskie.
Szkoda, że u nas w Polsce Tatry nie leżą na północy a Bałtyk na południu, bo mielibyśmy wtedy pogodę znacznie bardziej motocyklową i to przez cały okrągły rok.
Kieruję się na włoskie miasto Cuneo a potem odbiję w stronę Pinerolo.
Gdy tylko zjechałem z drogi głównej znalazłem się na włoskich wioskach. Niestety nic ciekawego, w większości zwykłe betonowe domki jednorodzinne. Wiosek dużo, bo tereny typowo rolnicze a właściwie to sadownicze. Wszędzie pełno sadów, głównie jabłonie, oraz trochę śliwek i gruszek.
Dojechałem w końcu do Pinerolo, takie małe średniowieczne miasteczko, które się trochę rozrosło. Leży w Piemoncie u podnóża Alp, których potęgę bardzo dobrze widać z tego miejsca. Jest płasko i nagle wyrastają potężne góry, coś jak Tatry od strony słowackiej, tylko, że jeszcze większe.
Zatrzymałem się na starówce, by zasięgnąć języka. Gdzieś tu niedaleko jest siedziba mojego włoskiego szefa, ale nie pamiętam dokładnie gdzie. Kiedyś w prawdzie byłem u niego na dywaniku, ale było to już dosyć dawno. Byłem wtedy wieziony i drogi nie zapamiętałem. Dzisiaj chcę mu zrobić niespodziewaną wizytę.
Niestety mój ,,Capo di tutti capi” oficjalnie nie jest tak znany jak myślałem i dopiero w sklepie motocyklowym dostałem dokładne namiary. Mój szef jak przystało na szefa wszystkich szefów, chodzi w długim ciemnym płaszczu i w równie ciemnych okularach. Ojciec Chrzestny to przy nim zwykła płotka he he.
Dotarłem na wskazane miejsce, ale niestety jak na złość szefa nie zastałem. Załatwiał gdzieś w terenie swoje interesy, za to przywitał mnie brat (jego prawa ręka) a później ugościła mnie jego piękna córka. Liczyłem na jakiś darmowy obiad, niestety dostałem tylko kawę i mineralną, ale dobre i to. Trzeba znać swoje miejsce w szeregu i się nie wychylać.
Zrobiłem nawet Jelonkowi pamiątkową fotkę, ale dla bezpieczeństwa mojego i waszego zamazałem co trzeba.
[link widoczny dla zalogowanych]

Pora ruszać dalej, słoneczko cały czas pięknie świeci i nagrzewa coraz to cieplejsze powietrze. Kierunek góry, te duże co tam sobie sterczą. Równina szybko się kończy i zaczynam się wspinać wyżej i wyżej.
[link widoczny dla zalogowanych]

Widoczki coraz ładniejsze, niestety znowu robi się chłodno. Na górze panuje zupełnie inna temperatura niż na dole. Dopiero co się wyrozbierałem i muszę się znowu ubierać w dodatkowe powłoki.
Pięknymi serpentynami dojechałem do Sestriere, słynnego, włoskiego kurortu narciarskiego.
[link widoczny dla zalogowanych]

W okolicy pełno jest wyciągów to w sezonie musi się tu roić od amatorów białego szaleństwa. Ci co lubią ostrą jazdę nie koniecznie po śniegu, też sobie radzą.
[link widoczny dla zalogowanych]

Cała gromadka takich bolidów łyknęła mnie, gdy się wspinałem po serpentynach a ja nawet okiem nie zdążyłem mrugnąć. Było słychać tylko ryk silników przy akompaniamencie pisku opon i momentalnie zniknęli mi z pola widzenia. Szerokie rozgrzane kapcie powinny trzymać się jak na szynach, na tym chropowatym asfalcie a i tak trochę driftu było. Nie wiem ile takie coś ma koni pod maską, ale podczas jazdy robi wrażenie.
Zapasy mi się pokończyły a z tych wrażeń zrobiłem się już głodny. Znalazłem market, chyba jedyny tutaj, tylko, że jestem we Włoszech a oni tutaj mają sjestę i się byczą w środku dnia.
Zostało mi jeszcze pół godziny do szesnastej, zatem cierpliwie czekam, bo później mogę nie mieć możliwości niczego kupić.
Nie byłem sam w tym czekaniu, bo przed szesnastą stały pod sklepem jeszcze trzy inne osoby. Pięć po szesnastej i nadal sklep zamknięty. Trochę się wnerwiłem, bo szkoda mi było tu marnować resztkę dnia.
[link widoczny dla zalogowanych]

Jak robiłem zdjęcie, to ci co stali pod sklepem parsknęli śmiechem. Poszedłem do motocykla i zanim odjechałem minęło jeszcze z dziesięć minut a sklep nadal był zamknięty. Italia panie, Italia. Gdzieś koło osiemnastej dojechałem do miejscowości Bardonecchia. Niestety nie znalazłem żadnego otwartego sklepu, tylko same bary. Wygrzebałem w swoich szpargałach wydruk z mapy, z drogą na którą chciałem wjechać. Pytam ludzi, gdzie jest ta droga i nikt nie wie. Dopiero jakaś pani się zainteresowała moim świstkiem papieru i stwierdziła, że ona nie wie, ale wie kto może wiedzieć. Zaprowadziła mnie do jednego z barów i wyjaśnia barmanowi o co mi chodzi. Barman się zmarszczył i stwierdził, że chyba tędy i pokazał mi kierunek, ale pewien nie był, więc zawołał jakiegoś jegomościa siedzącego przy jednym ze stolików i sączącego lokalne procenty.
Starszy pomarszczony pan z wąsami i zarośniętą brodą, typu nasz polski baca, popatrzył na urywek mapki i powiedział, że zna tą drogę. Powiedział też, że prowadzi bardzo wysoko w góry i nie ma tam asfaltu. Do tego jeszcze może być już zamkniętą i nieprzejezdna dla pojazdów. Dostałem na pożegnanie karteczkę ze wskazówkami jak mam jechać i podziękowałem ślicznie.
Na odchodnym zaczepiła mnie pani, ta która mnie tu przyprowadziła, że chyba nie chcę tam jechać. Tym bardziej dzisiaj, bo jest przecież już po osiemnastej. Uspokoiłem panią, że ja tylko pojadę sprawdzić co to za droga i za jakąś godzinę będę wracał.
Sam nie wiedziałem czego się spodziewać po tej drodze, więc postanowiłem, że jak będzie ciężko to się nie pcham w te góry, tylko wracam na noc do Bardonecchii. Tym bardziej, że nie mam żadnych zapasów żywności a wody zostało mi na kilka łyków.
Na początku droga jest normalna asfaltowa, nawet z całkiem dobrym asfaltem. Potem dojeżdża się od razu do stromych serpentyn i jednocześnie pojawia się wąski mocno spękany asfalt. Dwa samochody osobowe się nie wyminą bo jest za wąsko a na motocykl wprost idealnie. Do tego dochodzi jeszcze duże nachylenie z 15% i miejscowy brak barierek. Adrenalina na samym wstępie rośnie i człowiek dostaje dodatkowego kopa.
Po jakimś czasie serpentyny się jednak kończą i wjeżdża się w gęsty las. Tam kończy się też i asfalt. Jelonkiem zaczęło nieźle trząść i nauczony doświadczeniem po ukraińskich drogach, nie czekałem, tylko od razu upuściłem powietrza z kół. Tak żeby się opony mocno uginały.
Zwiększy to komfort podróżowania i przyczepność ze szkodą dla opon oczywiście.
[link widoczny dla zalogowanych]

Mam nadzieję że opony jednak wytrzymają i na kamieniach ich nie porozcinam, zwłaszcza gdzieś wysoko w górach na bezludziu.
Za laskiem był zjazd na małą wioseczkę Rochemolles, dosłownie kilka domków. Później zaczęły się szutrowe serpentyny i śliczne górskie widoczki. Jechałem i z każdą agrafką szczęka mi opadała coraz niżej. W górze widzę jakieś zbliżające się tumany kurzu. Co jest kurka wodna to jakiś zwykła osobówka? Mijam się z nią na samej serpentynie i widzę, że to zielone Polo a w środku siedzi kobieta i jeszcze z uśmiechem macha do mnie. To ja tu w pocie czoła zdobywam nieznane, mobilizując swoje siły, żeby pokonać te szutrowe serpentyny a tu kobieta w Polówce jedzie sobie jakby nigdy nic i nawet ją nie rusza widok przepaści i brak jakichkolwiek barierek ochronnych. Moja męska duma została brutalnie zmieszana z błotem a właściwie to z tumanem kurzu. Już nie czułem się jak samiec, zdobywca niezdobytego, tylko jak zwykły turysta, który przyjechał tylko popatrzeć na okoliczne piękno gór.
Okazało się, że na końcu tych serpentyn były po prawej stronie jeszcze dwa domki, pod którymi były też inne osobówki. No to wszystko wyjaśnia, ludzie po prostu taki mają dojazd do domu. Prawdę mówiąc droga szutrowa, ale kamienie nie są aż tak duże, żeby przeciętna osobówka tędy nie przejechała, co nie zmienia faktu, że widoki dech zapierają. Musiałem się co chwila zatrzymywać i robić zdjęcia, bo żal było przepuścić taką okazję.
Trafiłem nawet na jakiś mocno wysuszony wodospad. Padać to tu raczej dawno nie padało i to mnie nawet cieszy. Intensywny deszcz w tych warunkach byłby mało przyjemny.
[link widoczny dla zalogowanych]

W dalszej części droga się niespodziewanie wypłaszczyła i znowu pojawił się lasek.
Zaraz po tym jak zdążyłem schować aparat i ruszyć, wyprzedziły mnie dwa motocykle crossowe. Jechali dużo szybciej niż ja i ledwo zdążyłem odpowiedzieć na pozdrowienia a już zniknęli za krzakami. Najwidoczniej bardzo im się śpieszyło. Droga przez las prawie płaska i prosta to i ja pozwoliłem sobie zapiąć trzeci bieg. Miejscami trochę rzuca na drobnym żwirku i piasku, ale nie jest źle i odcinkami mogę jechać nawet z 50km/h.
Był mały łuk w prawo a za łukiem musiałem użyć obu hamulców, bo z przeciwka pędziła wprost na mnie kolumna samochodów 4x4. Trochę się wystraszyłem, bo mnie zaskoczyli a od razu zatrzymać się na szutrze nie da. Można co najwyżej nieźle wyglebić. Wyhamowałem tyle ile mogłem a potem zjechałem w krzaki, bo wąsko było.
Trzy profesjonalnie przystosowane do wypraw terenowych samochody, przemknęły obok mnie na pełnym gazie, wzbijając przy tym niemalże burzę piaskową. Nawet w zębach miałem żwirek, nie mówiąc już o jakiejkolwiek widoczności. Musiałem chwilę odczekać aż się trochę przejaśni. Za laskiem była fajna zapora, wąska i wysoka na 30m.
[link widoczny dla zalogowanych]

Woda wyglądała raczej na zimną, taką z lodowca. Kawałek dalej była polanka z rzeczką i jakiś pomnik. Dobre miejsce do rozbicia namiotu, tak sobie wtedy pomyślałem. Słoneczko nadal świeciło to stwierdziłem, że spokojnie jeszcze kawałek mogę podjechać i zobaczyć jak tam będzie.
No cóż mogło być dalej, ano kolejne serpentyny. Pojawił się też inny, tym razem szumiący wodospad. Naprawdę piknie panocku piknie. Postanowiłem nagrać te piękne okoliczności przyrody i starą metodą zamontowałem z tyłu telefon. Wspinam się po agrafkach, jedna za drugą nie żałując gazu. Jelonek radośnie podskakuje na wybojach, wzbijając tumany kurzu. Trafiła się nawet przeprawa przez dwa górskie strumyki, przecinające drogę. No może słowo przeprawa to za dużo, bo strumyki były niewielkie i gładko poszło. Ledwo same opony zanurzyłem pod wodę, ale i tak potraktowałem to jako dodatkową górską atrakcję. Już na samą myśl się cieszę, że będę miał nagrany fajny filmik. Zatrzymałem się i próbuję odtworzyć ten fascynujący przebieg wydarzeń na mojej komórce a tu widać tylko jak ruszam, kilka wybojów i nagranie się urywa.
Kilka razy później próbowałem nagrać kolejny odcinek drogi i ciągle nagrywanie się samo wyłączało a później to nawet cała komórka zaczęła mi szwankować. Przypuszczam, że to od tych silnych drgań się tak dzieje.
Dojechałem do jakiegoś rozdroża. Na lewo wygląda, że droga prowadzi do jakiejś bacówki położonej w dolince a prosto, to chyba na szczyt, bo jest szlaban? Na szczęście otwarty, no to jadę na wprost. Ujechałem kawałek i zatrzymałem się by zrobić zdjęcie bacówki.
[link widoczny dla zalogowanych]

Widać ją po prawej stronie zdjęcia. To dobrze, że jest, bo w razie co będzie gdzie szukać pomocy. Są też zaparkowane dwa samochody (u dołu zdjęcia na środku) i wygląda na to, że to zwykłe osobówki. Znowu poczułem niesmak, że ja tu na dwóch tysiącach metrów walczę z niedostępną górą a zwykłe osobówki sobie wyjeżdżają.
Trzeba jednak spojrzeć prawdzie w oczy, podjazdy są strome i zakręty ostre, niebezpieczne i bez barierek, ale droga szutrowa jest na tyle dobra, że przy ładnej pogodzie przeciętna osobówka sobie poradzi. Moje stare Tico też by tu wjechało.
[link widoczny dla zalogowanych]

Z czasem jednak podjazdy robią się coraz bardziej strome, agrafki coraz ciaśniejsze i szuter zmienia się w tor dla moto-crossów. Tutaj już zwykłą osobówką się nie wjedzie. Za to krowa spokojnie wejdzie i to wprost mi pod koła. Tak, tak natrafiłem na stado obwieszonych dzwoneczkami krów. Z pół kilometra wyżej od bacówki, najzwyczajniej pasą się krowy. Nie wiem co one tu jedzą, bo trawa występuje raczej w śladowej ilości? Może po prostu sobie spacerują radośnie dzwoniąc dzwoneczkami.
Teraz wspinam się głównie na pierwszym biegu i mało gdzie udaje się wrzucić dwójkę. Silnik Jinluna się bardzo grzeje i profilaktycznie co kilkanaście minut robię małą przerwę, żeby mi tu nie wyzionął ducha. Sam też już jestem zmęczony i takie małe, częste przerwy dobrze mi robią. W końcu zatrzymał mnie zakaz ruchu.
[link widoczny dla zalogowanych]

Nie wiem co dalej robić? Chciałem choć raz w życiu wyjechać na trzy tysiące metrów a tutaj mam zakaz dalszej jazdy. Stoję i myślę. Tylko, gdzie podziało się tych dwóch motocyklistów na crossach? Przy bacówce ich nie widziałem to musieli pojechać wyżej. Mandat może tu kosztować krocie, ale jest już bardzo późno to małe prawdopodobieństwo, że trafię na jakiegoś strażnika. Raz kozie śmierć, jadę dalej. Proszę nie brać ze mnie przykładu, złamałem prawo i nie jest to powodem do dumy.
Z każdym kilometrem droga robi się coraz trudniejsza. Zaczynają mi drżeć ręce z wysiłku i pewnie ze strachu też. Do tego doszedł jeszcze porywisty, zimny wiatr. Na tej wysokości wieje bardziej niż na dworcu w kieleckim. Dla silnika to dobrze, bo ma dodatkowe chłodzenie, ale dla mnie spoconego od wysiłku niekoniecznie. Poza tym to muszę się bardziej pilnować, by nie wypaść z drogi. Kamienie są coraz większe co utrudnia trzymanie toru jazdy a wiatr to jeszcze potęguje.
[link widoczny dla zalogowanych]

Udało mi się w końcu nagrać choć jeden mały filmik ze wspinaniem się Jelonka.
[link widoczny dla zalogowanych]
Niektóre zakręty są tak ostre, że ciężko mi się wyrobić Jinlunem i czasem muszę go mocno położyć a przy małej prędkości nie obywa się bez podparcia nogą. Targanie ze sobą całego bagażu odczuwam teraz jak nigdy. Pustym motocyklem, byłoby dużo łatwiej. Tych dwóch motocyklistów miało tylko małe podręczne plecaki na plecach i nic więcej.
Dopadł mnie mały kryzys i zacząłem się zastanawiać, czy nie zrezygnować i nie zawrócić.
Oprócz rąk, zaczęły mi drżeć też nogi. Nie wiem, czy to strach, zmęczenie a może brak tlenu albo wszystko na raz?
Już miałem zrezygnować i się poddać. Góra by wygrała, ale właśnie w tej chwili usłyszałem dźwięk motocykla. Po chwili zobaczyłem zjeżdżającego po agrafkach motocyklistę. Zatrzymał się przy mnie i podaliśmy sobie ręce. Był bardzo zdziwiony, że wyjechałem aż tutaj. Pot wycieka mu spod kasku i mówi, że bolą go ręce od trzymania kierownicy, a co ja mam kurka powiedzieć, jak mnie bolą już od kilku dni?
Zadałem mu fundamentalne pytanie, jak osioł Shrekowi: Daleko jeszcze?
Wystukał coś w zamocowanym na kierownicy GPS-ie i powiedział, że jeszcze będzie jakieś siedem kilometrów.
Myślałem, że jeden, góra dwa, ale nie aż siedem. W tych warunkach, to tak jakby mi ktoś powiedział o tej porze, że mam przejechać po normalnych drogach jeszcze 700.
Cóż miałem zrobić, powiedziałem mu, że zobaczę co jest za kolejną agrafką i wracam.
Patrzy na mój motocykl, kręci głową i mówi:
- no good, no good
Pokazuje palcem na moje opony i mówi:
- no good, big rocks, big rocks i kręci znowu głową
Kiwam swoją, że jak najbardziej rozumiem i zaraz zjeżdżam w dół, bo dzień się kończy a nie chciałbym tu utknąć w nocy.
Pożegnaliśmy się i odjechał. Zrobiłem mu pamiątkową fotkę, gdy zjeżdżał w dół.
[link widoczny dla zalogowanych]

Odpaliłem Jelonka i ruszyłem zdobyć jeszcze kawałek góry. Po chwili minąłem się z drugim motocyklistą. Śpieszyło mu się i tylko machnął mi ręką na pożegnanie. Wygląda na to, że zostałem w tych górach zupełnie sam.
Miała być tylko jedna agrafka, ale jak udało się pokonać jedną, to nabrałem chęci na drugą i trzecią i czwartą. Pojawiły się też skały i głazy, tak jak mnie ostrzegał.
Czasami ciężko było wybrać bezkolizyjny tor jazdy i Jelonek obrywał po spodzie. Przy mocniejszych uderzeniach o twarde skały, patrzyłem, czy nie leje się za mną olej. Dobrzę, że rury wydechowe biegną pod silnikiem, to większość uderzeń brały na siebie. Gdyby nie to, to pewnie rozprułbym silnik na którejś ze skał. Na wakacjach wymieniłem tylne amortyzatory na trochę dłuższe do Jawy i teraz się to przydaje, bo Jelonek ma większy prześwit. Niestety jaworskie amortyzatory nie wytrzymały skalistego podłoża i zaczęły skrzypieć.
Nie wiem co we mnie wstąpiło, ale nie zważając na motocykl, pokonywałem metr za metrem, drogę, na której crossem jest co robić. W pewnym momencie mnie zatkało. Nie wierzyłem własnym oczom, czy mam omamy, czy faktycznie tam biegnie droga?
[link widoczny dla zalogowanych]

Myślałem, że to koniec a tu okazuje się, że droga prowadzi jeszcze wyżej i to po sypkim, kamienistym zboczu. Pokolorowałem kolejną fotkę, gdyby ktoś nie dostrzegł tej drogi.
[link widoczny dla zalogowanych]

Znowu kamole obijają mi motocykl, czasem tylne koło traci przyczepność. Miejscami widać ślady po kamiennych lawinach. Mam nadzieję, że nie wywołam kolejnej. Taki zwał kamieni skutecznie odciąłby mi drogę powrotną.
Dodatkowa adrenalina w trudnym terenie robi swoje i dostarcza ukrytej energii. Ćwiczenia na kieleckich torach moto-cross też się tutaj przydają, jak nigdy. Jest ciężko, ale jakoś razem z obładowanym Jelonkiem, dajemy radę.
Szkoda tylko, że byłem tak zaabsorbowany jazdą, że przestałem robić zdjęcia, więc fotek z najtrudniejszego odcinka nie zobaczycie.
Nareszcie dojechałem na ogrodzony drewnianym płotem plac. To chyba tu, to jest koniec drogi. WJECHAŁEM !!!
Nawet nie zszedłem z motocykla, bo zobaczyłem inne ślady motocyklowe, prowadzące na drugą stronę płotu a potem ostro pod górę.
Czyli da się wyżej. Jedynka, gaz i tumany kurzu. Wyjechałem do połowy podjazdu i po raz pierwszy w życiu Jelonkowi zabrakło siły i zgasł. Jedynka i obroty do połowy i nie dał rady. Znalazłem się w nieciekawej sytuacji, mimo, że zacisnąłem hamulec przedni, zaczynam się zsuwać w dół po sypkim podłożu. Przy najmniejszej próbie wciśnięcia sprzęgła zsuwam się jeszcze szybciej. Ciężko jest mi w tej sytuacji utrzymać motocykl w pionie i zapieram się nogami jak mogę. O naciśnięciu prawą nogą hamulca nożnego nawet nie miałem co marzyć, bo obie nogi miały co robić. W końcu udało mi się postawić motocykl po skosie i zatrzymać bezwładne zsuwanie się.
Odpaliłem silnik, sprzęgło, jedynka i pełny gaz. Sprzęgło dostaje w kość a motocykl nie chce ruszyć, co najwyżej zmieli tylnym kołem. Za chwilę spalę sprzęgło, albo coś urwę.
Zszedłem z motocykla i pchnąłem go na półsprzęgle z całych sił. Ruszył, wskoczyłem na miejsce kierowcy, odepchnąłem się nogami i puściłem sprzęgło przy wysokich obrotach silnika. Jelonek wyskoczył jak z procy, rozrzucając malowniczo kamienie po okolicy. Pełny gaz i pokonałem cały podjazd. Dojechałem do jeziorka i się zatrzymałem. Chyba mi odbiło.
[link widoczny dla zalogowanych]

Na górze wieje zimny wiatr i jest nawet śnieg, który nie zdążył stopnieć przez lato. Teraz to będzie musiał poczekać do kolejnego lata.
Udało się, jestem na dachu świata. Czuję się jakbym zdobył co najmniej Mont Everest ha ha.
[link widoczny dla zalogowanych]

Pamiątkowa fotka, że to na pewno ja. Oczywiście włączyła mi się głupawka, co widać na załączonym obrazku. Odpaliłem GPS-a w komórce, żeby sprawdzić, czy aby na pewno udało mi się wyjechać na trzy tysiące metrów.
[link widoczny dla zalogowanych]

Nawet trochę przedobrzyłem, bo wyszło 3055m n.p.m. Chciałem zadzwonić do małżonki i się pochwalić, że mam ładne widoki, ale niestety zasięgu kompletnie brak.
[link widoczny dla zalogowanych]
Niedobrze, bo jak się nie odezwę pod koniec dnia, to będzie się niepotrzebnie martwić.
Wypatrzyłem wydeptaną ścieżkę, prowadzącą na szczyt pobliskiego pagórka, więc nie zastanawiając się wiele, ruszyłem z buta. Może jak wyjdę wyżej to złapię zasięg, jak nie z Włoch to z Francji. Jestem przecież tylko kilka kroków od granicy.
Jak na moje fizyczne możliwości to wychodziłem dosyć szybko i już pod koniec łapałem tlen jak wyciągnięta ryba z wody. Wysiłek fizyczny wysoko w górach mi nie służy.
Na szczycie pagórka natknąłem się na poukładane kopce z kamieni, zupełnie jak na Nordkappie. Ostry, zimny wiatr, też taki sam.
[link widoczny dla zalogowanych]

Niestety zasięg nadal się nie pojawił. W około są jeszcze wyższe szczyty, ale tam nie prowadzi już żadna ścieżka. Jest dużo sypkich, odłamanych skał, po których nie za bardzo jest jak się wspinać. Można się zsunąć w dół razem z całą masą skalną, lub dostać czymś w głowę. Wolę nie ryzykować, zwłaszcza, że jestem tu zupełnie sam i w razie co nikt mi nie pomoże.
Chodzę tak z wyciągniętą do góry ręką i nareszcie pokazała się jedna kreseczka zasięgu. Od razu wystukałem numer do mojej lubej. Niestety nie zdążyło mnie połączyć i zasięg, tak jak się pojawił, tak zniknął.
Wpadłem na pomysł, że skoro nie da się porozmawiać, to może chociaż SMS pójdzie.
Napisałem, że wszystko ok., tylko mam kłopot z zasięgiem, bo jestem w górach.
SMS próbuje się wydostać a ja znowu chodzę z maksymalnie podniesioną ręką.
Jest, udało się, wiadomość poleciała w świętokrzyskie.
Nie upłynęła minuta jak mój telefon, jak gdyby nigdy nic, się odezwał. No tak, ja tu wychodzę z siebie, żeby zadzwonić a moja kobieta bez najmniejszego wysiłku dzwoni do mnie. Nie powiem, żebym się nie ucieszył, bo ucieszyłem się i to bardzo.
Udało nam się zamienić zaledwie kilka słów i rozmowę przerwał definitywny brak zasięgu.
Potem już się nie udało ani razu zadzwonić. Dobre i to, zawsze raźniej na duchu.
Znowu mnie dopadła głupawka i musiałem nieco zmienić wygląd okolicy.
[link widoczny dla zalogowanych]

Jak ktoś z Was tam pojedzie i znajdzie ten napis to stawiam mineralną i to w dużej butelce.
Ponownie sprawdziłem wysokość, bo w końcu to najwyższa góra na jakiej byłem w życiu.
[link widoczny dla zalogowanych]

3085m n.p.m. jestem w pełni usatysfakcjonowany. Od teraz mogę uznać całą tą wyprawę za bardzo udaną. Innych fajnych przeżyć też miałem bez liku, ale najbardziej zależało mi na pokonaniu tych trzech kilometrów wysokości.
[link widoczny dla zalogowanych]
Zszedłem na dół by trochę schłodzić moje szaleństwo.
[link widoczny dla zalogowanych]

Radośnie zrobiłem sobie orzełka na śniegu a co. Tak sobie leżę na tym śniegu i kontempluję otaczające mnie górskie piękno i nagle o kurka wodna, przecież ja nie mam nic do jedzenia ani do picia! Śniegiem się przecież nie nażre.
Jak to ja mam w zwyczaju, że w górach zapominam o Bożym świecie, tak i tym razem. Dopiero teraz dotarła do mnie powaga sytuacji. Jestem zupełnie sam, wysoko w górach, bez zasięgu telefonicznego, nie mam nic do jedzenia ani picia (przez tego spóźnialskiego lenia Włocha z marketu) do tego słońce już zaszło i lada chwila może zrobić się zupełnie ciemno.
Spędzenie pod namiotem, nocy tutaj może i byłoby do zrealizowania, ale w górach różnie może być z pogodą i co najważniejsze wjechałem tutaj nielegalnie. Jeśli jeździ tutaj jakaś straż, to rano przy zakazie ruchu mnie zgarną.
Znowu dostałem zastrzyk adrenaliny i najszybciej jak mogłem zwinąłem się stąd. Zjazd w dół okazał się być trudniejszy niż wyjazd, głównie ze względu na duże pochylenie i sypkie podłoże. Bardzo wolno i ostrożnie zjechałem czy też zsunąłem się na ogrodzony plac.
[link widoczny dla zalogowanych]

Potem czekał mnie zjazd po tym fajnym zboczu góry.
[link widoczny dla zalogowanych]

Agrafki w lewo jakoś wychodziły, bo mogłem mieć cały czas prawą nogę na tylnym hamulcu, ale przy skręcie w prawo, gdy nie było wyjścia i musiałem się czasami podpierać prawą nogą to było nieciekawie. Jak trzeba było się podeprzeć, bo np. motocykl tracił stabilność na kamieniach to siłą rzeczy musiałem zdjąć nogę z tylnego hamulca i od razu żelastwo nabierało rozpędu. Hamowanie przednim hamulcem na sypkim podłożu, przy dużym pochyleniu mijało się z celem. Zwłaszcza gdy ma się nieodpowiednią oponę do podłoża. Mogłem sobie tylko narobić niepotrzebnego bigosu. Uroku jeszcze dodawały strome przepaście, niczym nie zabezpieczone. Jeden mały błąd i nie ma ratunku. Zjazd odpowiednim motocyklem byłby fajną męską zabawą, ale obładowaną, tłustą armaturą na łysych kołach, zakrawa na szaleństwo.
[link widoczny dla zalogowanych]

Pomalutku, ostrożnie i zjechałem, choć kilka razy miałem serce w gardle. Potem już było trochę łatwiej.
[link widoczny dla zalogowanych]

Krowy już sobie gdzieś poszły i tylko w oddali słychać ciche dzwoneczki.
[link widoczny dla zalogowanych]

Nadal pilnować się musiałem, bo zimny wiatr robił się coraz silniejszy i nie ułatwiał zjazdu. Wszystko jednak to i tak nic do momentu, gdy zgasło mi światło. W ciągu kilku minut zrobiło się zupełnie ciemno. Jakby ktoś nacisnął i wyłączył światło.
Namiotu nie ma gdzie rozstawić, bo wokoło same stromizny, więc przy świetle reflektora staczam się w dół.
Bardzo nieciekawe uczucie jak wiesz, że po jednej stronie skały, po drugiej przepaść a ty widzisz tylko kawałek krzywej, kamienistej drogi przed sobą.
Przyznaje się, miałem stracha i serce w gardle. Przedtem musiałem uważać, ale teraz każdy kolejny metr był walką z nieznanym.
Modliłem się teraz do swojego Stwórcy jak nigdy. Już zacząłem opadać z sił, gdy dostrzegłem w dole światełko z bacówki. Muszę tam dojechać. Tam będę mógł się przespać i odpocząć. Jak nie w bacówce to chociaż w namiocie obok.
Dojechałem do drewnianego szlabanu a przy tym szlabanie stoi jakiś szałas, czy też budka strażnicza. Zupełnie o niej zapomniałem. Poszedłem zobaczyć, czy ktoś w niej jest i czy jest otwarta. Nikogo nie ma i można wejść.
[link widoczny dla zalogowanych]

W środku leży nawet materac. Nie zastanawiając się wjechałem Jelonkiem na taras. Ustawiłem aparat w tryb nocny i zrobiłem fotkę, bo mi w domu nie uwierzą.
W środku pełno kurzu i leżą jakieś znaki zakazu, ale szałas jest całkiem nowy i solidny. Szczelne próżniowe okno i solidne drzwi.
Teraz to może być nawet gradobicie, bo tutaj będę bezpieczny. Na zewnątrz wiatr szaleje a w środku mam spokój i względnie ciepło. Drzewo dobrze izoluje to będzie mi tu znacznie cieplej niż w namiocie.
Znaki leżą tu pewnie po to by drogę zamknąć, gdy spadnie śnieg. Mi się udało, bo na dole w mieście mówili, że o tej porze roku droga może być już zamknięta.
[link widoczny dla zalogowanych]

Próbowałem napompować ten materac, ale był przebity i powietrze szybko schodziło. Wrzuciłem na niego swoją karimatę, śpiwór i poszedłem spać.
Chciało mi się pić i jeść, niestety nie miałem już niczego przy sobie. Wprawdzie gdzieś na dole słychać było górski potok, ale przecież nie będę teraz po nocy chodził po tych górach. Jeszcze nogę złamię, albo co? Bez jedzenia i picia spokojnie do jutra wytrzymam. Teraz tylko szybko zasnąć i jutro obudzić się wypoczętym.
Sprawdziłem jeszcze wysokość na jakiej śpię (2200m n.p.m.) i zasnąłem.


Podsumowanie dnia:
Przejechanych kilometrów : 316
Widzianych krajów: Włochy, Francja, Włochy
Awarie: Mam nadzieję, że z Jelonkiem wszystko ok.

[link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Luca



Dołączył: 13 Paź 2011
Posty: 300
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Okolice Kielc
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 9:41, 03 Mar 2014    Temat postu:

Dzień trzynasty, czwartek 12 września.


W środku nocy obudziło mnie przeraźliwe zimno. Cały się trząsłem, szczękając zębami.
Na zewnątrz szum, jakby zaraz miał być koniec świata. Jakiś huragan szaleje? Wyjrzałem przez szybę okna. Ciemność zupełna i nie wiadomo co się dzieje. Na szczęście w górze gwiazdy świecą to nie powinno padać lub co gorsza sypać śniegiem. Pewnie to tylko bardzo zimny, porywisty wiatr. Oby to tylko nie był front przynoszący załamanie pogody. Szałas trochę trzeszczy i gwiżdże, ale jest solidny i stoi stabilnie. Wiatr nie dostaje się do środka, tylko to straszliwe zimno. Zupełnie jakby temperatura spadła kilka stopni poniżej zera.
Odzież termoaktywna i polar to stanowczo za mało. Ubrałem drugie kalesony, drugie skarpety, nakolanniki motocyklowe i sweter. Mimo, że śpiwór nie jedno wytrzymał, to nadal mną telepie. Dodatkowo przykryłem się dwoma warstwami plandeki i pokrowcem na motor.
Dopiero teraz drgawki ustąpiły i mogłem jakoś przetrwać noc. Zaraz jak tu przyjechałem to wpadła mi do głowy myśl, czy by tu w środku nie rozbić namiotu a teraz tego żałuję. Zawsze to byłoby cieplej.
Niestety zasnąć nie mogę, bo ta wichura bez przerwy huczy mi w głowie i działa na wyobraźnię. Tak się zastanawiałem, czy zaraz nie zerwie dachu jak w filmie Twister.
W końcu włączyłem na MP3 polskie przeboje z lat mojej młodości, podkręciłem dźwięk i po jakimś czasie zasnąłem.
Obudziłem się bladym świtem, bo mi się bateria w komórce wyczerpała.
[link widoczny dla zalogowanych]

Jelonek stał tak jak go zostawiłem i co najważniejsze teraz wiało znacznie mniej. Nadal wiatr szumiał, ale to już nie było to co w nocy.
Na legowisku moje dodatkowe warstwy zdały egzamin. Rozkoszy nie było, ale na szczęście nie przemarzłem na kość.
[link widoczny dla zalogowanych]

Dopiero po godzinie zrobiło się całkiem jasno i wiatr dał za wygraną. Zupełnie jakby był połączony sznurkiem ze słońcem. Słońce wstaje, wiatr się chowa. Słońce idzie spać to wiatr wyskakuje z górskich przepaści i szaleje po okolicy.
Po tak zimnej nocy przydałoby się coś ciepłego na ząb. Taka gorąca zupa Romana jak marzenie. Tego poranka brak własnej kuchenki gazowej doskwierał mi najbardziej. Niby do jedzenia nic nie miałem, ale zupki jeszcze były w zapasie. Woda z górskiego Potoka też by się znalazła, tylko kuchenki brak.
Na otarcie łez nieoczekiwanie znalazłem na dnie kufra Michaszka. W takich okolicznościach przyrody smakuje dwa razy bardziej. Zamarzł biedaczek, ale człowiek głodny zje wszystko , mniam, mniam.
[link widoczny dla zalogowanych]

Widzicie te stalowe liny, zakotwione w betonie. To dzięki nim w nocy nie porwało tego szałasu. Jak widać ktoś odpowiednio przygotował drewniany domek na panujące tu warunki pogodowe.
Rozładowaną komórkę podpiąłem do ładowania i żadnego efektu. Telefon nie chce się ani ładować, ani włączyć. Wyjęcie baterii i potrząsanie telefonem nic nie dało. Dopiero za którymś razem zaskoczył. Nie wiem co mu zaszkodziło, bo nigdy się tak wcześniej nie działo. Może to ta wczorajsza jazda i drgania podczas nagrywania?
Pakowałem resztę gratów na werandzie, gdy usłyszałem dźwięk motocyklowego silnika.
Już ktoś z samego rana się wspina na Col de Sommeiller. Cierpliwie czekam i wypatruję porannego śmiałka.
Jedzie całkiem szybko. Widać, że ma wprawę w trudnym terenie. Zobaczył mnie jak stoję na werandzie, razem z Jelonkiem i zrobił minę, jakby zobaczył ducha. Machnąłem mu na przywitanie i odmachnął, ale się nie zatrzymał, a miałem wtedy ochotę zamienić ze dwa słowa. Pojechał sobie. Zrobiłem mu tylko fotkę od tyłu.
[link widoczny dla zalogowanych]

Dla zobrazowania tego gdzie tak naprawdę wczoraj udało mi się wyjechać chińskim motocyklem, zrobiłem kilka rzutów z satelity.
Tak to wygląda z radzieckiej, szpiegowsko-orbitalnej stacji kosmicznej.
[link widoczny dla zalogowanych]

A tak to wygląda po zabawie kolorowymi kredkami.
[link widoczny dla zalogowanych]

Prawda, że piękne góry. Jak to teraz sobie oglądam, to sam się dziwie, że Jelonkowi udało się wyjechać tak wysoko, po tak trudnej drodze. Chętnie bym tam jeszcze kiedyś pojechał, ale już na bardziej przystosowanym do terenu motocyklu.
Sama końcówka jak dla mnie, była najtrudniejsza, więc poświęciłem jej kolejne satelitarne obrazki.
[link widoczny dla zalogowanych]

I po kolorowaniu.
[link widoczny dla zalogowanych]

To by z grubsza było na tyle. Teraz tylko zjechać na sam dół i reszta to łatwizna.
Słoneczko zaczyna rozświetlać szczyty a to dobry znak. Doliny są jeszcze zacienione, ale to tylko kwestia czasu. Zimny poranek, zapowiada dzisiaj całkiem ładny dzień.
[link widoczny dla zalogowanych]

Nie śpieszę się. Zjeżdżam sobie niemalże relaksacyjnie, zostawiając za sobą tumany kurzu.
W niższych partiach spotkałem kolejnych amatorów górskich krajobrazów. Jakaś parka przyjechała 4x4 i fotografuje okolicę.
Zjeżdżam i zjeżdżam i ciągle jestem wysoko. W końcu minąłem zaporę, później lasek i już byłem przy pierwszych domkach. To tutaj wczoraj na serpentynach mega zdziwiony, mijałem dziewczynkę w osobówce.
Czym niżej, tym bujniejsza roślinność. Droga szutrowa skończyła się w lesie i pojawił się wąski, dziurawy asfalt.
Poczułem się pewniej i na efekty długo nie musiałem czekać. Zza zakrętu wyskoczyła rozpędzona terenówka. Hamowanie awaryjne i musiałem uciekać w krzaki. Kierowca terenówki też ostro hamował, ale też za szybko jechał, żeby odpowiednio wytracić prędkość.
Nie ma co, trzeba uważać , bo jest bardzo wąsko, tylko na szerokość samochodu i jak się trafi dwóch z ułańską fantazją to wypadek nieunikniony. Dobrze, że miałem gdzie zjechać, bo od strony przepaści może nie być zbyt dużego pola manewru.
[link widoczny dla zalogowanych]

Później już nie miałem stresowych sytuacji i bezpiecznie zjechałem do Bardonecchii.
[link widoczny dla zalogowanych]

Od razu ruszyłem na poszukiwanie jakiegoś sklepu. Kupiłem podstawowe produkty do zaspokojenia wielkiego głoda a na deser oczywiście gorąca, pachnąca kawusia.
Pora rzucić okiem na Jelonka, czy nie ma jakichś poważnych uszkodzeń.
[link widoczny dla zalogowanych]

Jelonek jest cały uwalony kurzem, ale na szczęście nic z niego nie wycieka i nie widzę na pierwszy rzut oka, poważnych uszkodzeń, uniemożliwiających dalszą jazdę.
Na fotce widać, że odkręciła się nakrętka od tylnej zębatki i wystaje sama szpilka. Niestety wtedy tego nie zauważyłem a może to i dobrze.
Ja też lepiej nie wyglądam i wstyd się gdziekolwiek pokazywać.
[link widoczny dla zalogowanych]

Opony też przeglądnąłem, czy nie są poważnie poprzecinane przez kamienie. Okazało się, że całkiem dobrze zniosły trudy wspinaczki. Muszę tylko na najbliższej stacji benzynowej uzupełnić niedobory powietrza. Udało mi się to dopiero w Oulx. Potem odbiłem w stronę miasta Susa a tam na drogę SS25. To SS to mi się bardziej kojarzy z uzbrojonymi kolegami Włochów z początku lat czterdziestych. Może to jednak jest skrót od Super oeSy, bo droga zaczyna się wspinać malowniczymi zakrętami na jakąś kolejną górę. Ponownie towarzyszą mi cudowne górskie widoczki.
[link widoczny dla zalogowanych]

Słoneczko pięknie świeciło i już temperatura powietrza robiła się całkiem przyjemna, ale nie na długo. Czym wyżej to niestety chłodniej i bardziej wietrznie.
Już od dłuższego czasu, cały czas mam pod górkę, co zaczyna mnie trochę niepokoić. Na francuskiej mapie droga wyglądała na łatwą prostą i przyjemną a w rzeczywistości wygląda, że znowu pakuję się w niemałe góry. Włączyłem sobie tryb najszybszego powrotu do domu a tu okazuje się, że trzeba było wybrać inną drogę.
Wprawdzie jest całkiem fajnie tylko, że czym większe góry, tym prędkość przelotowa mniejsza. Droga robi się coraz bardziej wymagająca. Łatwizna w porównaniu do Col de Sommeiller, ale zbytnio przyśpieszyć się nie da.
Już nie mam takiego stresa jak w Pirenejach i przechylam motonga do ograniczników. Znaczy się w tym przypadku do podestów. Staram się nie przedobrzyć, bo mocne zarycie podestem może spowodować niekontrolowaną glebę. Po prostu po iluś tam setkach górskich zakrętów w końcu zaczynają człowiekowi przyzwoicie wychodzić. Niestety ta umiejętność jest trochę ulotna i na wiosnę znowu będę musiał sobie wszystko przypominać. Jednak trzeba się cieszyć chwilą, więc się cieszę, że mi dzisiaj conieco powychodziło.
[link widoczny dla zalogowanych]

Na górze minąłem przejście graniczne i znów jestem we Francji.
[link widoczny dla zalogowanych]

Myślałem, że to już koniec wspinaczki, ale nic bardziej mylnego. Cały czas jest pod górę, tyle, że łagodniej. Jakiś mały płaskowyż, czy coś w tym guście.
Znowu pojawiły się wątpliwości, gdzie ja tak naprawdę jestem? Jezioro i piramida, tutaj?
[link widoczny dla zalogowanych]

Wygląda na to, że to nie piramida, tylko jakiś kościółek.
[link widoczny dla zalogowanych]

Już wiem gdzie jestem w Mont Cenis na wysokości 2083m n.p.m. Dopiero co rano zjechałem z 2200m i znowu wydrapałem się na dwa tysiące metrów. Już nadto zaspokoiłem swoją żądzę wysokości i teraz liczy się szybki powrót do domu. Powinno być już z górki.
[link widoczny dla zalogowanych]

Zabytkowy ratrak już przygotowany do zimy. Czyżby przewidywali jakieś opady śniegu?
Zjazd z Mont Cenis był bajeczny. Dobry asfalt i niezliczona ilość dobrze wyprofilowanych zakrętów. Popuściłem trochę wodzę fantazji i chyba był to mój najszybszy zjazd z takiej wysokości, aż pod koniec zacząłem tracić przedni hamulec. Klamka hamulca zrobiła się miękka i hamowanie przednim kołem straciło efektywność. Najprawdopodobniej zagotował się płyn hamulcowy. Niewiele mi już zostało, więc zwolniłem i dokończyłem zjazd używając głównie tylnego hamulca z niewielką pomocą przedniego. Na dole zrobiłem przerwę by się oba hamulce wystudziły, bo całe tylne koło też się mocno rozgrzało.
[link widoczny dla zalogowanych]

Tarcza się przebarwiła od temperatury. Na szczęście, gdy wszystko ostygło, przedni hamulec stopniowo powrócił do normy.
[link widoczny dla zalogowanych]

Na krzyżówce znalazłem drogę nr D115, którą powinienem dalej jechać. Tylko ta nazwa Col de L’Iseran coś dziwnie mi dźwięczy w uszach. Chyba gdzieś już musiałem tą nazwę słyszeć?
Ogarnął mnie trochę niepokój i ruszyłem dalej, zupełnie nie zdając sobie sprawy dokąd jadę.
Asfalt gorszej jakości, jednak jedzie się między górami w miarę po płaskim. Zakrętów też mało, więc można trochę nadgonić. Długo się jednak nie nacieszyłem, bo nie minęło pół godziny i droga skręciła wprost na sporą górę.
[link widoczny dla zalogowanych]

Znowu wspinaczka po serpentynach i znowu w lewo i w prawo i w lewo i w prawo i w lewo i tak bez końca i bez końca. Widoki znowu dech zapierają , ale już tak nie cieszą, bo ja chcę tylko do domu do rodziny. Dłużył mi się ten podjazd strasznie. W nagrodę za wytrwałość miałem spotkanie trzeciego stopnia ze świstakami. Gdy tak sobie jechałem dosłownie dwa metry od mojej nogi gryzły sobie trawę ów świstaki. Od razu się zatrzymałem, bo nigdy z tak bliska nie widziałem świstaka, ale gdy tylko stanąłem oba przestały jeść, stanęły na tylnych łapach i się gapią na mnie. W momencie, gdy zszedłem z motocykla dały dyla i tylko jednego udało mi się sfotografować.
[link widoczny dla zalogowanych]

Potem widziałem jeszcze kilka i już nauczony doświadczeniem się nie zatrzymywałem, tylko zwalniałem, by się im dobrze przyjrzeć.
Fajnie się komunikują świst, świst…świst, świst. Mogłem chociaż nagrać te pocieszne dźwięki, ale nie nagrałem. Jednego niestety widziałem martwego. Przejechał go jakiś samochód i to dopiero co.
Nadal się wspinam w stronę nieba, tracąc nadzieję, że to się kiedyś skończy. Tak to jest jak się omija płatne autostrady. Można się nieźle wpakować. Dobrze, że przynajmniej paliwa mam wystarczająco. Już od dłuższego czasu żadnej stacji benzynowej nie widziałem i gdybym rano nie zatankował, byłby niemały problem.
Jest nareszcie szczyt, dojechałem. Teraz to się wyjaśniło, dlaczego tak długo się wdrapywałem na tą górę.
[link widoczny dla zalogowanych]

Col de L’Iseran 2770m n.p.m o ja pierdziu! Co ja tu robię? Miałem wracać do domu a nie jeździć po największych okolicznych górkach. Oj oberwie mi się od BabaLucy. Trzy razy, jednego dnia, być powyżej dwóch kilometrów toż to hardkor.
Dopiero minęła połowa dnia a ja już zaczynam czuć solidne zmęczenie. Te widoki wynagradzają mi jednak wszystko i z perspektywy czasu cieszę się, że tu mogłem być.
[link widoczny dla zalogowanych]

Zjazd już nie był tak szybki jak z Mont Cenis, bo mało gdzie były barierki ochronne i asfalt nie tak dobry. Jednak jak się ma niczym nie osłoniętą przepaść przed oczami to się człowiek nieco spina. Od nadmiernego ściskania kierownicy ręce bolą coraz bardziej.
[link widoczny dla zalogowanych]

W niższych partiach przepaście już nie były tak przeraźliwe i mogłem nieco przyśpieszyć.
Na dole zrobiłem sobie małą przerwę na zakupy i skonsumowałem małe conieco, by nie opaść całkowicie z sił.
Byłem pewien, że to już koniec tych przełęczy i że zaraz będę z powrotem po stronie włoskiej. Droga leciała sobie ładnie w dolince, tylko, że to nie ta droga którą powinienem jechać. Okazało się, że moja droga odbija w prawo i pnie się serpentynami na kolejną górę.
To już nie jest śmieszne ani zabawne. Nieźle się wpakowałem w te góry. Teraz ciężko będzie się stąd wydostać.
Odpalam Jinluna i znowu wspinamy się kilometr za kilometrem. Już nawet te górskie widoki mnie tak bardzo nie cieszą.
Gdzieś tak w połowie góry wjechałem do jakiegoś kurortu. Pełno hoteli przygotowanych dla amatorów zimowego szaleństwa. Nie byłem pewien, czy dobrze jadę, więc wolałem się zapytać w którą stronę do Italii?
Niestety dalej muszę się wspinać na kolejną przełęcz. Tym razem na Col du Petit Saint-Barnard. W rozmowie po angielsku zrozumiałem, że chodzi o jakąś małą przełęcz świętego Bernarda, czy coś w tym guście. Skoro mała to chyba nie będzie tak źle.
Nawijam znowu te serpentyny, jedna za drugą a czas ucieka nieubłaganie. Dobrze, że chociaż pogoda mi dopisuje. Jest trochę chmur, ale w większości słoneczko ładnie świeci. W górze niby trochę chłodno, ale w motocyklowym ubraniu jest całkiem przyjemnie.
Chyba dojeżdżam do szczytu, bo już widać jakiś pomnik.
[link widoczny dla zalogowanych]

Domniemam, że to jest właśnie pomnik świętego Bernarda.
[link widoczny dla zalogowanych]

No tak, teraz to tylko 2188 metrów. O ja pierpapier, ale sobie trasę wyznaczyłem po wszystkich najwyższych przełęczach w okolicy. Jestem dzisiaj po raz czwarty powyżej dwóch tysięcy metrów. Jak tak dalej pójdzie to do domu będę wracał jeszcze z tydzień.
Naprawdę zaczynam się martwić, że nie zdążę wrócić do końca urlopu.
Zjazd w dół znowu był szybki i nawet nie wiem kiedy znalazłem się po stronie włoskiej.
[link widoczny dla zalogowanych]

Prawie udało mi się pozamykać oponki. Prawie, bo na pełne domknięcie nie pozwalają podesty i dolny tłumik.
Zaczyna mi szwankować tylny hamulec. Hamować hamuje, ale mam wrażenie, że szczęki właściwie nie odbijają. Chyba go przegrzałem i coś się zaciera.
Gdy wystygł razem z całym aluminiowym kołem, nie zauważyłem znaczącej poprawy. Dopiero jak kapnąłem trochę oleju przekładniowego na ośkę rozpychacza to zaczął odbijać. Mimo to już nie wracał do pozycji wyjściowej tak energicznie jak wcześniej. Po powrocie do domu, muszę rozebrać tylne koło i zobaczyć, czy to tylko od temperatury wytopił się smar na ośce rozpychającej szczęki, czy jednak to coś poważniejszego.
W drodze do włoskiego miasta Aosta biłem się z myślami, którędy jechać i stwierdziłem, że chyba najszybciej będzie przez Szwajcarię. Poza tym to w Szwajcarii jeszcze nigdy nie byłem i warto by było choć skrawek zobaczyć.
W Aoscie skręciłem na drogę SS27 (znowu to SS) w stronę granicy. Zaraz za miastem wjechałem w całkiem spory tunel o nazwie Tunel Galleria Aosta.
[link widoczny dla zalogowanych]

Tunel wygląda na całkiem nowy i ciągnie się przez 4725 metrów. Pod koniec miałem wrażenie, że jedzie się w tunelu stromo pod górę.
[link widoczny dla zalogowanych]

Po drugiej stronie tunelu było dużo chłodniej. Słońce które mi do tej pory towarzyszyło zaczęło się chować za potężne góry. Zrobiło się mroczno jak na drodze stu zakrętów.
Po raz nie wiem już który czekała mnie wspinaczka po alpejskich serpentynach. Jakoś dzisiaj nabrałem trochę stracha przed samotnym spaniem wysoko w górach. Robiło się coraz zimniej i na domiar złego zaczęło kropić deszczem.
Od razu założyłem przeciwdeszczówkę by nie przemoczyć motocyklowej skóry, bo przy tej temperaturze po prostu przemarznę.
Wysoko w górze dojechałem do kolejnego tunelu. Ucieszyło mnie to niezmiernie, bo choć przez chwilę nie będzie na mnie padać i powinno być trochę cieplej. Padać nie padało, ale cieplej to nie było, bo był to tunel w większości półotwarty w którym szalał jakiś arktyczny przeciąg. Tunel jest kręty i cały czas prowadzi pod górę. Jedzie się nim spory kawałek. W większości w przekroju jest prostokątny a miejscami tradycyjnie półokrągły. Co by jednak nie mówić to jest to kawał solidnej budowli. Nareszcie dojechałem do części tunelu w pełni osłoniętej i tam wjechałem w ciepłe powietrze. Od razu zrobiło się przyjemniej.
Daleko jednak nie ujechałem bo w samym środku wielkiego tunelu natrafiłem na mundurowych. Jakie było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem budki strażnicze i szlabany, zupełnie jak na pełnowymiarowym przejściu granicznym.
Nie bardzo wiem gdzie mam zjechać, więc jadę przed siebie. Ktoś tam krzyczy i macha, że to nie tędy. Zawróciłem i wjechałem z drugiej strony. Zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem nie jest potrzebny paszport do przekroczenia szwajcarskiej granicy.
Stanąłem przy okienku ze strażnikiem i się pytam co mam robić? Pogranicznik pokazał mi, że mam jechać w stronę zamkniętego szlabanu.
Nie było daleko to podprowadziłem motocykl i czekam co się będzie działo. Wyszło dwóch mundurowych i krzyczą ręce do góry i ….
…papierosy, narkotyki, dopalacze, noże, łyżki, widelce, maczety, broń palną, rakiety ziemia-powietrze … ma?
- n, n, ni, ni, nie ma, znaczy się absolutnie nic takiego nie mam
- no to pajechał
Tak mi się przypomniało po ostatniej wizycie na Ukrainie. Tym razem jednak nic takiego mnie nie spotkało.
Panowie Włosi pooglądali mój motocykl, zerknęli na rejestrację, coś tam między sobą pogadali i kazali jechać bez sprawdzania jakichkolwiek dokumentów.
Najpierw jednak musiałem zapłacić u pana, który operuje guzikiem od szlabanu. Pan się cenił bardzo, bo przyciśnięcie guzika kosztowało mnie krocie. Zapłaciłem coś koło dziesięciu euro, albo nawet więcej. Już teraz dokładnie nie pamiętam.
Szlaban w górę i jestem wolny, niestety nie na długo. Musiałem jeszcze sforsować szwajcarskich strażników. Z nimi może nie pójść tak łatwo. Nawet wyglądają groźniej niż ci włoscy.
Przywitałem się kulturalnie dzień dobry. Coś tam mi nawet odpowiedzieli w swoim języku.
Przez chwilę podziwiali Jinluna, po czym jeden z nich machnął ręką, to sobie pojechałem w stronę, którą machał.
Nadal nikt mi nie sprawdził dokumentów ani bagażu, to po co w ogóle to przejście graniczne tu jest? Mam jednak nadzieję, że nie okaże się konieczny paszport, przy wyjeździe ze Szwajcarii. Wpuścić, wpuścili, to może i wypuszczą?
Tunel prowadzi teraz w dół, to szybciej mi się jedzie. Znowu zaczynam odczuwać dokuczliwe zimno.
Może jeszcze kilka słów o tunelu Grand Sant Bernard, bo tak się nazywa.
[link widoczny dla zalogowanych]

Tunel łączy Włochy ze Szwajcarią i położony jest na wysokości od 1875m do 1918m n.p.m., czyli niewiele brakło i znowu znalazłbym się powyżej dwóch tysięcy metrów, ale się nie znalazłem, zatem się nie liczy. Długość tunelu wynosi dokładnie 5798m, czyli trochę brakuje do sześciu kilometrów.
[link widoczny dla zalogowanych]

Tunel został oddany do użytku w 1964roku i był wtedy najdłuższym tunelem na świecie. Potem został zdetronizowany przez Tunel Mont Blanc (11,6km).
[link widoczny dla zalogowanych]

Wcześniej gdy tunelu nie było można było się przedostać górską drogą przez Wielką Przełęcz Świętego Bernarda, ale tylko w okresie letnim od maja do października. Teraz z resztą też, bo w pozostałym okresie jest zamknięta z powodu zalegającego śniegu. Nawet nie wiedziałem, że mogłem przejechać górą, zamiast drogim tunelem, ale padało i byłem bardzo zmęczony to i tak pewnie wybrałbym tunel.
Już od średniowiecza przez tą przełęcz prowadził transalpejski szlak, którym pielgrzymi z Anglii i Francji pielgrzymowali do Rzymu. Wielka Przełęcz Świętego Bernarda była najwyżej położonym punktem całego szlaku. Znana jest też z przemarszu wojsk napoleońskich w roku 1800. Na przełęczy był wybudowany w1050r klasztor kanoników regularnych, założony właśnie przez słynnego Bernarda z Menton. Klasztor powstał głównie po to, by pielgrzymi mieli się gdzie schronić i nabrać sił na dalszą wędrówkę. Mnisi głównie zasłynęli z niesienia pomocy zagubionym i śmiertelnie zmęczonym górską przeprawą.
Do poszukiwań zaginionych ludzi, mnisi używali dużych, włochatych psów i stąd właśnie wzięła się nazwa pies bernardyn.
Wyjechałem po drugiej stronie tunelu i już w półmroku zobaczyłem tą szwajcarską krainę. Jest przeraźliwie zimno i nadal kropi. W takim zimnie spał nie będę, zatem ogień w tłoki by przed zmrokiem zjechać jak najniżej. Czym niżej, tym powinno być cieplej. Dobre i kilka stopni na plus.
W niższych partiach pojawiło się sporo alpejskich łąk, to dobrze, bo łatwiej będzie mi znaleźć miejsce pod namiot. Już w ciemnościach zjechałem do jakiejś szwajcarskiej miejscowości.
Na uboczu znalazłem całkiem przyzwoitą łąkę i wiele nie zastanawiając się, przy kroplach deszczu, rozbiłem obozowisko. Choroba zaczyna mnie brać, bo czuję się fatalnie. Na kolację połknąłem tylko resztki leków i od razu poszedłem spać.
Z rozbiciem namiotu mi się udało, bo pół godziny później zaczęło solidnie lać.
[link widoczny dla zalogowanych]


Podsumowanie dnia:
Przejechanych kilometrów : 386
Widzianych krajów: Włochy, Francja, Włochy, Szwajcaria
Awarie: Jakieś uszkodzenia są, ale na razie wolę nie patrzeć. Tylny hamulec przez chwile nie chciał odbijać.

[link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Luca



Dołączył: 13 Paź 2011
Posty: 300
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Okolice Kielc
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 13:33, 17 Mar 2014    Temat postu:

Dzień czternasty, piątek 13 września.


Noc była bardzo zimna i deszczowa. Nie zmarzłem tak bardzo jak poprzedniej, ale komfortu w spaniu nie było. Przy oddychaniu para z ust leci jak ze starodawnej lokomotywy.
Obudziłem się bardzo wcześnie rano i korzystając, że przestało padać postanowiłem zwinąć obozowisko. Mokry namiot na siłę wcisnąłem do pokrowca. Bo za nic nie chciał wejść.
[link widoczny dla zalogowanych]

Zaczyna świtać i powoli z ciemności wyłaniają się potężne góry. W którą stronę bym nie popatrzył to zewsząd otaczają mnie góry.
Ubrałem się najcieplej jak mogłem, łącznie z przeciwdeszczówką i ruszyłem w stronę domu.
Droga początkowo była mokra i przejeżdżające nieliczne samochody chlapały na mnie spod kół. Bardzo nieprzyjemny poranek a do tego nadal nie czuję się w formie. Leki pomogły, bo się całkowicie nie rozłożyłem, ale samopoczucie nadal mam kiepskie, przez co zimno odczuwam bardziej dotkliwie.
Zatrzymałem się na najbliższej stacji żeby się ogrzać i uzupełnić płyny, również w Jelonku.
Przyjechała jakaś grupa motocyklistów na nowiutkich ścigaczach. Albo tak dbają, albo motocykle są naprawdę nowe, bo były czyściutkie, zupełnie jak u takiego jednego kolegi, który więcej spędza czasu na czyszczeniu szmatką motocykla, niż na samej jeździe.
Przywitali się ze mną i po zatankowaniu ruszyli swoimi świecącymi maszynami. Na jeden motocykl zwróciłem szczególną uwagę, bo miał malowany na czerwono, błyszczący łańcuch, niczym nieskalany. Żadnego brudu, smaru, czy oleju. Albo gościu nie wie, że łańcuch należy smarować, albo liczy się głównie wygląd i taki ma być.
Chłopaki ruszyli z kopyta i jeden z nich przedobrzył z manetką gazu. Tylne koło go wyprzedziło i poleciał razem z motocyklem na asfalt. Nic mu się nie stało, głównie ucierpiał motocykl. Od razu próbował go podnieść, ale udało mu się dopiero za drugim podejściem. Ruszyłem, żeby mu pomóc, ale zanim dotarłem to już sam podniósł i chwilę potem zjawili się jego koledzy. Udało mi się tylko zrobić fotkę, zaraz po podniesieniu motocykla.
[link widoczny dla zalogowanych]

To chyba był właśnie ten z czerwonym łańcuchem. Ucierpiało lusterko i plastiki.
Znalazłem drogę na Sion i ruszyłem w tamtym kierunku. Wjechałem niestety na autostradę.
Jedzie się fajnie i szybko, ale z duszą na ramieniu. Rano dzwoniłem do lubej, żeby dowiedziała się jak w Szwajcarii jest z autostradami i okazuje się, że są płatne i nie ma winiet na kilka dni, tylko trzeba zapłacić za cały rok. Z kasą już trochę krucho, więc jadę nielegalnie.
Jak mnie złapią to będę miał za swoje. Nie wiem jaki mają tu system wykrywania tych co nie płacą, może jakiś elektroniczny i się nie prześlizgnę? Jedyne co mogę to stać się mało widocznym. Za nindżę się nie przebiorę, ale mogę się schować za dużą ciężarówką. Złapałem sobie TIR-a i spory kawałek tuż za nim jechałem. Po kilkunastu kilometrach uciekła mi na zjeździe i zostałem wystawiony na ostrzał. Znalezienie kolejnej osłonowej ciężarówki w Szwajcarii nie było takie łatwe, bo tego ranka jeździło ich stosunkowo niewiele.
W końcu jednak upolowałem następną i po niedługim czasie jadąc za nią, na sąsiednim pasie zobaczyłem jak bardzo powoli wyprzedza mnie policyjny radiowóz.
Od razu zrobiło mi się gorąco i byłem pewien, że mnie namierzyli, jakimś tylko im znanym sposobem. Policjant się popatrzył na mnie, po czym przyśpieszył i pojechał dalej. Pewnie kulturalnie mnie zgarną na najbliższym zjeździe lub parkingu.
Nic takiego jednak się nie stało i w okolicy Brigue zjechałem bezkarnie z autostrady.
Pogoda tak, jakby się nieco poprawiała i ciężkie chmury zaczynały się miejscami przerzedzać. Nadal było chłodno, ale już tak nie marzłem i mogłem w miarę komfortowo zwiedzać górzystą Szwajcarię. Droga ciągnęła się tak, jakby w dolince a w około oczywiście nic nie widać, bo dosłownie wszystko zasłaniają te wielkie góry he he.
Ogólnie to widać, że Szwajcaria to bogaty kraj. Mimo trudnego terenu mają bardzo dobre drogi po których jeżdżą bardzo dobre samochody. Domy zadbane i ludzie też. Żebrzących biedaków w ogóle nie spotkałem. Oczywiście jak na Szwajcarię przystało jest dużo banków i drogich salonów samochodowych, choć w jednym miejscu reklamowała się nawet Dacia Duster.
Spotkałem w końcu jakiś akcent motocyklowy. Wygląda na coś w rodzaju solidnego turystyka, ale co to za marka to nie mam pojęcia.
[link widoczny dla zalogowanych]

Kilka kilometrów dalej był salon Harleya Davidsona, to cyknąłem Jelonkowi towarzyską fotkę.
[link widoczny dla zalogowanych]

Po kilku kilometrach skończył się płaski teren i droga zaczęła się wspinać do góry. W moim atlasie droga wyglądała na bardzo prostą a w rzeczywistości było zupełnie inaczej. Po nazwach miejscowości też nie mogłam zidentyfikować swojego położenia, bo w atlasie zaznaczone były tylko większe miasta. Najczęściej widziałem drogowskazy na miejscowość Furka, której oczywiście w atlasie nie miałem. Kierunek się w miarę zgadzał to jechałem uparcie dalej. Chmury gdzieś sobie poszły i towarzyszyło mi piękne słoneczko. Na drogowym termometrze zaobserwowałem coś koło dziesięciu stopni. To ile stopni było rano, skoro teraz jest całkiem przyjemnie a wcześniej przecież marzłem?
Miejscowości robi się coraz mniej i pojawiają się piękne szwajcarskie łąki. Przy jednym z gospodarstw zobaczyłem coś w rodzaju komisu. Były tam różnego rodzaju sprzęty, głównie do zabaw zimowych.
[link widoczny dla zalogowanych]

Jazda czymś takim w zimie musi sprawiać nie lada frajdę.
[link widoczny dla zalogowanych]

Gdybym był bogaty, to już byłby mój. Były tam też różnego rodzaju odśnieżarki od takich małych do całkiem konkretnych. Drogowskazy nadal prowadzą na przyjemnie brzmiącą miejscowość Furka. Dojechałem do jakiejś większej górskiej wioski z ciekawą zabudową.
Na nizinach o ile tak mogę powiedzieć, domy były takie przeciętne europejskie, ale w wyższych partiach gór pojawiła się zupełnie inna zabudowa.
[link widoczny dla zalogowanych]

Nigdy wcześniej tego typu domów nie widziałem. Niektóre bardziej wyglądają na jakieś magazyny oparte na tajemniczych dyskach. Do dziś się zastanawiam czemu to ma służyć?
[link widoczny dla zalogowanych]

W nowszej części wioski, budynki wyglądały już mniej zagadkowo.
[link widoczny dla zalogowanych]

Pewnie to jest odpowiednik naszych góralskich domków. Trochę podobieństwa nawet jest.
Podobają mi się te szwajcarskie domeczki. Droga się trochę wypłaszczyła i nadal biegnie wśród malowniczych, zielonych alpejskich łąk.
Dojechałem w końcu do śmiesznej miejscowości Furka i okazało się, że to wcale nie jest nazwa jakiejś tam górskiej miejscowości.

[link widoczny dla zalogowanych]

Furka to po prostu furka na którą pakuje się samochód ciężarowy lub jakiś inny i jest wieziony przez te góry po torach. Tutaj TIR-y nie mogą sobie same jeździć, tylko wożone są koleją. Przez to na drogach jest dużo luźniej i bezpieczniej.
Skończył się odcinek płaskiej drogi i zaczął kolejny górski etap, czyli ulubione serpentynki.
Tory też postanowiły się wspinać w górę i towarzyszą mi raz z jednej strony a raz z drugiej.
Miałem nadzieję, że natrafię na jadący pociąg, ale się nie udało.
Na wzniesieniach między torami pojawiła się dodatkowa listwa zębata, czy też szyna zębata. Nie wiem jak to nazwać? Najwyraźniej na wzniesieniach pociąg się ślizgał i zamontowali mu pod spodem dodatkowe, napędzane koło zębate, które zazębia się z tą dodatkową szyną i wtedy żaden górski podjazd nie jest straszny. Nawet w zimie o ile lokomotywa wcześniej zgarnie z zębatki zalegający śnieg.
W jednym miejscu zatrzymałem się z niedowierzaniem. Tory najzwyczajniej w świecie były podlewane, niczym przydomowy trawnik. Tylko dlaczego?
Zraszacze przez jakiś czas działały a potem się wyłączyły. Do dziś się zastanawiam po co te tory były podlewane i nie znalazłem jak do tej pory racjonalnego wytłumaczenia.
Tak samo jak do tych dysków podtrzymujących górskie chatki.
[link widoczny dla zalogowanych]

Obok podlewanych torów leżały zużyte listwy zębate.
[link widoczny dla zalogowanych]

Po zniekształceniach zębów można przypuszczać, że spore obciążenia przenoszą na tych górskich podjazdach.
Jeszcze przez kilka kolejnych kilometrów wspinałem się w towarzystwie torów kolejowych.
Potem tory schowały się w tunelu a ja zobaczyłem potężną górę schowaną we mgle.
[link widoczny dla zalogowanych]

Widać nawet serpentyny po jakich przyjdzie mi jechać. Dojechałem do rozwidlenia. Jedna droga odbija lekko w lewo a druga w prawo. Zerkam na mapę w atlasie i wychodzi na to, że jeszcze powinienem się trzymać lewej strony a dopiero za kilkanaście kilometrów odbić w prawo. Tak też zrobiłem. Nawijam stromą krętą drogę niczym makaron. Do tej pory za ciepło nie było, ale teraz robi się dosyć zimno, zgodnie z zasadą czym wyżej tym zimniej a powinno być przecież odwrotnie, bo bliżej słońca he he.
W dół widoczki bajeczne a w górę nie. Czubek góry zasłania gęsta mgła i nie wiem czego się tam spodziewać. Mam nadzieję, że nie obfitego deszczu.
[link widoczny dla zalogowanych]

Wjeżdżam w końcu w białą ścianę i widoczność spada do zaledwie kilka metrów. Po asfalcie płynie woda a mi jest coraz zimniej. Pokonuję kolejne agrafki niemalże po omacku.
Dobrze, że ruchu prawie nie ma. W końcu przebiłem się przez grubą warstwę wilgotnej mgły i zobaczyłem biały szczyt. No tak spadł świeżutki śnieg. Pewnie dzisiaj w nocy i dlatego tak zimno jest. Miałem nadzieję, że droga nie prowadzi do samego białego szczytu, ale szybko się przekonałem, że jednak prowadzi. Na szczęście pług zgarnął śnieg z jezdni a reszta się szybko topi, bo temperatura nie spadła poniżej zera. Tak na oko to jest 2-3 stopnie na plusie i oczywiście do tego rześki wiaterek. Niektórzy mówią na taki wiaterek smolisty, ale niech będzie, że był mocno orzeźwiający.
[link widoczny dla zalogowanych]

Przełęcz Grimsel 2164m n.p.m. Na tej wysokości spotkałem całkiem sympatyczną parkę motocyklistów. Przy wjeździe na tą piekielną górę spalili zupełnie gumy i utknęli.
Ona próbuje złapać zasięg, żeby zamówić nowe laczki i pomadkę, bo bez tego ani rusz.
[link widoczny dla zalogowanych]

On nie traci zimnej krwi w tak trudnej sytuacji i świetny humor nadal mu dopisuje.
[link widoczny dla zalogowanych]

Niestety nowe oponki tutaj nie wystarczą. Zauważyłem na silniku mały defekt a nawet nie taki mały. Wywaliło komorę sprężania i widać całego tłoka na wierzchu.
[link widoczny dla zalogowanych]

Olej ze skrzyni biegów też już dawno zniknął. Do nowych oponek przydałby się jeszcze nowy silnik. Pożegnałem się z nimi w uściskach i odjechałem w białą dal. No tak zostawiłem ich na pastwę losu jak na prawdziwego ówczesnego motocyklistę przystało. Ciekawe czy uda im się zjechać z tej piekielnej góry przed kolejną zamiecią śnieżną? Swoją drogą to nieźle musiał dawać po tych winklach, że spalił opony i wysadził silnik.
Kawałek dalej było parujące jeziorko, niczym źródła termalne, ale wcale termalne nie było.
[link widoczny dla zalogowanych]

Było raczej lodowate. Nikt nóg nie moczył, to ja też nie będę.
Po drugiej stronie góry zjazd równie ciekawy. Zjechałem poniżej zamglonego pułapu nad kolejne jeziorko i zrobiłem sobie małą przerwę na małe conieco.
[link widoczny dla zalogowanych]

W oddali było widać jakąś zaporę a poniżej jeszcze jedno, trzecie jezioro. Czas przeznaczony na konsumpcję to dobra chwila na rozmyślanie, czy aby na pewno dobrze jadę?
Włączyłem GPS-a w komórce i pokazuje, że odrobinkę zboczyłem z kursu. Na tej miniaturowej mapce na wyświetlaczu jest ledwo zauważalna niezgodność co do obranego kierunku. Czasu na powrót mam coraz mniej i znowu pojechałem nie tam gdzie trzeba. Od razu zrobiło mi się cieplej, jak pomyślałem, że muszę wracać tą samą drogą. Niby mógłbym kontynuować jazdę, bo za jakieś kilkadziesiąt kilometrów te drogi się łączą, ale ta wygląda na sporo dłuższą i niewiadomo ile jeszcze taki przełęczy miałbym do pokonania?
Postanowiłem, że jednak zawrócę, z powrotem w tą gęstą Mgławicę Andromedy.
[link widoczny dla zalogowanych]

Na zdjęciu ładnie widać, że okoliczne góry zostały przypudrowane śniegiem, gdzieś tak od dwóch tysięcy metrów wzwyż, zatem ponownie wspinam się na moją ukrytą we mgle górę.
[link widoczny dla zalogowanych]

Znowu miejscami widoczność spadła do kilku metrów i temperatura również.
[link widoczny dla zalogowanych]

To ciekawe, że Grimselpass przy wjeździe od drugiej strony jest wyżej o cały jeden metr.
Już się więcej nie zatrzymywałem i zjechałem jednym tchem na sam dół.


Wjechałem na właściwą drogę i kolejna powtórka z rozrywki, czyli dziesiątki ostrych zakrętów, przyklejonych do zbocza stromej góry. Znowu odczuwam pieczenie barków i ból rąk, oraz innych zmęczonych części ciała. Szwajcarskie góry są piękne, ale dają mi popalić.
Dojechałem nawet do belwederu, ciekawie położonego na samej serpentynie.
[link widoczny dla zalogowanych]

Ktoś miał fantazję, żeby w takim miejscu wybudować hotel. Widoki jak marzenie.
[link widoczny dla zalogowanych]

Mimo, że jestem znowu wysoko to jakby robiło się trochę cieplej a przynajmniej wyjechałem z tego zimnego i wilgotnego powietrza. Na zdjęciu widać, że czapa śniegu została po prawej stronie na sąsiedniej górze, czyli w nocy nie wszędzie poprószyło zmarzliną.
[link widoczny dla zalogowanych]

Furkapass 2436m n.p.m. i śniegu nie ma, mimo, że prawie 300 metrów wyżej. Ta nazwa Furka coś mi się znajomo kojarzy? Szybki zjazd bez barierek, czyli na brak adrenaliny nie mam co narzekać.
[link widoczny dla zalogowanych]

Na samym dole natrafiłem na jakieś małe miasteczko z hotelami i sklepami.
[link widoczny dla zalogowanych]

Motocyklistów chyba tutaj lubią, bo nawet miśki śmigają na jednośladach i to bez kasku.
Zaparkowałem pod jakimś hotelem i poszedłem uzupełnić zapasy w małym markecie.
Ceny produktów takie, że kupiłem tylko to co niezbędne. Usłyszałem nawet znajomy ojczysty język. Okazało się, że to dwóch polskich robotników przyszło do marketu po zakupy. Klęli bez powodu na czym świat stoi. Zrobiło mi się wstyd za rodaków i się do nich nie odezwałem. Tacy ludzie brakiem kultury osobistej, niepotrzebnie robią Polakom obciach za granicą. Później na chodniku słyszałem jeszcze przechodzącego w ubraniu roboczym Włocha jak rozmawiał z innym Polakiem i było to nawet zabawne. Włoch mówił do Polaka po włosku a Polak do Włocha po polsku i tak sobie szli i rozmawiali. Muszę przyznać, że nawet się rozumieli, bo jeden drugiemu odpowiadał na temat. Wygląda na to, że w miasteczku jest zatrudniona jakaś brygada remontowo-budowlana, składająca się z obcokrajowców. Mieli chyba przerwę śniadaniową, bo po chwili na chodniku pojawiło się więcej ludzi w upapranych cementem ubraniach roboczych.
Nie marnując więcej czasu ruszyłem w dalszą drogę, zostawiając małe szwajcarskie miasteczko w dole za sobą.
Nieoczekiwanie obok mnie pojawiły się tory kolejowe, które ponownie wiernie towarzyszyły mi podczas wspinaczki. Wygląda na to, że to te same tory, które rano zniknęły mi gdzieś w tunelu. Znowu podziwiam genialny sposób poprowadzenia stalowej tasiemki w tak trudnym, górskim terenie. Chętnie bym się przejechał tą koleją, by poczuć te góry z nieco innej perspektywy.
[link widoczny dla zalogowanych]

Wygramoliłem się na kolejną przełęcz i w życiu bym nie przypuszczał, że tory kolejowe zaprowadzą mnie na sam szczyt. Na szczycie jak gdyby nigdy nic, nad niewielkim jeziorkiem, została wybudowana stacja kolejowa.
[link widoczny dla zalogowanych]

Pociąg pasażerski z panoramicznymi wagonikami na tej wysokości może robić wrażenie, zwłaszcza zimą, gdy wszystko zasypane jest grubą warstwą śniegu.
Do zimy czekał tu nie będę, to ogień w tłoki i przed siebie. Daleko nie zajechałem, bo kawałek dalej była kolejna anomalia w postaci latarni morskiej.
[link widoczny dla zalogowanych]

W tych okolicznościach przyrody to bardziej latarnia górska niż morska, albo powietrzna dla przelatujących samolotów he he.
Oberalppass 2046m n.p.m. czyli dzisiaj, tak jak wczoraj, jestem po raz czwarty powyżej dwóch tysięcy metrów. Zaczyna to być moją nową świecką tradycją he he.
Zjazd z góry poszedł nawet szybko i znowu znalazłem się w objęciach cywilizacji. Ograniczenia prędkość, teren zabudowany i sporo miejscowości. Zatrzymałem się na parkingu, by uzupełnić płyny i podczas oglądania mapy zassałem w nozdrza smakowite zapachy. Brzuch od razu odezwał się radosnym burczeniem. Przy parkingu był mini bar dla zmotoryzowanych. Poszedłem zobaczyć i ceny mnie skutecznie odstraszyły.
[link widoczny dla zalogowanych]

Jedenaście euro za ciepły posiłek to niby nie tak strasznie dużo, ale z kasą już krucho, więc przełknąłem tylko ślinę i pojechałem dalej.
Musiałem teraz częściej korzystać z mapy, bo krzyżówek i rond nie brakowało. Postanowiłem odbić w stronę Księstwa Lichtensztajn. Na mapie wygląda na mały kraj, więc szybko powinienem go przejechać. Skoro jestem tak blisko to żal byłoby nie zobaczyć. Lubię takie małe państewka, które można zwiedzić w kilka godzin.
Wjechałem na jakieś boczne, mało uczęszczane drogi i przeciskam się przez szwajcarskie miejscowości. Jadę sobie przypatrując się życiu okolicznych mieszkańców i w pewnym momencie widzę jak za łagodnym łukiem, szwajcarski policjant mierzy we mnie z pistoletu albo raczej z suszarki. Odruchowo patrzę, czy mam włączone światła i ile jest na budziku. 60km/h w terenie zabudowanym. Na szczęście licznik w Jinlunie przekłamuje i w rzeczywistości mogło być niewiele ponad pięćdziesiąt. Popatrzyli tylko na mnie i puścili wolno. Całą Szwajcarię przejechałem i nigdzie nie spotkałem policjantów łapiących kierowców za prędkość a na samym końcu się jednak trafili.
Kawałek dalej była już granica państwa. Żadnych szlabanów, czy strażników, tak jak między Szwajcarią a Włochami. Nikt mnie nie sprawdza to jadę dalej. W oddali dwóch mundurowych szło sobie chodnikiem, kompletnie nie zwracając na mnie uwagi.
[link widoczny dla zalogowanych]

Wygląda na to, że to ten mur jest granicą. Czuję się, jakbym wjeżdżał do Chin a nie do małego Lichtensztajnu, przynajmniej tak zmęczony się czuję.
Droga o dobrej nawierzchni prowadzi doliną, między górami. Jest nawet jakiś ciekawy zameczek na wzgórzu.
[link widoczny dla zalogowanych]

Dobra nasza, są już drogowskazy na Austrię.
[link widoczny dla zalogowanych]

Sam Lichtensztajn wygląda zupełnie normalnie. Zabudowa jest przeciętnie europejska i niczym zbytnio się nie wyróżnia. Zabytków widziałem tylko kilka, reszta to współczesne przeciętne budynki, najczęściej mieszkalne. Wszystko jest uporządkowane i jest podobnie czysto jak w Szwajcarii.
[link widoczny dla zalogowanych]

Jedyne na co zwróciłem uwagę, to samochody. Wszystkie są nowe, albo prawie nowe i spora część z nich jest z górnej półki. Rejestracje mają tylko śmieszne, bo z przodu takie malutkie.
[link widoczny dla zalogowanych]

Zatrzymałem się na stacji benzynowej, bo wygląda na to, że paliwo jest tu trochę tańsze. Za bardzo nie mogę rozgryźć ich waluty. Mają jakaś swoją, ale Austriacy i Szwajcarzy namiętnie tankują w Lichtensztajnie to ja zatankuje też.
Okazało się, że można również płacić w euro, zatem dodatkowo kupiłem jakiś napój energetyczny, wściekłe miętusy, takie które wypalają tkankę miękką i czekoladę z dodatkiem guarany, czy czegoś tam, dającego niezłego kopa. Przychodzi taka chwila w życiu człowieka, że brakuje mu już sił i trzeba skorzystać z ogólnodostępnych dopalaczy. Niech moc będzie z tobą, a raczej ze mną.
Na potęgę posępnego czerepu, bo mój czerep dzisiaj w lusterku wygląda nadzwyczaj posępnie.
[link widoczny dla zalogowanych]

Kilka wściekłych miętusów zostało mi do dziś.
Niedaleko było przejście graniczne z Austrią, bardziej przypominające standardowe unijne przejście i nadal brak jakiejkolwiek kontroli. Wjechałem i wyjechałem z Lichtensztajnu bez najmniejszych problemów.
[link widoczny dla zalogowanych]

W Austrii byłem już nie raz, to jakoś tak człowiekowi raźniej na duchu. W austriackim mieście Feldkirch wpakowałem się w korki. Szybko trafił mi się jakiś motocyklista tubylec i bezboleśnie przeprowadził mnie przez tą miejską dżunglę.
Dojechałem do autostrady A14 i przyszła pora na małą naradę z burzą mózgu w roli głównej. Jest to najkrótsza i najszybsza droga, by dostać się do Niemcowni, ale niestety jest też płatna. Trzeba wykupić winietę. Szybka inwentaryzacja i wychodzi, że dodatkowe wydatki mogą być ryzykowne. Nic to, kto nie ryzykuje ten nie żyje, więc postanowiłem mimo wszystko zaryzykować. Robi się coraz później a ja jestem mocno zmarznięty i zmęczony.
Byleby tylko dojechać do niemieckiej darmowej autostrady i szukam noclegu.
Manetka prawie do końca i męczę kilometr za kilometrem austriacką autostradę z duszą na ramieniu. Miejscami zaczyna kropić deszcz i zimno robi się coraz dokuczliwsze.
Zatrzymałem się na jakiejś stacji by się ogrzać gorącą kawą i przy okazji podsuszyć rękawiczki. Za kibelek 50 centów, ale że kupiłem u nich kawę to mam w bonusie WC gratis.
Na stacji cieplutko i przyjemnie aż powieki się same zamykają. Po kilkunastu minutach kawa zaczyna działać i mogę jechać dalej.
Ledwo co wyskoczyłem na autostradę i słyszę syrenę policyjną. W lusterkach zaczęło mi błyskać niebieskimi światłami. Oho, mają mnie. Tylko jak mnie znaleźli? Może są jakieś kamery zainstalowane nad autostradą i wyłapują tych co nie mają nalepek z przodu?
Gorąco mi się zrobiło i serce po raz drugi dzisiaj podeszło do gardła. Usiedli mi na ogonie, więc zacząłem zwalniać, po czym nieoczekiwanie wyprzedzili mnie i pojechali dalej.
Po chwili wyprzedziła mnie też karetka, więc to nie na mnie polują, tylko coś się stało, może jakiś wypadek drogowy?
Emocje opadły i potem dłużyła mi się ta autostrada jak nie wiem co. Deszcz kropi coraz częściej i do tego zapada zmrok. Ze wszystkich stron cały czas otaczają mnie wysokie góry, dobrze, że przynajmniej droga jest w miarę po płaskim.
Tak się zastanawiając, czy ja kiedykolwiek wydostanę się z tych piekielnych gór, dojechałem do granicy austriacko-niemieckiej. Od razu zrobiło mi się raźniej, że mogę jechać zupełnie legalnie, bez płacenia. Zarysy gór towarzyszyły mi nadal, aż do zapadnięcia zupełnej ciemności. Na szczęście przestało padać, tylko ta mokra droga i chlapiące samochody, utrudniały dalszą jazdę. Pierwszy napotkany parking nie nadawał się na nocleg, drugi był nieoświetlony i bez kibelka, to też sobie darowałem. Dopiero na trzecim znalazło się kawałek trawy, kibelek i ławeczki.
Najwyższa pora, bo już cały dygotałem z zimna i z tej przenikającej na wskroś wilgoci.
Znalazłem nieskażony uryną i śmieciami kawałek trawnika pod skiśnięty namiot i szybko postawiłem obozowisko. Niedawno padało, to nie marnuję czasu, by wykorzystać chwilę, gdy z nieba nic nie leci. Obok wypatrzyłem polskiego TIR-a. Jakaś parka sobie siedzi w ciepłej kabinie i zajada ciepłą kolację. Podszedłem i zapukałem w drzwi samochodu. Otworzyła zdziwiona moim zachowaniem dziewczyna. Kulturalnie przywitałem się po polsku i robiąc minę kota ze Shreka, poprosiłem o napełnienie mojego blaszanego kubeczka wrzątkiem. Za chwilę byłem cały bezgranicznie uszczęśliwiony.
Nawet nie wiecie, jak po takim ciężkim dniu smakuje przemarzniętemu na wskroś człowiekowi, gorąca zupka Romana. Po prostu rozkosz na podniebieniu i to przyjemne ciepełko rozchodzące się po całym ciele. Coś wspaniałego.
Umyłem co się dało pod bieżącą wodą w niemieckim darmowym kiblu i poszedłem spać.
Film mi się od razu urwał. Nawet nie przeszkadzało mi to, że spakowany wcześniej mokry namiot, śmierdział już mocno stęchlizną. Resztkami świadomości słyszałem jakiś deszcz i wiatr, ale nic nie było mnie w stanie wyrwać ze snu. Może i była w nocy jakaś burza a może mi się to tyko śniło.
[link widoczny dla zalogowanych]


Podsumowanie dnia:
Przejechanych kilometrów : 631 po górach
Widzianych krajów: Szwajcaria, Księstwo Lichtensztajn, Austria i Niemcy.
Awarie: Wszystko w normie.
[link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Luca



Dołączył: 13 Paź 2011
Posty: 300
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Okolice Kielc
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 14:45, 28 Mar 2014    Temat postu:

Dzień piętnasty, sobota 14 września.

Obudziłem się jeszcze w ciemnościach, około piątej nad ranem. Chłodno i wilgotno, ale deszcz już nie pada. Jestem gdzieś przed Sztudgardem, więc od domu kawał drogi.
Spał i tak już nie będę, zatem szybko zwijam skiśnięty, przemoczony namiot. Mam nadzieję, że już nie będę musiał więcej w nim spać. Przydałoby się wypić coś gorącego z rana a najlepiej to kawę. Mam rozpuszczalną, ale parka w polskim tirze jeszcze śpi to nie będę ich przecież budził, tylko po to, że chcę wrzątku.
[link widoczny dla zalogowanych]

Podprowadziłem Jelonka kawałek dalej by zbytnio nie hałasować. Rozrusznik, jedynka i już jestem na czarnej niemieckiej autostradzie.
Po kilkunastu kilometrach zaczęło świtać i ku mojemu zdziwieniu nie zobaczyłem wokół żadnych gór. Dziwne uczucie, kilka dni człowiek jeździ wyłącznie po górach, idzie spać, budzi się a tu ukradł ktoś góry he he. Teraz otaczają mnie zupełnie płaskie przestrzenie.
Zawsze mnie nudził taki krajobraz a teraz cieszy, bo droga prosta i można nadganiać kilometry. Koło Sztudgartu było już zupełnie jasno. Teraz jak patrzę na mapę to widzę, że mogłem sobie trochę skrócić drogę, ale oczywiście w moim atlasie z 2005roku skrótu jeszcze nie było, to pojechałem tak jak pojechałem.
Zaczyna wstawać słoneczko, co mnie ogromnie cieszy, bo już mam serdecznie dosyć zimna i deszczu.
Dalej bez kawy nie da rady. Na najbliższej stacji benzynowej obowiązkowo duża kawusia i tankowanie oktanów pod korek.
Pod dystrybutory zajechała przyczepka kempingowa, bardzo podobna do naszej polskiej niewiadówki z tym, że ta miała zamontowany ciekawy panel słoneczny.
[link widoczny dla zalogowanych]

Dalsza część dnia to trzymanie Jelonka na wysokich obrotach i nic poza tym. Monotonia niemieckiej autostrady, ale dzięki temu jest szansa, że jeszcze dzisiaj będę w domu.
Krajobraz to głównie pola uprawne, czasami przeplatane polami wiatrowymi i słonecznymi.
[link widoczny dla zalogowanych]

Monotonię przerwał intensywny głód, zatem zjazd na pierwszą lepszą miejscowość w poszukiwaniu marketu z tanią niemiecką żywnością. Długo nie musiałem czekać i znalazłem się w jakimś zagłębiu marketów. Jeden duży parking a w koło same markety.
Miejscowość taka trochę zaściankowa, bo mam wrażenie, że wszyscy się tu dobrze znają.
W sklepie zwracam na siebie uwagę i później na parkingu podczas konsumpcji też. Jeden wielki blond Niemiec cały czas się na mnie gapi z taką miną, jakby chciał mi przyłożyć.
Nic sobie z tego nie robię, ale w nocy w ciemnym zaułku nie chciałbym go spotkać.
Dalsza część drogi przebiegała już przyjemniej, bo z pełnym brzuchem i coraz cieplejszym słoneczkiem. Gdzieś koło południa przekroczyłem czeską granicę. Mimo, że jeszcze spory kawałek drogi mnie czeka, to poczułem się jak w domu. Między słowianami zawsze raźniej.
Skusił mnie zapach z czeskiego McDonalda i zarządziłem przerwę na kawę z frytkami.
Na parkingu zwróciła moją uwagę, sportowa skoda Favorit na brytyjskich blachach. Od razu przypomniał mi się skecz z kabaretu, jak zajeżdża z piskiem opon skoda Favorit, wyskakuje z niej czterech rosłych Pepiczków i mówią: Ahoj, my som bandiczki.
Ty se ne chichraj, my som bandiczki. Fiku miku do bagażniku, to je porwanie dla okupiku.
Lubię ten czeski język, można się nieraz popłakać ze śmiechu. Wszedłem do McDonalda i zgłupiałem. Skurczyłem się po drodze czy co? Nigdy wielki nie byłem, ale teraz czuję się jak jakiś krasnoludek, albo niziołek z Władcy Pierścieni. No tak, wszystko się po chwili wyjaśniło, to przyjechali Future Stars, czyli czeskie juniorskie basketbalisty.
Chłopy po dwa metry wzrostu a niektórzy chyba nawet więcej.
[link widoczny dla zalogowanych]

Widać że Pepiczki lubią fastfudy, bo objadających się ludzi jest pełno. Przez ostatnie lata sporo się zmieniło w Czechach. Muszą teraz nieźle zarabiać, bo jeździ tutaj więcej nowych, drogich samochodów, niż u nas.
Ceny w McDonaldzie zupełnie jak u nas, więc zamówiłem velkie hranolki z velką kafą, czyli po naszemu duże frytki z dużą kawą he he. Już pewnie mówiłem, że lubię ten ich język he he. Konsumując velkie hranolki, nadal dobrze się bawiłem, słysząc mimochodem rozmowy przy sąsiednich stolikach. Płeć piękna też jakaś taka ładniejsza, czyli jestem coraz bliżej Polski.


Czas jednak szybko ucieka a dzisiaj mi się śpieszy, zatem pora ruszać dalej. Zrobiło się znacznie cieplej i mogłem conieco z siebie zrzucić. Od razu przyjemniej jak ciepły wiaterek owiewa to i owo.
Przed Pragą zjechałem z autostrady, by zatankować i spotkałem czeskich motocyklistów.
[link widoczny dla zalogowanych]

Najpierw myślałem, że to Marccoja i jego brat bliźniak, ale potem okazało się, że to chyba jakaś dalsza jego rodzina. Chłopaki zatankowali pod korek a ich sympatyczne żony poszły zapłacić za paliwo. Chwilę z nimi pogadałem o motorkach i o podróżach motocyklowych.
Pytali czy daleko mam jeszcze? W sumie stwierdziłem, że już nie tak daleko a nawet całkiem blisko i się pożegnaliśmy. Jeden z nich, ściskając mi dłoń powiedział: ,,pomału dociurasz”.
Pokiwałem głową, że na pewno jakoś się dociuram i odjechałem rozbawiony.
Trochę mnie ta Praga niepokoi, bo za każdym razem się w niej gubię i mam problemy z odnalezieniem właściwej drogi. Ustaliłem właściwe kierunki i wyszło, że teoretycznie powinienem cały czas trzymać jeden kierunek. Słońce miałem z tyłu za prawym ramieniem i tego będę się trzymał. Kierunek na centrum i wbijam się w głąb miejskiej dżungli. Na początku szło całkiem nieźle, bo droga nigdzie nie skręcała, ale gdy dojechałem do ogromnej starówki, pojawiły się drogi jednokierunkowe i byłem zmuszony po kilkanaście razy zmieniać kierunek jazdy.
Gubiąc właściwy kierunek, jechałem zawsze do momentu, trafienia na drogę biegnącą teoretycznie w dobrym kierunku, czyli słońce za prawym ramieniem i niejako powracałem na właściwe tory.
Oznaczenia na drogowskazach mało kiedy mi pomagały, ale czasem dostarczały nieco radości.
[link widoczny dla zalogowanych]

Żona Nakupi? Znaczy, że co? Puszczasz pan żonę w tamtym kierunku a ona nakupi, czego trzeba? Tylko nic nie piszą skąd wziąć tyle kasy, by żonę samą, tak bez jakiejkolwiek kontroli, puścić w tymże komercyjnym kierunku he he. Musiałem przystanąć i zrobić fotkę, żeby też inni wiedzieli w którym kierunku powinni puszczać swoje żony, będąc Czechach.
Z robieniem zdjęć miałem pewien kłopot, bo ruch był duży i robiłem fotki, głównie stojąc w korku na czerwonym świetle. Nie jest to łatwe ściągnąć rękawicę, wyciągnąć aparat, uruchomić go, wycelować, pstryknąć fotkę, wyłączyć aparat, schować aparat do kieszeni i założyć rękawicę. Najczęściej brakowało mi już czasu na założenie rękawicy i po kilku takich akcjach rękawica zamiast na prawej dłoni, jechała przyciśnięta moim zadkiem.
Dzięki temu udało się pstryknąć kilka fotek tutejszym zabytkom.
Dojechałem w końcu do rzeki Wełtawy, rozdzielającej Pragę na dwie części.
[link widoczny dla zalogowanych]

Teraz tylko wskoczyć na most i już będę na drugim brzegu.
[link widoczny dla zalogowanych]

W oddali widać kolejny most, ale raczej to nie jest ten słynny Most Karola, zrobiony przy pomocy kurzych jajek.
Na drugim brzegu wcale łatwiej nie było. Drogi prowadziły nie tak jak chciałem, zamiast prosto musiałem wybierać, albo w prawo, albo w lewo, zatem jechałem głównie na wyczucie.
[link widoczny dla zalogowanych]

Po dłuższej plątaninie zatrzymałem się na jakimś placu, by zorientować się w aktualnym położeniu, względem zarysu czeskiej stolicy. Nie musiałem odpalać nawet mojego GPS-a, bo z jakiejś budki strażniczej wyszedł tubylczy GPS w postaci starszego pana. Czeski dziadek, jak z czeskich filmów, taki co to lubi trochę posiedzieć przy kuflu piwa, podszedł z zainteresowaniem do mnie. Zapytałem go, którędy jechać a on pokazuje, że właśnie tak jak jadę aż do czarnego mostu a potem będzie tablica na Hradec. Tak też zrobiłem, wcześniej dziękując za przemiłą pogawędkę z sympatycznym czeskim dziadkiem.
[link widoczny dla zalogowanych]

Tablicę znalazłem zgodnie z wytycznymi a potem to już była łatwizna. Miasto gdzieś zostało w tyle a ja wyskoczyłem na otoczoną polami, czeską autostradę. Na początku było fajnie, ale po kilkunastu kilometrach asfalt gdzieś zniknął i pojawiły się betonowe płyty.
Łup, łup, łup, łup i tak cały czas na łączeniach, aż mnie zaczęło to mocno irytować. Jestem już zbyt zmęczony i obolały, więc wszelkie niedogodności przyjmuję z brakiem jakiejkolwiek tolerancji. Pierwszy napotkany parking i nie żałowałem powietrza z kół przy upuszczaniu.
Teraz to kultura, sunę niczym poduszkowiec po źle spasowanych betonowych płytach. Oponki pewnie nie są zadowolone, ale tyle już wytrzymały, to muszą wytrzymać i to.
Za Hradec Kralove skończyła mi się autostrada i zaczęła się zwykła droga przez tereny zabudowane. Nie zawsze drogowskazy kierowały na Nachod i w jednym miejscu musiałem zawracać, bo wjechałem nie w tą drogę co chciałem. Później złapałem polskiego tira, który nic sobie nie robił z ograniczeń w terenie zabudowanym i prowadził mnie jak po sznurku, do momentu, gdy kierowca zapragnął zrobić zakupy w czeskim markecie.
Dalej jechałem już sam jak palec i droga niemiłosiernie się ciągnęła, niczym flaki z olejem.
Kilometry jakoś tak strasznie wolno przeskakiwały a w atlasie prawie nic nie ubywało.
Zaczynam tracić nadzieję, że dojadę dzisiaj do domu.
Po długiej męce, dojechałem do naszego pięknego kraju. Widok białego orzełka w koronie cieszy jak nigdy dotąd. Na tak długo jeszcze nie opuszczałem ojczyzny.
[link widoczny dla zalogowanych]

Tylko zjechałem z górki w stronę Kudowy Zdrój a tam ciemne chmury aż po horyzont. Asfalt cały zlany wodą, jakby dziesięć minut temu padało. Jak to jest, że w Czechach cieplutko, słoneczko świeci a jak się tylko przekroczy granicę to z dziesięć stopni mniej i deszcz? Nie ma co narzekać, bo termometr pokazuje 17 stopni, czyli nadal całkiem nieźle.
Zjechałem na stację Orlen, by zatankować taniego paliwa i zjeść taniego hot-doga, popijając równie tanią kawą. Wygrzebałem z ukrytych kieszonek resztki polskiej waluty i teraz byłem panem sytuacji. Chrzanić euro, mam złotówki, stać mnie na prawdziwe szaleństwo.
Nie wszyscy jednak mają tyle szczęścia.
[link widoczny dla zalogowanych]

Jakiś busiarz robi pod Orlenem remont w starym mercedesie. Pewnie mu się rozkraczył w drodze. Tak sobie myślę, że nawet nie zdaję sobie sprawy ile miałem szczęścia w tej podróży.
Wystarczyłoby, że Jelonek odmówiłby posłuszeństwa gdzieś na odludziu i ile dodatkowych kosztów i problemów by się wtedy pojawiło.
Gdy kończyłem kawusię, zaczepił mnie kierowca TIR-a z pytaniem, czy jadę w świętokrzyskie? Zaskoczony odpowiedziałem, że tak. Okazało się, że on też jest ze świętokrzyskiego i jedzie w tamtą stronę. W sumie to moglibyśmy sobie pojechać razem, ale on ma za chwilę przerwę i chyba będzie nocował po drodze. Dziwił się, że ja chcę dojechać jeszcze dzisiaj do domu a jak mu opowiedziałem, gdzie byłem, to nie chciał uwierzyć.
Nie czekając aż asfalt całkiem wyschnie ruszyłem w stronę Kłodzka. Z każdym kilometrem wbijam się głębiej w chmury i pogoda robi się coraz gorsza. Przed Kłodzkiem się rozpadało na dobre. Po rozmowie z moją wytęsknioną drugą połową, okazało się, że w świętokrzyskim też leje. Trudno, muszę odpuścić. Jestem zbyt zmęczony, by jechać w nocy w deszczu przez kolejne trzysta kilometrów. Przejeżdżając przez wsie, rozglądam się za jakąś tanią agroturystyką. U mnie to prawie w każdej wsi znajdzie się jakaś agroturystyka za 30-40zł a tutaj pustynia. Mimo, że rejon turystyczny, to mijam tylko drogie hotele i zajazdy.
Tak szukając, dojechałem do samego Kłodzka.
[link widoczny dla zalogowanych]

Zostawiłem motocykl i ruszyłem z buta w poszukiwaniu noclegu. Deszcz kropi, więc pieszych prawie nie ma, to nie ma kogo zapytać. W końcu znalazłem tanie noclegi z numerem telefonu. Dzwonię i cisza, nikt nie odbiera. Szukam jeszcze przez chwilę bez rezultatu.
Nic to, może z drugiej strony Kłodzka będzie lepiej. Wsiadłem na Jelonka i ruszyłem w stronę Nysy. Niestety dalej jest tak samo, agroturystyki kompletnie brak. Na szczęście deszcz przestał padać, ale za to słońce postanowiło iść spać.
[link widoczny dla zalogowanych]

Ciężko mi będzie w ciemnościach wypatrzeć jakąś tablicę z noclegiem. W zajazdach 150zł za nocleg nie dam. Znalazłem w końcu taki za 100, czy 120 już dobrze nie pamiętam, ale pani zaczęła marudzić, że tylko na jedną noc i że nie przepada za motocyklistami, więc dałem sobie spokój. Wkurzyłem się i postanowiłem jechać prosto do domu, bez głupiego noclegu.
Nie pada, ale mokra droga zaczyna parować i pojawiają się mgły. Jak wjechałem w tereny leśne, mgła zrobiła się gęsta jak mleko i kask momentalnie mi zaparował. Co chwila musiałem go przecierać rękawiczką a i tak jak jechało coś z przeciwka, przestawałem cokolwiek widzieć. Miejscami musiałem zwalniać do 40km/h, by nie wypaść z drogi. Taka jazda to nie jazda. Tak dalej nie mogę, bo napytam sobie biedy. Myśl spędzenia kolejnej nocy w mokrym, gnijącym namiocie, skutecznie mnie odstrasza, ale cóż począć. Szukając miejsca pod namiot, zajechałem aż do Złotego Stoku. Wpadłem do Biedronki na zakupy. Ale tu taniocha, można się napić i najeść do syta za 10zł. Zakupiłem też napoje energetyczne, bo bez wspomagania, nie dam nawet rady wsiąść ponownie na motocykl. Jak zwykle to co kupiłem, zjadam już na parkingu. Co chwila przyjeżdżają i odjeżdżają ludzie, to nie marnuję czasu i pytam o jakaś tanią agroturystykę w okolicy.
Agroturystyki nie ma, ale jest hotel. Mówię, że na hotel mnie nie stać i potrzebuję coś tańszego. Gość mi mówi, że hotel to prowadzi jego kolega i nawet za 30zł dostanę nocleg.
Dostałem namiary i ucieszony pojechałem we wskazanym kierunku. Jest, znalazłem hotel Gold Stok. Pytam na recepcji panią właścicielkę, czy jest wolny pokój na jedną noc?
Jest za 60zł. Miało być za 30 i opowiadam pani całą historię spod Biedronki. Pani mówi, że za tyle to nie ma szans na nocleg, ale jak nie nabałaganię, zejdzie do 50zł. Tyle to jak za darmo za miejsce w hotelu. Dostałem śliczny pokoik na poddaszu z mięciutkim łóżkiem, własną łazienką i własnym czajnikiem. Była też lodówka, telewizor i inne wygody, ale reszta mnie kompletnie nie interesowała.
[link widoczny dla zalogowanych]

Zmyłem z siebie cały brud i nie omieszkałem skosztować gorącej Zupki Romana. Od razu człowiek wraca do życia, aż nabrałem ochotę na mały spacer po okolicy.
Przy wyjściu, dowiedziałem się od właścicielki, że w kopalni jest organizowany jakiś koncert z wstępem za darmo. Żal było nie skorzystać z takiej okazji. Dostałem namiary na tajny skrót i po chwili byłem już na terenie kopalni złota.
[link widoczny dla zalogowanych]

Tam przywitał mnie złoty troll, czy coś w tym guście.
[link widoczny dla zalogowanych]

Pozwiedzałem trochę teren kopalni i nawet natrafiłem na pociąg pełen złota. Niestety złoto sporo waży i nie dałem rady niczego unieść.
Koncert był w jakimś budynku do którego dostałem się wdrapując po torach kolejowych.
W środku jakaś kapela rockowa dawała nieźle czadu. Nawet się wtopiłem w tło, bo sporo ludzi też chodziło w czarnych skórach, jak ja. Zmęczenie jednak wzięło górę i zarządziłem odwrót. Spacerując nocą starówka w Złotym Stoku prezentowała się całkiem nastrojowo.
[link widoczny dla zalogowanych]

Wziąłem kolejny gorący prysznic i od razu nieprzytomny padłem na mięciutkie łóżeczko.


Podsumowanie dnia:
Przejechanych kilometrów : 694
Widzianych krajów: Niemcy, Czechy, Polska.
Awarie: Bezproblemowo
[link widoczny dla zalogowanych]

Dzień szesnasty, ostatni, niedziela 15 września.

Noc spędzona po tylu dniach na wygodnym, mięciutkim łóżku to coś niesamowitego, aż się nie chce wstawać. W dziennym świetle pokoik wydaje się jeszcze ładniejszy niż wczoraj.
W końcu jednak trzeba się zwlec i wypić kawusie z Biedronki. Pewnie suszą te biedronki i wypalają tak jak zwykłą kawę a potem wystarczy tylko zmielić i jest pyszna kawa. Pod ręką prąd i bezprzewodowy czajnik to jest jednak luksus i to wcale nie mały. Docenia się dopiero w trasie, gdy się tego nie ma a pić się chce.
Ponieważ dzisiaj jest niedziela, wybrałem się do pobliskiego kościoła na poranną Mszę św.
[link widoczny dla zalogowanych]

Liczę, że będzie dobra pogoda do jazdy, bo miejscami nieśmiało słoneczko zaczyna się przebijać zza chmur. Potem to już było szybkie pakowanie gratów. Gdy nie trzeba składać namiotu idzie to znacznie szybciej i przyjemniej. Pożegnałem się z sympatyczną właścicielką hotelu Gold Stok i ruszyłem w stronę Nysy.
[link widoczny dla zalogowanych]

Poranek raczej chłodny i wilgotny po nocnych opadach, ale nie żałuję Jelonkowi mieszanki, bo mi się bardzo śpieszy do ukochanej żonki i dzieciaczków.
Nie ujechałem jednak zbyt daleko, bo zobaczyłem na lewym poboczu motocyklistę klęczącego przed motocyklem. Zanim zdążyłem jakkolwiek zareagować już go minąłem. Pierwszą myśl jaką miałem to by jechać dalej, bo mi się przecież śpieszy a motocyklista na pewno da sobie radę. Jednak sumienie powiedziało zawróć i zawróciłem.
Podjeżdżam i widzę Hondę Varadero z czeską rejestracją. Na powitanie usłyszałem czeskie ahoj. Pierwsze międzynarodowe lody przełamane, więc pytam co się stało? Motocyklista oczywiście po czesku tłumaczy mi, że nie wie. Wygląda mu, że coś z paliwem, bo motocykl najpierw zaczął szarpać, dusić się a potem zdechł.
Faktycznie paliwo nie dochodzi, więc podejrzenie padło na pompę paliwa. Najpierw jednak, żeby się do czegokolwiek dostać trzeba zdemontować dolną osłonę silnika. Czech oczywiście żadnych kluczy przy sobie nie ma, bo i po co. Na szczęście na swojej drodze spotkał użytkownika chińskiego sprzętu w którym kluczy jest pełno. Wspólnymi siłami odkręciliśmy osłonę i dobraliśmy się do pompy paliwa. Styki zostały zmostkowane przy pomocy śrubokręta i silnik odpalił. Trzeba było wszystko w tej postaci poskręcać, tak by się dało jechać. Czeski motocyklista ucieszył się bardzo i podziękował za pomoc.
[link widoczny dla zalogowanych]

Zapytałem go, czy ma daleko do domu? Odpowiedział, że jeszcze bardzo daleko, będzie ponad 300km. Widać było, że się martwi czy da radę dojechać. Te 300 km to bardzo podobnie jak ja mam, tylko, że z mojej perspektywy, czuję się, jakbym był prawie w domu.
Po chwili przyjechał na drugim motocyklu jego czeski kolega i odjechali razem. We dwóch zawsze raźniej w razie co. Po wszystkim odpaliłem swojego dzielnego Jelona i ruszyłem w stronę domu.
Przez Nysę przeskoczyłem bezproblemowo i odbiłem w stronę Opola. Kilometry szybko uciekały i nawet nie wiem kiedy i byłem już za Opolem. Z godziny na godzinę chmur coraz mniej i robi się też cieplej. Korzystają z tego motocykliści, bo coraz więcej ich na drogach.
Nie jest u nas tak źle z jednośladami w porównaniu do innych krajów. We francuskich, czy włoskich miastach jest sporo więcej, ale na trasie już nie ma tak dużo motocykli. Wiadomo, że dzisiaj niedziela i więcej ludzi wyciąga motory, ale gołym okiem widać, że u nas jest coraz lepiej pod tym względem.
Zatrzymałem się przy lesie na małe conieco i przy okazji poszedłem sobie na grzyby.
[link widoczny dla zalogowanych]

Dalsza część dnia to już tylko sama jazda. W Częstochowie natrafiłem na wysyp autokarów z pielgrzymami i spore korki. Dobrze, że motocyklem nie koniecznie trzeba stać w korkach. Dzięki temu zaoszczędziłem dobrą godzinę.
[link widoczny dla zalogowanych]

Dalszą część drogi to już mogę na pamięć z zamkniętymi oczami. W końcu po pewnym czasie widać drewniane wiatraki ze skansenu. To pierwszy zwiastun, że dojechałem już do domu.
[link widoczny dla zalogowanych]

Ostatnie kilka kilometrów i nareszcie jestem z moimi najbliższymi sercu. Dobrze, że w hotelu doprowadziłem się do jako takiego stanu, bo wcześniej niewiele się różniłem od dzika z lasu i była uzasadniona obawa, czy dzieciaki mnie poznają.
No i małymi kroczkami doszliśmy do samego końca tej historyjki. Wycieczka się udała i to nawet bardzo. Przed wyjazdem nie wiedziałem w co się pakuję, ale na szczęście cały spontan przebiegł znacznie ciekawiej niż mogłem przypuszczać i co najważniejsze wróciłem w jednym kawałku. Na zbyt dobrą pogodę raczej nie trafiłem, bo się trochę wymokłem i wymarzłem, ale nie ma co narzekać, bo kilka słonecznych i ciepłych dni też było a jeden nawet był upalny.
Przygód było sporo i niezapomnianych wrażeń mi nie zabrakło. Byłem niemal pewien, że tym razem Jelonek nie da rady ze względu na wyjącą skrzynię biegów i spory przebieg, ale ponownie mnie zaskoczył swoją wytrzymałością i odpornością na moje fanaberie.
[link widoczny dla zalogowanych]

Najwięcej czasu spędziłem we Francji, ale gdybym miał wybierać najfajniejsze miejsce to wybrałbym góry Pireneje i Alpy. Wszędzie było fajnie i zawsze było coś ciekawego, godnego uwagi, jednak górskie przestrzenie cieszą mnie najbardziej.
Pora zakończyć moje wypociny, jeśli komuś przypadła do gustu moja pisanina, to się niezmiernie cieszę. Resztę suchych informacji w małym podsumowaniu całości.
KONIEC BAJECZKI


Podsumowanie dnia:
Przejechanych kilometrów : 321
Widzianych krajów: Polska piękna nasza.
Awarie: były, ale nie w Jelonku
[link widoczny dla zalogowanych]


Podsumowanie całości:
Wyprawa trwała szesnaście dni w ciągu których odwiedziłem trzynaście krajów: Niemcy, Holandię, Belgię, Luxemburg, Francję, Andorę, Hiszpanię, Monako, Włochy, Szwajcarię, Lichtensztain, Austrię i Czechy.
Przejechałem 7270 km. Motocykl spalił 229 litrów benzyny, czyli wychodzi jakieś 3,15 L/100km. Było sporo pod wiatr, trochę górek i najczęstsza prędkość podróżna jaką starałem się utrzymywać, tam gdzie było to możliwe, to licznikowe 120, więc Jelon w 3 litrach się tym razem nie zmieścił.
Najdroższe paliwo było we Włoszech po około 8,30 zł/litr, we Francji po 7zł/litr a najtańsze nie licząc Polski to po 5,78zł/litr w Andorze.
Całkowity koszt paliwa wyniósł 1586zł, czyli średnio 6,93 zł/litr.
Reszta to:
- autostrady tunele i mosty 154 zł
- kempingi 176 zł
- hotel 50 zł
- rozmowy telefoniczne 50 zł
- ubezpieczenie zdrowotne 142 zł
- mapa Francji 20zł
- żywność 664 zł
Razem to aż 2842 zł

Do tego dojdą jeszcze koszty doprowadzenia Jelonka do stanu sprzed wyprawy, bo niestety w tych górach nieco ucierpiał.
Patent ze sznurkiem się sprawdził, ale uszczelniacz trzeba będzie wymienić na nowy.
[link widoczny dla zalogowanych]

Klocki hamulcowe ledwo co wystarczyły i następnego sezonu już nie objeżdżę.
[link widoczny dla zalogowanych]

Tylny hamulec przez chwilę się zacinał i trzeba będzie do niego zaglądnąć. Lewy podnóżek oberwałem w Pirenejach w ten sam sposób co prawy dwa lata temu w Alpach.
Pękło z prawej strony mocowanie przedniego błotnika po wspinaczce na 3tyś metrów. Błotnik niestety był już klejony z lewej strony po niefortunnym działaniu osób trzecich i może dlatego pęka do reszty. Pękła też rama przy mocowaniu tłumika, jak i również dolny tłumik zaczął się ruszać.
[link widoczny dla zalogowanych]

Może dlatego, że kilka razy przy wspinaczce wjechałem na duże odłamane kawałki skał.
[link widoczny dla zalogowanych]

Rury i tłumik od spodu wyglądają jeszcze ciekawiej. Najgroźniejsze było jednak wyrwanie razem z gwintem, jednej z czterech szpilek mocujących tylną zębatkę. Najprawdopodobniej najpierw zgubiłem poluzowaną nakrętkę, a potem stopniowo wykręcała się szpilka aż do momentu, gdy zahaczyła o wahacz i ją na chama wyrwało z aluminiowego korpusu zabieraka.
[link widoczny dla zalogowanych]

Na szczęście pozostałe trzy szpilki utrzymały zębatkę na swoim miejscu do końca wyprawy.
Bieżnik na oponach też już ze dwa tysiące kilometrów temu, wypadł poza dopuszczalną normę głębokości.
[link widoczny dla zalogowanych]

Nie ma wyjścia, trzeba składać kaskę na nowe laczki. Co by nie mówić to trochę zdewastowałem Jelonka tą ostatnią wyprawą. Do tego dochodzi jeszcze ta wyjąca skrzynia biegów do której najwyższy czas zajrzeć.
Nic więcej sobie nie przypominam, zatem pora zakończyć poglądową mapką całej trasy.
[link widoczny dla zalogowanych]


Ostatnio zmieniony przez Luca dnia Pią 14:47, 28 Mar 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
NOCEK



Dołączył: 03 Paź 2011
Posty: 495
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Dąbrowa Górnicza
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 23:00, 29 Mar 2014    Temat postu:

No stary ... denerwujesz mnie ! Normalnie z zazdrości przestaję cię lubić !
Bez komentarza (brak słów) Padam Padam Padam
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Luca



Dołączył: 13 Paź 2011
Posty: 300
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Okolice Kielc
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 8:43, 31 Mar 2014    Temat postu:

NOCEK napisał:
No stary ... denerwujesz mnie ! Normalnie z zazdrości przestaję cię lubić !

Ale to tylko dlatego, że sprzedałeś Platynową Krychę i teraz nie masz czym jeździć Mruga
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Polne Drogi Strona Główna -> Nasze wyprawy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5  Następny
Strona 4 z 5

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin